Pułkownik całkowicie podzielił pogląd Szymanka. Zabronił w ogóle obu oficerom przebywania w pokoju, gdzie leżała tajemnicza przesyłka i sam zajął się wyszukaniem fachowca, który by rozbroił ewentualną bombę. Nie było to takie proste, bo tego rodzaju przestępstwa na szczęście są w Polsce bardzo rzadkie. Znaleziono jednak w Komendzie Głównej kapitana Laskowskiego, który będąc z zawodu saperem, specjalnie studiował technikę takich zamachów. Kapitan ucieszył się, że swoje teoretyczne wiadomości nareszcie będzie mógł wypróbować w praktyce, i natychmiast zjawił się w Pałacu Mostowskich. Miał ze sobą dość sporą walizkę z najrozmaitszymi przyborami, które mogłyby mu się przydać w tej trudnej” i niebezpiecznej pracy. Uważnie obejrzał paczkę.
– Ponieważ przyniósł ją do gmachu listonosz, a tutaj do pokoju podoficer dyżurny, stąd wniosek, że paczkę można spokojnie wziąć do ręki. Nie sądzę także, aby w środku był jakiś detonator czasowy. Raczej urządzenie odpalające ładunek wybuchowy z chwilą zwolnienia sznurka lub otworzenia książki. Przypuszczam także, że tylko jedna z książek jest pułapką. Druga pozostanie porucznikowi na pamiątkę dzisiejszej przygody.
– Albo po prostu ktoś znający moje zamiłowania historyczne zrobił mi niespodziankę.
– Byleby miłą! Zobaczymy. Zabiorę tę paczkę i pojedziemy nad Wisłę. Ładunek wybuchowy nie może być zbyt wielki. Gdyby wybuchł na świeżym powietrzu, nie zrobi wielkiej szkody. A teraz na plaży nie ma żywego ducha. Tego rodzaju bomby robione są u nas prymitywnie. Co innego na zachodzie. Tam się robi nawet listy-pułapki, które zabijają przy rozerwaniu koperty.
– A pan kapitan?
– Znacie przecież porzekadło, że „saper myli się tylko jeden raz”. Nie sądzę jednak, aby do tego doszło. Jestem prawie pewien tego, co znajdę w środku. Sprężynę zwalniającą iglicę uderzającą w spłonkę. Znam takie zabawki. Nazywa się to „medal za odwagę”. W środek kładzie się papierowy kapiszon, a medal umieszcza na przykład na blacie stołu. Ktoś zaciekawiony metalowym krążkiem bierze go do ręki i podnosi. Wtedy następuje dość głośny wystrzał. Tu zrobiono zapewne coś podobnego.
Kapitan spokojnie wziął paczkę w rękę i prowadzony przez obu oficerów wyszedł z komendy. Pojechali na plażę na Saskiej Kępie. Tam Laskowski otworzył swoją walizeczkę i wyjął z niej różne przyrządy. Między innymi całą kolekcję noży i stalowych prętów, a także cienkie przezroczyste płytki z plastyku.
Teraz oficer ostrożnie, kawałek po kawałku, usuwał papierową opaskę. Później dokładnie obejrzał sznurek, którym książki były związane. Następnie spróbował wsunąć pomiędzy kartki książki cieniutki, ale długi nóż. W książkę oznaczoną „tom II” ostrze weszło bez trudu i przeszło na drugą stronę. Nie napotkało także przeszkód, kiedy Laskowski włożył je pomiędzy obydwa tomy.
Co innego z tomem pierwszym. Tutaj nóż zagłębił się jedynie na parę centymetrów i zaraz napotkał opór. Pomimo wkładania cienkiej stali z trzech boków książki za każdym razem powtarzało się to samo. Ostrze dochodziło do jakiejś przeszkody i dalej nie mogło się posuwać.
– Już wiem – powiedział oficer przerywając swoje zajęcie i podchodząc do Ciesielskiego, który z przyjacielem obserwował jego próby z bezpiecznej odległości.
W tomie pierwszym „Wielkiej Koalicji” coś jest. Tom drugi, to zwykła książka. A system bombki taki, jak przypuszczałem.
Teraz kapitan spokojnie przeciął sznurek i ciągle trzymając tom pierwszy tak, aby się nie mógł otworzyć, odłożył go na bok i przycisnął dla pewności jakimś ciężarkiem. Drugą książkę wziął do ręki i spokojnie przekartkował. Znowu podszedł do obu przyjaciół i podał Ciesielskiemu książkę.
– Musi pan, poruczniku – powiedział – szukać teraz tomu pierwszego. Ten, który leży na ławce, niestety nie jest do czytania.
Nastąpiła najważniejsza chwila. Laskowski powoli wsuwał cienką przezroczystą płytkę pod okładkę, ciągle pilnując, aby nie zwolnić nacisku. Kiedy wreszcie płytka zajęła swoje miejsce, oficer otworzył okładkę. Na płytce znowu umieścił ciężarek.
– Chodźcie, panowie, zobaczcie to „arcydzieło”. Obaj oficerowie podeszli bliżej. Pod przezroczystym plastykiem widać było jakąś metalową puszkę. Do niej przymocowana była sprężyna w formie greckiej litery omegi. Nieco dalej wystawała ze skrzynki metalowa spłonka, jakiej się używa do naboi myśliwskich.
– Mówiłem, że to prymitywna robota – pochwalił się specjalista – ale siła tej bombki wystarczyłaby na pewno do przetransportowania ciekawego czytelnika do lepszego świata. Otworzenie okładki zwalnia sprężynę, która uderza wtedy w spłonkę. Ponieważ ładunek wybuchowy umieszczony jest w metalowej skrzyneczce, detonacja byłaby dość duża.
– Co pan zrobi teraz?
– To już zupełne głupstwo. Po prostu tak zsunę płytkę, aby dostać się do sprężyny i wyjąć ją. Reszta nie jest bardziej groźna niż trzymane w ładownicy naboje od dubeltówki.
Po chwili kapitan spokojnie schował do swojej walizeczki sprężynę i nie przedstawiającą już niebezpieczeństwa książkę.
– Nasze „muzeum zbrodni” w Zakładzie Kryminalistyki – powiedział śmiejąc się – wzbogaci się o nowy, ciekawy i rzadki eksponat. Niezmiernie się cieszę, że porucznik ma niezwykłych przyjaciół, przysyłających mu takie urocze prezenty. Polecam się na przyszłość.
Kapitan pojechał na Ksawerów, porucznik Ciesielski z książką pod pachą wrócił do swojego pokoju.
– Tę książkę trzeba jednak posłać do Zakładu Kryminalistyki – zadecydował. – Może są na niej jakieś mikroślady?
– Masz tu i resztki opakowania – podporucznik podał skrawki papieru pakowego oraz sznurek. – Wyślij to razem.
Zatelefonowała sekretarka, panna Krysia. Zawiadomiła, że obaj oficerowie mają się natychmiast stawić u pułkownika.
Niemiroch nie ukrywał swojego złego humoru. – Doszło już do tego, że do gmachu komendy przysyłają bomby. A wy, jak słyszałem, bagatelizowaliście sprawę i chcieliście otworzyć paczkę. No, nie tak było?
– Chciałem – szczerze przyznał Ciesielski – ale Antek mi nie pozwolił.
– A ostrzegałem, żebyście się mieli na baczności. Może nie ostrzegałem?
– Ostrzegał pan pułkownik – Ciesielski znając zwierzchnika wiedział, że przyznawaniem i potakiwaniem najszybciej go rozbroi.
– Mam osłów, a nie oficerów.
– Tak jest, panie pułkowniku. – Ciesielski pomyślał sobie, że ma dzisiaj dobry dzień. Nazwano go już „eunuchem”, „kretynem”, „bałwanem”, nawet „wariatem”. Teraz do kolekcji przybył „osioł”. A do wieczora daleko.
– No, może nie całkiem osłów – zreflektował się pułkownik – ale ludzi bardzo nieostrożnych, a przede wszystkim takich, którzy nie umieją myśleć.
– Panie pułkowniku…
– Nie rozumiesz? To bardzo proste. Już raz ci mówiłem. Dlaczego przestępca usiłuje wyeliminować Ciesielskiego? Na pewno nie robi tego z czystej żądzy mordu, ale z wyrachowania. Po prostu dlatego, że Ciesielski ma w swoim ręku klucz do rozwiązania zagadki, tylko że nie umie go znaleźć. A nie umie, bo nie potrafi myśleć.
– Cały czas nad tym się zastanawiam. Ciągle szukam motywu. To samo zresztą robi Antek. Ale do niczego nie możemy dojść.
– Tylko ty, Andrzeju, możesz znaleźć zabójcę. Bo tylko ciebie przestępca chce zamordować. Szymanek i ja sam, chociaż znamy całą sprawę i czytaliśmy wielokrotnie akta, nie stanowimy dla zbrodniarza żadnego niebezpieczeństwa. Nie mamy możliwości wykrycia prawdy. To sprawa dla jednego. Dla ciebie.
– Posłałem do Zakładu Kryminalistyki opakowanie bomby i książkę. Spodziewam się, że znajdą tam jakieś mikroślady, a poza tym zdobyliśmy jedną informację o mordercy.