Выбрать главу

W komendzie policji w Maardam tej pierwszej ze świecą by szukać.

Ale były żaluzje. I pozbawione słońca korytarze. Moreno zatrzymała się z ręką na klamce, powstrzymując myśl (również ospałą jak opita coca-colą plujka, więc walka była dość wyrównana), by tej klamki nie naciskać. By uciec.

Zamiast wchodzić do środka, żeby dowiedzieć się, dlaczego Reinhart chciał z nią rozmawiać. Miała ku temu powody. A przynajmniej jeden: niecałe dwie godziny dzieliły ją od urlopu.

Dwie godziny. Sto dwadzieścia dusznych minut. Jeśli nie wydarzy się coś nieprzewidzianego.

Intuicja podpowiadała Moreno, że nie poprosił jej, by życzyć miłego urlopu. Nie było to w jego stylu, no i zabrzmiało inaczej.

Jeśli nic nieprzewidzianego…?

W dziwny sposób to nieprzewidziane dawało się dość łatwo przewidzieć. Gdyby można było coś wygrać, postawiłaby nawet parę guldenów. Tak było w tym szarym zawodzie gliniarza, zresztą nie pierwszy raz.

Uciec czy nie uciec? Mogła potem powiedzieć, że coś jej wypadło. Że nie miała czasu zajrzeć, tak jak ją prosił.

Zajrzeć? Czy nie brzmiało to podstępnie?

Zajrzyj do mnie na chwilę po lunchu. Nie zajmie nam dużo…

Do cholery, pomyślała. Podstępny jak głodna kobra.

Po krótkiej wewnętrznej walce mucha utonęła, zwyciężyła luterańsko-kalwińska moralność gliniarza. Moreno westchnęła, nacisnęła klamkę i weszła do środka. Usiadła w fotelu, a jej obawy tańczyły jak zwariowane motyle koło skroni. I w żołądku.

– Jaką miałeś do mnie sprawę?

Reinhart palił przy oknie fajkę, a z jego wyglądu wnioskując, nie zapowiadało się nic dobrego. Zauważyła, że na nogach miał klapki. Jasnoniebieskie.

– Salve – przywitał się. – Napijesz się czegoś?

– A co masz? – Moreno w duchu znowu widziała kufel zimnego piwa.

– Wodę. Gazowaną lub nie.

– To zrezygnuję, jeśli się nie obrazisz. No?

Reinhart podrapał się po zaroście, odkładając fajkę na parapet koło doniczki.

– Znaleźliśmy Lampego-Leermanna.

– Lampego-Leermanna?

– Tak.

– Znaleźliśmy? My?

– Koledzy. W Lejnicach. Właściwie w Behrensee, ale wzięli go do Lejnic. Tam było najbliżej.

– Świetnie. Najwyższy czas. Jakieś problemy?

– Jeden.

– Naprawdę?

Usiadł naprzeciwko niej za biurkiem, patrząc na nią wzrokiem, który przypuszczalnie miał być uosobieniem niewinności. Moreno znała już ten wzrok i posłała przez okno coś w rodzaju modlitwy, której sens brzmiał: tylko nie to!

– Jeden problem – powtórzył Reinhart.

– Mów.

– Nie do końca chce współpracować.

Nie odpowiedziała. Reinhart przesuwał papiery na biurku, jakby wahał się przed dalszymi wyjaśnieniami.

– Czy, ściślej rzecz biorąc, chce współpracować, ale pod jednym warunkiem. Chce rozmawiać z tobą.

– Co?

– Pod warunkiem że będzie rozmawiał z…

– Słyszałam, co powiedziałeś – przerwała Moreno. – Dlaczego, do licha, chce rozmawiać ze mną?

– Bóg jeden wie – stwierdził Reinhart. – Tak to w każdym razie wygląda, nie możesz mieć pretensji do mnie. Lampe-Leermann gotów jest złożyć wyczerpujące zeznania, pod warunkiem że złoży je u twoich stóp. Nikt inny nie wchodzi w grę. Twierdzi, że nie lubi facetów gliniarzy, w sumie dziwne, nie?

Moreno przez chwilę patrzyła na obraz wiszący nad głową Reinharta. Przedstawiał świnię ubraną w garnitur, która rzucała z ambony telewizory na podekscytowane owcze łby. A może byli to sędziowie w perukach, trudno było rozstrzygnąć. Wiedziała, że komendant główny policji wielokrotnie próbował skłonić Reinharta do zdjęcia obrazu, ale na próżno. Rooth twierdził, że symbolizuje wolność myśli i poziom świadomości w policji, a Moreno miała niejasne przeczucie, że interpretacja była całkiem niegłupia. Chociaż nigdy Reinharta o obraz nie pytała. Komendanta zresztą też nie.

– Za dwie godziny zaczynam urlop – spróbowała łagodnego uśmiechu.

– Siedzi w Lejnicach – ciągnął niezrażony Reinhart. – Całkiem ładne miejsce. Uwiniesz się w jeden dzień. Góra dwa.

Moreno wstała i podeszła do okna.

– Choć jeśli wolisz, bez problemu możemy ściągnąć go tutaj – zaproponował Reinhart za jej plecami.

Wyjrzała na miasto przytłoczone wyżem. Panował zaledwie od kilku dni, ale wyraźnie nie miał zamiaru ustąpić. Tak powiedziała pani Bachman z pierwszego piętra i tak twierdzili meteorolodzy w telewizji. Zdecydowała się nie odpowiadać. W każdym razie nie bez dobrego adwokata czy konkretnej propozycji. Minęło dziesięć sekund, słychać było tylko odgłosy miasta i plaskanie klapek Reinharta, kiedy poruszał stopami.

Klapki? Pomyślała. Mógł przynajmniej sprawić sobie sandały. Komisarz kryminalny w jasnoniebieskich klapkach?

Może w czasie lunchu poszedł się wykąpać i zapomniał zmienić buty? Albo był na naradzie u komendanta i nałożył je w ramach lekceważącego protestu. Reinharta trudno było rozgryźć, lubił zawsze z czymś wyskoczyć.

W końcu się poddał.

– Do ciężkiej cholery, rusz się, pani inspektor. Szukaliśmy tego skurczybyka od miesięcy. A teraz Vrommel go dorwał…

– Vrommel? Kto to jest Vrommel?

– Komendant miejski policji w Lejnicach.

Moreno niechętnie zaczęła się zastanawiać, nadal odwrócona plecami do Reinharta. Obraz Lampego-Leermanna wyłonił się jej przed oczyma… ani chybi żadne znaczące nazwisko w przestępczych kręgach, ale rzeczywiście ścigali go od jakiegoś czasu. Był podejrzany o udział w kilku napadach z bronią w ręku w marcu i kwietniu, ale nie to ich interesowało. A w każdym razie nie w pierwszej kolejności.

Najważniejsze były jego powiązania z pewnymi panami znacznie większego kalibru niż on sam. Grube ryby tak zwanej przestępczości zorganizowanej, żeby użyć wyświechtanego już określenia. Powiązania Lampego-Leermanna sięgały bez najmniejszych wątpliwości samej góry, a znany był z tego, że sypał. Znany z tego, że – przynajmniej w sytuacjach podbramkowych – myślał bardziej o własnej skórze niż o innych i chętnie dzielił się z policją swoją wiedzą o ciemnych sprawkach. O ile dostał coś w zamian i zachowano pewną dyskrecję.

Tym razem mógł coś dostać. W każdym razie mieli podstawy tak sądzić. Reinhart był o tym przekonany, a Moreno skłonna była się z nim zgodzić. Przynajmniej co do zasady. To dlatego szukano go nieco intensywniej niż zwykle. I dlatego go złapano. Akurat dzisiaj.

Chociaż fakt, że koniecznie chciał otworzyć serce przed inspektor Moreno, niewątpliwie trochę ich zaskoczył. Nie brali tego pod uwagę. Ani ona, ani nikt inny. Może tylko jakiś złośliwy władca ciemności… cholera, że też nigdy…

– Lubi cię – Reinhart przerwał jej myśli. – Nie ma się czego wstydzić. Może pamięta to przesłuchanie sprzed kilku lat, kiedy wzięliśmy go na zasadzie dobry glina, zły glina… nieważne, jest jak jest. Chce gadać z tobą i z nikim innym. Tyle że ten twój urlop…

– No właśnie – Moreno wróciła na fotel.

– Do Lejnic nie jest tak daleko, jakieś sto dwadzieścia, sto trzydzieści kilometrów…

Moreno nie odpowiedziała. Zamknęła oczy, wachlując się wczorajszą „Gazett”, którą wzięła ze sterty na biurku.

– …a przypomniał mi się ten dom, do którego miałaś jechać. Czy to nie jest w Port Hagen?

Do cholery! Pomyślała Moreno. Pamiętał to. Odrobił zadanie domowe.

– Tak, zgadza się, w Port Hagen.

Reinhart znowu próbował wyglądać na uosobienie niewinności. Mógłby grać wilka w Czerwonym Kapturku, pomyślała.

– Jeśli się nie mylę, leży w pobliżu. Góra dziesięć kilometrów od Lejnic. Byłem tam kilka razy w dzieciństwie. Mogłabyś…

Moreno odrzuciła gazetę zmęczonym ruchem.