Выбрать главу

Poszła do łazienki wziąć prysznic. Po dziesięciu minutach zaczęła odzyskiwać wrażenie, że ciało należy do niej. Wraz z tym jej myśli skierowały się w inną stronę.

Co było oczywiście nie do uniknięcia. Czas wrócić do rzeczywistości. Najwyższy czas.

Nałożyła podomkę i sięgnęła po pocztę. Rachunki, reklamy, cztery widokówki i wyciąg z konta. Niewątpliwie interesujące.

Potem odsłuchała wiadomości. Po dogłębnym namyśle nie wzięła ze sobą komórki na Tour de Sorbinowo, więc trochę powinno być nagranych.

Rzeczywiście było. Takich i innych; na przykład dwa radosne pozdrowienia od Mikaela i wiadomość od mamy, że właśnie wyjeżdżają na lotnisko (zapewne z ojcem, chyba że w czasie jej nieobecności zdarzyło się coś szokująco zdumiewającego), bo wybierają się na Florydę i nie wrócą przed końcem sierpnia.

Na wypadek, gdyby próbowała się z nimi skontaktować i zastanawiała się, gdzie są.

Razem jedenaście wiadomości, podał chłodny kobiecy głos z taśmy.

Ale żadnej od Baasteuwela.

Nic od Vegesacka ani Kohlera. Nic od Münstera.

Nawet Selma Perhovens się nie odezwała.

No tak, pomyślała Moreno, wychodząc po bułki na śniadanie. Nie należy przeceniać własnej osoby.

O wpół do siódmej wieczorem udało się jej wreszcie złapać Baasteuwela.

– Aha, wróciłaś już do domu? – stwierdził.

– Wczoraj. Myślałam, że zadzwonisz.

– Dzwoniłem, ale nie lubię się nagrywać.

– Tak? No i co?

Baasteuwel zrobił przerwę.

– Zawiesiliśmy sprawę.

– Zawiesiliście?

– Tak. Doszliśmy z Kohlerem do wniosku, że tak będzie najlepiej. Teraz mam urlop.

Przez świadomość Moreno przemknął błysk całkowitego niezrozumienia.

– Co ty do cholery mówisz? A Vrommel? Twierdziłeś, że to tylko kwestia czasu.

Słyszała, jak Baasteuwel zapala papierosa.

– Posłuchaj. Musisz mi uwierzyć. Nie dało się dopaść tego łobuza. Kohler i ja byliśmy zgodni, że nie ma co grzebać. Vegesack zresztą też. Nie ma żadnych punktów zaczepienia ani powodu, żeby dalej to ciągnąć. Nie w tej sytuacji.

– W jakiej sytuacji? Co masz na myśli? Nic z tego nie rozumiem.

– Zdarza się. W każdym razie tak wyszło. Przyznałabyś mi rację, znając szczegóły.

– Szczegóły? Jakie szczegóły?

– No trochę ich jest. Zapewniam cię, że to najlepsze rozwiązanie. Wyszło jak wyszło, tak bywa w niektórych sprawach, powinnaś to wiedzieć.

Myśli kłębiły się w głowie Moreno, uszczypnęła się dwa razy w ramię, żeby sprawdzić, czy nie śni.

– Zaklinałeś się, że wsadzisz Vrommla – przypomniała ze złością. – Zaginęła niewinna dziewczyna i zamordowano mężczyznę. Zostałeś policjantem, żeby mieć możliwość zamykania łobuzów, a teraz…

– Tym razem się nie dało.

– A Van Rippe?

– Śledztwo prowadzi komendant. Kohlera i mnie wezwano tylko w charakterze posiłków w początkowej jego fazie, pamiętaj o tym. Teraz oddaliśmy tę sprawę.

Moreno odjęła słuchawkę od ucha i spojrzała na nią podejrzliwie.

– Czy ja rozmawiam z inspektorem Baasteuwelem z wallburskiej policji? – zapytała potem.

Baasteuwel krótko się zaśmiał.

– We własnej osobie – zapewnił. – Wydaje mi się, że słyszę pewne zniecierpliwienie w głosie pani inspektor. Jakby co nieco ją frapowało?

– Zgadza się. Zgadza się jak cholera. Nie rozumiem, co mówisz. Zostawiasz morderstwo i zaginioną dziewczynę i idziesz na urlop. Z której strony pękła żyłka w mózgu?

– W samym środku – wyjaśnił przyjaźnie Baasteuwel. – Przyznaję, że mogę wyrażać się nieco mgliście, kiedy dopada mnie urlopowe lenistwo. Chociaż jeśli rzeczywiście chcesz się dowiedzieć czegoś więcej z Lejnic, mogę się zmobilizować, tak żebyś była zadowolona…

– Nie masz wyboru – stwierdziła Moreno. – Gdzie i kiedy?

– Jutro?

– Im szybciej, tym lepiej.

Baasteuwel wydawał się zastanawiać.

– Może gdzieś w Maardam? Będziesz u siebie.

– Chętnie.

– Stara Vlissingen jeszcze jest?

– – Oczywiście, że jest.

– No to tam. Jutro o siódmej, pasuje? Zarezerwuję stolik.

– Znakomicie.

Moreno odłożyła słuchawkę i wyjrzała przez okno, które ponownie zaczął smagać deszcz niesiony zachodnim wiatrem.

Nic z tego nie rozumiem, pomyślała. Niech mnie diabli, nic a nic.

40

6 sierpnia 1999

Restauracja Vlissingen była jak zwykle pełna ludzi. Moreno nieco się spóźniła i minęła samotną dziewczynę przy narożnym stoliku, nie zwracając na nią uwagi. Dopiero kiedy obeszła i omiotła wzrokiem całą salę – i trochę zirytowana stwierdziła, że Baasteuwel chyba nie przyszedł – zobaczyła, kto to jest.

A potem minął jeszcze nieokreślony czas, zanim jej mózg zinterpretował wrażenia wzrokowe. Zacisnęła mocno powieki, by wrócić do rzeczywistości. Podeszła do stolika. Dziewczyna zaczęła wstawać, ale zmieniła zdanie i z powrotem usiadła. Uśmiechnęła się niepewnie. Bardzo niepewnie.

– Mikaela? – zapytała Moreno. – Mikaela Lijphart? To ty?

– Tak – przyznała dziewczyna i zaśmiała się nerwowo. Moreno spostrzegła, że drży jej dolna warga.

– Inspektor Baas…? – zaczęła Moreno, ale w tej samej chwili zrozumiała, że tego wieczoru żaden inspektor Baasteuwel do restauracji Vlissingen nie przyjdzie. Tak to sobie wykalkulował. Czyli stąd wzięły się dysonanse we wczorajszej rozmowie.

Boże święty, pomyślała, powinnam była chyba się zorientować? Potem uśmiechnęła się do dziewczyny najszerzej, jak zdołała, każąc jej wstać, żeby mogła ją porządnie uściskać.

– Jestem… jestem taka szczęśliwa, że cię widzę.

– Ja również. To inspektor… inspektor Baasteuwel… powiedział, że chce się pani ze mną spotkać. Powiedział, że mam tu na panią czekać… dał mi też pieniądze, żebym mogła zaprosić panią na kolację.

Gdyby nie przestraszony głos dziewczyny, Moreno wybuchłaby szczerym śmiechem. Ale wyraźnie było widać, że Mikaela jest roztrzęsiona. Usiadły. Moreno położyła jej rękę na ramieniu.

– Jesteś rozdygotana.

– Tak. To jest straszne. Nie mogę spać po nocach.

– Rozumiesz… rozumiesz chyba że chciałabym wiedzieć, co się stało?

– Tak… – Mikaela spuściła wzrok. – Wiem, że muszę opowiedzieć. Bardzo pani dziękuję, że była pani taka miła w pociągu, wiem, że potem też strasznie się pani starała.

Moreno próbowała na nowo uśmiechnąć się z otuchą, ale czuła, że nie bardzo się jej udaje.

– Nie ma o czym mówić. Zjemy coś w trakcie rozmowy?

– Tak – powiedziała Mikaela. – Muszę przyznać, że jestem głodna.

Chwilę trwało złożenie zamówienia. Moreno zastanawiała się, czy już kiedyś znalazła się w podobnej sytuacji. Nie przypominała sobie. Choć oczywiście było w najwyższym stopniu niejasne, co się właściwie na nią składa. Na sytuację. Poświęciła dni, noce i tygodnie, próbując zrozumieć, co się stało z tą zaginioną bez śladu dziewczyną, a teraz nagle siedziała naprzeciw niej przy stoliku w restauracji. Bez sekundy ostrzeżenia. Przeklęty Baasteuwel, pomyślała. Nie, nic podobnego jej wcześniej nie spotkało.

Mikaela Lijphart nie czuła się dobrze. Była blada, drżała na całym ciele; rozmawianie na początek o błahostkach – o pogodzie, wietrze i ostatniej wizycie w kinie – wydawało się całkowicie pozbawione sensu.

– Opowiadaj – poprosiła więc Moreno. – Co trzeba, to trzeba. Chyba tak powiedziałaś, kiedy spotkałyśmy się ostatnim razem.

– Nie, to pani powiedziała – sprostowała Mikaela. – Od czego mam zacząć?

– Najlepiej od początku. Od tego momentu, gdy rozstałyśmy się na stacji w Lejnicach.