Bitowski zapalił papierosa.
– I tak nie mam nic do powiedzenia.
Świetnie, pomyślał Baasteuwel. Trzydziestodwuletni dzieciak. Trzeba pedagogicznie.
– Może piwo w Strandterrassen? – zaproponował.
Bitowski zaciągnął się, rozważając ofertę.
– No dobra.
Przecięli Zuiderslaan i usiedli przy stoliku pod parasolem. Baasteuwel przywołał gestem kelnerkę i zamówił dwa piwa.
– Wie pan, że Tim Van Rippe został zamordowany? – zapytał, kiedy kufle znalazły się na stoliku.
– Kurewska sprawa.
– Pan go znał?
– Znałem, nie znałem. Teraz już nie, wcześniej może.
Baasteuwel wyjął notes, żeby zapisywać.
– Na przykład w 1983?
– Co?
– 1983. Taki rok.
– Łapię. Tak, znałem Van Rippego, jak chodziliśmy do budy…
– Znał pan też Winnie Maas?
– Winnie? A co, kurwa, ma do tego Winnie?
– Znał ją pan? – powtórzył Baasteuwel.
– Tak… tak, kurwa. Jasne, że znałem Winnie, trochę. Na pogrzebie też byłem. Żeśmy przecież chodzili do tej samej budy…
– Do jednej klasy?
– Nie, kurwa. Byłem rok wyżej. Dlaczego pan o to pytasz? Nic nie wiem, już mówiłem.
– Prowadzimy śledztwo w sprawie zabójstwa Van Rippego – wyjaśnił Baasteuwel. – Chyba byłby pan za tym, żebyśmy wsadzili mordercę?
– Tak, ale ja nic nie wiem.
Chyba rzeczywiście, pomyślał Baasteuwel, popijając łyk. I nie tylko w tej sprawie.
– Kiedy wyjechał pan na wyspy?
– Dwa tygodnie temu.
– W jaki dzień?
Bitowski zastanowił się.
– W niedzielę. Tak, wyjechaliśmy po południu.
– Wyjechaliśmy?
– Ja z kumplami.
– Rozumiem – powiedział Baasteuwel. – Pan z kumplami. Czy przed wyjazdem odwiedziła pana młoda dama nazwiskiem Mikaela Lijphart?
– Jak? Mikaela…?
– Lijphart. Rozmawiał pan z nią w tamtą niedzielę?
– Kurwa, nie. Nigdy nie słyszałem tego nazwiska.
– Znał pan dobrze Tima Van Rippego, kiedy byliście młodsi?
– Tak sobie.
– Chodził z Winnie Maas?
Bitowski wzruszył ramionami. Brzuch mu się zatrząsł.
– Chyba tak. Chodziła z różnymi.
– A kiedy chodziła z Van Rippem, pamięta pan?
– Nie, skąd, kurwa, miałbym pamiętać?
– Może tuż przed jej śmiercią?
– Nie, kurwa – zaprotestował Bitowski. – To było dużo wcześniej. Ogólnie się puszczała.
– Puszczała się?
– No, była z tych.
– Pan też spał z Winnie Maas?
Bitowski opróżnił kufel, beknął.
– Mogło się zdarzyć.
– Mogło się zdarzyć? Spał pan z nią czy nie?
Bitowski spojrzał na kufel i Baasteuwel poprosił gestem o jeszcze jedno piwo.
– Raz – przyznał się Bitowski.
– Kiedy to było? Jak chodziła do dziewiątej klasy?
– Nie, wcześniej. Ja chodziłem do dziewiątej, więc ona musiała być w ósmej…
– I tylko raz?
– Raz ją przeleciałem, tak.
Baasteuwel przez chwilę studiował jego nalaną twarz.
– Jest pan pewien, że nie chodziła z Timem Van Rippem w maju i czerwcu 1983?
Bitowski dostał nowe piwo i popił.
– Pewien, nie pewien – mruknął. – Nie wydaje mi się. Obciągnęła mi na początku maja.
– Obciągnęła?
– Tak, kurwa, na jakiejś imprezie. Nie pamiętam dokładnie.
Baasteuwel powstrzymał chęć wbicia Nixona Bitowskiemu w sadło na brzuchu.
Nie pamiętasz, pomyślał. Za dziesięć lat pewnie nie będziesz pamiętał, jak się nazywasz albo gdzie masz małego.
– Może mi pan podać nazwiska innych chłopaków, z którymi Winnie chodziła? Wiosną osiemdziesiątego trzeciego?
– Nie. Na stałe nie miała chyba nikogo, właściwie jej nie znałem. Nic nie wiem, już mówiłem.
– Czy był pan przesłuchiwany w związku ze śmiercią Winnie?
– Przesłuchiwany? Nie, dlaczego miałbym być przesłuchiwany? Nie rozumiem też, czemu pan mnie przesłuchujesz?
– Czyli policja nie zadawała panu żadnych pytań? – Nie.
Baasteuwel poczuł nagle, że on też nie ma więcej pytań. Jeśli nie miałby ustalać, czy Bitowski wie, jak się nazywa prezydent USA lub zna jakieś miasto we Francji. Albo ile jest jedenaście razy osiem.
– To byłoby na tyle – rzekł. – Dziękuję za piwo.
– Co, kurwa…?
– Żartowałem – wyjaśnił Baasteuwel.
Aspirant Vegesack był zdenerwowany.
Nie dlatego że działał za plecami Vrommla. Wcale nie dlatego. Ale zwodzenie innych było trudne. Nieprzyjemne. Zwłaszcza kogoś takiego jak pani Van Rippe – zamordowano jej syna, a aspirant musiał ją okłamywać. Czuł, że to nie w porządku, nawet jeśli kłamstwa nie należały do tych najcięższego kalibru.
Właściwie nie tyle kłamał, ile nie ujawniał prawdy.
Jak to się mówi, mydlił jej oczy. Jednak nie bardzo go to pocieszało.
– Nie rozumiem tego – powiedziała, wsiadając do samochodu. – Dlaczego znowu chcecie ze mną rozmawiać? Wydarzyło się coś nowego?
– Niezupełnie – odpowiedział Vegesack. – Potrzebujemy trochę uzupełniających informacji.
– I w tym celu musi mnie pan zawieźć do Lejnic?
– Uznaliśmy, że tak będzie najlepiej.
Karpatz i Lejnice dzieliła ponad godzina drogi, na szczęście pani Van Rippe przez większość czasu milczała. Vegesack zerkał na nią dyskretnie, jak mięła na kolanach chusteczkę. Sześćdziesięcioletnia, przedwcześnie postarzała kobieta, której zabito syna. Co pewien czas wycierała nos. Może ma alergię, pomyślał. Albo żałoba tą drogą znajdowała ujście. Ostatnie dni nie były łatwe dla pani Van Rippe. Jej syna miano pochować w przyszłym tygodniu, w czwartek, jeśli Vegesack dobrze pamiętał. Kremacji zabroniono ze względu na śledztwo. Musiała czuć się fatalnie, jakby jej własne życie w jakiś sposób też się skończyło.
Choć Vegesackowi trudno było postawić się na jej miejscu. Był wdzięczny, że nie musi o tym rozmawiać.
I niezbyt szczęśliwy, że musi ją zwodzić.
– Znał pan Tima? – zapytała mniej więcej w połowie drogi. Vegesack potrząsnął przecząco głową.
– Nie. Był kilka lat starszy. No i mieszkam w Lejnicach dopiero od dziewięćdziesiątego trzeciego. Właściwie jestem z Linzhuisen.
– Rozumiem. Zresztą Tim nie miał zbyt wielu przyjaciół.
– Nie?
– Nie, raczej należał do samotników.
Vegesack nie wiedział, co powiedzieć, a pani Van Rippe nie kontynuowała tematu. Westchnęła i nałożyła okulary.
– Ładna pogoda – stwierdziła, jakby dostrzegła to dopiero teraz.
– Tak, ciepło i przyjemnie.
W zasadzie więcej przez całą podróż nie rozmawiali. Dojechali do Lejnic za pięć pierwsza, Vegesack zaparkował na Zeestraat przed redakcją „Westerblattu”.
Spojrzała na niego zdziwiona.
– Gazeta? Dlaczego idziemy do gazety?
Vegesack odchrząknął.
– Nie idziemy do gazety, korzystamy gościnnie z ich lokalu, kiedy komisariat jest przepełniony.
Nie potrafił ocenić, czy mu uwierzyła.
Moreno w podziękowaniu za gościnę kupiła Selmie butelkę porto, natomiast przy wyborze prezentu dla Drusilli ogarnęły ją pewne wątpliwości. W końcu zdecydowała się na nagrodzoną książkę dla młodzieży i bombonierkę; widziała, że regał w pokoju Drusilli był zastawiony książkami, a czekoladki z pewnością padną ofiarą jej łakomstwa.
Zarówno mama, jak i córka wydawały się zadowolone z pożegnalnego prezentu i Moreno opuściła dom pań Perhovens po gorących pożegnaniach i zapewnieniach o utrzymywaniu kontaktu. Zamknęła torbę w schowku na dworcu, zażyła ostatniej słonecznej kąpieli na plaży i zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami o drugiej spotkała się z Baasteuwelem na lunchu w Café Darm.