Выбрать главу

Dostrzegła głowę i wyciągniętą rękę Münstera w jednym z boksów w głębi i skierowała się w tamtą stronę. Van Veeteren podniósł się na powitanie, potem usiedli. Moreno stwierdziła, że wygląda młodziej, niż gdy go widziała ostatnio. Jakby odżył, był bardziej rześki; jego ciężką, rosłą postać otaczała aura energii – aura, którą pamiętała sprzed wielu lat, a która praktycznie znikła pod koniec jego pracy w policji. Moreno wiedziała, że skończył sześćdziesiąt lat, ale gdyby miała zgadywać, dałaby mu pięćdziesiąt pięć, pięćdziesiąt siedem.

Człowiek w policji starzeje się szybciej, pomyślała. Nie była to żadna odkrywcza myśl.

– Miło znowu zobaczyć panią inspektor – powiedział Van Veeteren. – Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.

Moreno skinęła głową.

– Jak to zrobił? – zapytała.

– Powiesił się – wyjaśnił Münster.

– Aha, powiesił się.

– Tak. Można się dziwić, dlaczego nie zabił się ze służbowej broni, ale może odezwał się pewien respekt czy jakaś bariera psychiczna… tak, okropna historia.

– Napisał coś?

– Nie, nic. Ale my przecież wiemy, dlaczego to zrobił. Przez „my” rozumiem nas troje i tego przeklętego pismaka. Ale on raczej będzie milczał.

Münster zerknął na Van Veeterena zajętego swą nieporęczną maszynką do papierosów.

– Najprawdopodobniej – komisarz przez kilka chwil wodził wzrokiem po byłych współpracownikach. – Może szkoda, że nie zdobył się na parę słów, ale zawsze łatwo powiedzieć. Zostawił mimo wszystko byłą żonę i córkę. Nie mówię, że miał podać prawdziwy powód, ale jeśli człowiek odchodzi tak bez słowa, otwiera się pole do spekulacji. Chyba nikt z nas nie uważa, żeby trzeba było wyciągać to gówno na światło dzienne? Mając na przykład na względzie córkę?

– Nikt – powiedział Münster, nawiązawszy najpierw kontakt wzrokowy z Moreno. – W każdym razie ja nie.

Wyciągnął brązową kopertę i położył ją na stole.

– Może chcesz przejrzeć materiały, zanim je spalimy?

Nie otworzył jednak koperty, Van Veeteren też nie. Moreno zawahała się przez chwilę, potem sama ją otworzyła i wyjęła fotografię. Najwyraźniej powiększenie; czarno-biała w formacie 20x30 cm. Nietrudno było dostrzec, co przedstawia.

Kawiarniany stolik w ogródku. Wieczór lub noc, fotograf musiał użyć lampy, w tle było zupełnie ciemno. Zdjęcie skoncentrowane na dwóch postaciach, w prawym dolnym rogu coś białego, rozmazanego, może but albo kawałek nogawki postronnej osoby. Na stoliku – trzcinowym ze szklaną płytą – dwie szklanki: jedna ze słomką i małą papierową parasolką, druga, niemal całkowicie opróżniona, zwykła szklanka do piwa. Nic więcej, w każdym razie na tej części stolika, która znalazła się na zdjęciu.

Dwa krzesła; na jednym podkomisarz deBries. Odchylony, w białej koszuli z krótkim rękawem, w jasnych szortach. Opalony. Na drugim dziewczynka o południowoazjatyckim wyglądzie. Drobna. Ciemnowłosa. Dziesięć, dwanaście lat.

Patrzy prosto w aparat lekko rozszerzonymi oczami. Szminka i makijaż nie są w stanie ukryć jej dziecięcego wieku. Biały mężczyzna obejmuje ją za chude ramiona i patrzy na nią lekko z ukosa. Na jego ustach błąka się coś na kształt uśmiechu. Dziewczynka ma na sobie bardzo krótką jasną sukienkę w kwiatki. Prawą rękę trzyma na lewym udzie deBriesa. Dość wysoko; on rozszerzył nieco nogi, szorty są szerokie i jej ręka ginie w mroku. Nie może być wątpliwości, co przedstawia zdjęcie.

– Tajlandia? – zapytała Moreno.

Münster kiwnął głową.

– Phuket teraz w styczniu. Był tam raz już wcześniej.

Moreno przypomniała sobie, iż rzeczywiście.

– A fotograf?

– Dziennikarz, frilanser. Najwyraźniej rozpoznał deBriesa. Użył krótkiego teleobiektywu, deBries nic nie zauważył. Był chyba trochę zajęty…

– Ile lat ma jego córka? – zapytała Moreno, wkładając zdjęcie z powrotem do koperty.

Van Veeteren odchrząknął.

– Dwanaście. Mniej więcej tyle, co ta.

Wskazał na kopertę.

– Nie mieli dobrego kontaktu – wtrącił Münster. – Rozmawiałem z Marią… jego byłą żoną. Twierdzi, że odkąd się rozeszli, staczał się… szczerze powiedziawszy, nie wydawała się zbytnio zdziwiona. Chociaż prawdziwego powodu nie zna.

Staczał się? Pomyślała Moreno. Chyba dobre określenie. Spostrzegła, że ma kłopot z wyważeniem swoich uczuć. Z ich uporządkowaniem. Odkąd Münster zadzwonił przed południem. Z jednej strony obrzydzenie na myśl o skłonnościach deBriesa, z drugiej poruszenie, że się zabił. Że tak ekstremalnie szybko wyciągnął konsekwencje. Zaledwie w kilka godzin. Münster rozmawiał z nim w piątek po południu, a powiesił się wieczorem lub w nocy. Znalazł go rano przyjaciel, drzwi nie były zamknięte na klucz. Żadnych wątpliwości. Żadnych wyjaśnień czy przeprosin.

Chociaż, co miałby wyjaśniać, pomyślała Moreno. Usprawiedliwić się? Jak?

– Od kogo się dowiedziałeś? – zapytała, bo Münster wcześniej tego nie powiedział.

– Ten przyjaciel do mnie zadzwonił. DeBries zostawił na stole w kuchni kartkę z moim numerem.

Van Veeteren zapalił papierosa. Przez chwilę siedzieli w milczeniu.

– Myślałam, że to on – przyznała Moreno. – Jeśli ktoś już musiał być. Tylko on jakby wchodził w grę. Czy reszta wie, że deBries nie żyje?

Münster potrząsnął głową.

– Nie. W każdym razie, o ile nam wiadomo. Chcieliśmy najpierw…

Szukał właściwego słowa.

– …skonsolidować nasze milczenie – dopowiedział komisarz. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu. Najprościej oczywiście będzie, jak okażecie takie samo wzburzenie jak inni, nie piśniecie słowa i nie puścicie tego zdjęcia w obieg. Ale może jesteś innego zdania… z kobiecej perspektywy, na przykład?

Moreno pomyślała przez kilka sekund. Więcej nie potrzebowała.

– W tej sprawie skłonna jestem odłożyć męskie i kobiece punkty widzenia na półkę. Chyba ważniejsze tu będą względy czysto ludzkie.

– Mam identyczną opinię – powiedział Van Veeteren. – Musiałem się tylko najpierw upewnić. Czyli jest zgoda, żebym się tym tutaj zajął?

Moreno wymieniła spojrzenia z Münsterem i kiwnęła głową. Van Veeteren wziął kopertę, złożył ją w pół i schował do wewnętrznej kieszeni. Popatrzył na zegarek.

– Mogę zaprosić kolegów na szklaneczkę? – zapytał. – Moja partyjka szachów zaczyna się dopiero za godzinę.

Moreno opuściła Towarzystwo około dziewiątej razem z Münsterem. Zaofiarował się, że podwiezie ją do domu, ale podziękowała i poszła na piechotę. Wieczór nadal był ciepły, ulice i ogródki kawiarniane pełne ludzi; poszła naokoło wzdłuż Langgraacht i Kellnerstraat, przez plac Keymera i Windemeerstraat; minęła antykwariat komisarza, zauważywszy że jest zamknięty z powodu przerwy wakacyjnej do dwudziestego drugiego.

Idąc przez miasto, próbowała myśleć o podkomisarzu deBriesie, ale po rozmowie z Münsterem i Van Veeterenem przywołanie jakiegoś obrazu z przeszłości wcale nie przychodziło jej łatwiej. Raczej trudniej. Jednak nie mogła uniknąć tego pytania. Czy zawsze będzie go pamiętała jako zboczeńca? Czy to miało być jego epitafium? Czy kiedykolwiek dojrzy inne strony jego życia?

Nie znała go zbyt dobrze, ale szanowała jako kolegę z pracy. Jako kompetentnego i sprawnego policjanta. Przecież szanowała? Czy wszystkie takie oceny zostaną teraz przyćmione przez tę sprawę? Czy czas zdoła kiedykolwiek położyć łagodzący cień na potępieniu, jakie teraz odczuwała? Na tej nieuchronnej dezaprobacie? Nie miała pojęcia.