Prawdziwym majstersztykiem okazała się garderoba, jeśli tak duże i wymyślnie zaaranżowane pomieszczenie można nazwać garderobą.
Wyobrażała sobie, że opuszczał dom w pośpiechu. Tymczasem nigdzie nie było śladu nieporządku. W obrotowej szafie wisiało kilka pustych wieszaków. Na półce stały szare kamienne stojaki na peruki. Każdy cal doskonale zagospodarowany.
A było tych cali sporo.
Setki garniturów, od jasnoniebieskich, poprzez szare, po czarne. Dalej, w równym rzędzie, na dwóch poziomach, koszule we wszystkich odcieniach bieli i delikatnych pastelach. W drugiej, równie przepastnej, szafie skrupulatnie ułożone ubrania codzienne. Kombinezony, stroje do ćwiczeń, jedwabne szlafroki. Morze krawatów, apaszek, szali i pasków, równych jak linijki, posegregowanych i zawieszonych w dokładnie takich samych odstępach. Góry butów w przezroczystych pudłach, które dla większego porządku zostały jeszcze ponumerowane. Naliczyła sześć brakujących par.
Między drążkami szafy znajdował się śnieżnobiały kontuar, nad którym rozpościerało się ogromne potrójne lustro otoczone małymi lampkami. Przed lustrem stało krzesło z obiciem. Pod kontuarem zauważyła dwa tuziny szuflad. Odsunęła kilka z nich. Kolekcja kolorowych kosmetyków, jaką znalazła, przyprawiłaby jej przyjaciółkę Mayis o palpitację serca. Nie przestając nagrywać, oglądała etykietki. O kosmetykach wiedziała jeszcze mniej niż o malarstwie.
Wyszła z garderoby, przeszła po miękkim dywanie, a w końcu znalazła to, czego szukała. Najważniejsze miejsce w domu, miejsce, w którym pracował. Przed komputerem Yosta stała Karen Stowe w towarzystwie dwóch agentów federalnych, zajętych przeglądaniem dysków.
– Spieszył się – powiedziała Stowe. Z rękoma na biodrach przyglądała się danym, przesuwającym się na monitorze. – Nie mógł wszystkiego ze sobą zabrać.
– Zabrał wszystko, co chciał – odezwała się Eye, wchodząc do pokoju.
Głowa agentki FBI podniosła się gwałtownie, jak gdyby znienacka dostała potężny cios w szczękę. Zacisnęła usta.
– Dajcie znać, jak coś znajdziecie – poleciła, po czym ruszyła w stronę drzwi, Kiwnęła na Eye, by poszła za nią, ale ta zignorowała sygnał.
– Spakował walizki, zabrał to, co uznał za najbardziej niezbędne – mówiła dalej Eye. – Przejrzał wszystkie pliki z danymi na dyskach. Jest systematyczny i zorganizowany, więc nie zabrało mu to zbyt dużo czasu. Na pewno ma laptop i kilka zgrabnych elektronicznych cacek, które idealnie mieszczą się w torbie podróżnej. Ma to wszystko ze sobą. Moim zdaniem, potrzebował góra pół godziny na przygotowanie się do ewakuacji po tym, jak dowiedział się o waszej operacji.
– Nie zamierzam teraz o tym rozmawiać.
– Szkoda. Moi ludzie namierzyli go, podczas gdy wy bez sensu wokół niego krążyliście. Komu zapłaciłaś, żeby zdobyć informacje o nakazie? Co obiecałaś w zamian za to, że wepchniesz mi się przed nosem i schrzanisz całą moją robotę?
– FBI ma pierwszeństwo.
– Nie pieprz, Stowe. Sprawiedliwość ma pierwszeństwo. Gdybym na czas dostała nakaz, Sylyester Yost siedziałby teraz za kratkami, zamiast wić sobie nowe gniazdko.
Agentka wiedziała, że Eye ma rację. Niech to szlag, miała rację.
– Skąd możesz mieć taką pewność?
– Mogę mieć pewność co do jednego: facet zniknął. Schrzaniłaś i facet zniknął. Wyjaśnisz mi to, kiedy znajdziemy następne ciało?
Stowe przymknęła na moment oczy i nabrała głęboko powietrza.
– Możemy wyjść i porozmawiać o tym na osobności?
– Nie.
– Dobra. – Agentka. w przypływie złości trzasnęła drzwiami, żeby jej koledzy pracujący w gabinecie Yosta nie słyszeli ich rozmowy. – Posłuchaj, wściekasz się i masz do tego prawo. Zrozum, wykonywałam tylko swoje obowiązki. Jacoby przyszedł do mnie i powiedział o twoim nakazie. To był jego pomysł, wszystko wcześniej zorganizował. Miałam szansę przymknąć Yosta. Musiałam z niej skorzystać. Zrobiłabyś to samo.
– To ty posłuchaj. Nie znasz mnie, koleżanko. Nie gram w te wasze gierki, nie zbieram punktów, kopiąc pod innymi dołki. Chciałaś wielkiej akcji i nie obchodziło cię, kto ją przygotuje. A teraz obie mamy puste ręce, a na dodatek szykuje się jeszcze jedno morderstwo. – Eve urwała, widząc, że Stowe nerwowo się skrzywiła. – Chyba się domyśliłaś, co? Chętnie zobaczę, jak za ten paskudny numer skopią tyłek tobie i twojemu koledze, ale niestety to nie zapobiegnie kolejnej śmierci. Już nic nie może jej zapobiec.
– No dobra – odezwała się w końcu Stowe, a kiedy Eve odwróciła się, zamierzając odejść, agentka chwyciła ją za ramię. Mówiła przyciszonym głosem, jej oczy nabrały ponurego, choć przepraszającego wyrazu. – Masz rację. Od początku do końca miałaś rację.
– I co z tego? Teraz to już bez znaczenia. Stowe, trzymaj się ode mnie z daleka. Ty i ten kretyn, z którym pracujesz, trzymajcie się z daleka ode mnie, moich ludzi i mojego śledztwa, bo jak ja się za was wezmę, to z waszych tyłków posypią się wióry.
Eye ruszyła w stronę drzwi. Zanim zdążyła wyjść, natknęła się na Jacoby”ego.
– Czy ten sprzęt jest włączony? zapytał urzędowym tonem.
– Zejdź mi z drogi.
– Nie może pani tu niczego filmować. To niezgodne z prawem – zaczął, wyciągając rękę po podręczny zestaw Eve. Była szybsza niż kobra, a jej atak bardziej bolesny. Chwyciła go za nadgarstek, kciukiem nacisnęła miejsce pulsu i wykręciła mu rękę.
– Trzymaj rękę z daleka, bo ci ją urwę i każę zjeść.
Promieniujący ból na moment go sparaliżował. Zacisnął drugą rękę w pięść.
– To groźba i napad na agenta federalnego.
Zabawne. Wydawało mi się, że napadłam i grożę federalnemu dupkowi. Chcesz się bić, Jacoby? – Nadstawiła wyzywająco policzek. – No dalej, śmiało, uderz mnie na oczach twoich kumpli i współpracowników, a zobaczymy, kto z nas wyjdzie stąd na własnych nogach.
– Pani porucznik.
– Komendancie. – Zauważyła Whitneya, ale nadal nie spuszczała wzroku z Jacoby” ego. Jego oczy zaczęły zachodzić łzami.
– Jest pani potrzebna w centrali. Musi pani podpisać skargę przeciwko agentom Stowe i Jacoby”emu. Dallas, puść tego durnia – powiedział łagodnie. – Nie jest wart twoich nerwów.
– Tak jest – mruknęła Eve, puściła rękę Jacoby” ego i cofnęła się o krok.
Może go skompromitowała, a może po prostu był skończonym idiotą, ale w tym momencie Jacoby się na mą rzucił. Nie zastanawiała się, nie zawahała się nawet przez ułamek sekundy. Wykonała zgrabny półobrót, wyrzuciła w górę łokieć i zacisnęła ramię na szyi agenta. Zanim upadł, usłyszała głośne trzaśnięcie zębów.
Miała nadzieję, że odgryzł sobie kawałek języka. Z trudem się pozbierał i spojrzał na nią mętnym wzrokiem. Dokończyła obrót i twardo stanęła na rozstawionych nogach. Na szczęście Whitney ich rozdzielił.
– Wniosę oskarżenie. – Z kącika ust Jacoby”emu sączyła się strużka kiwi. Wyjął z kieszeni komunikator.
– Nie radzę, agencie. Zaatakował pan moją podwładną i to bez ostrzeżenia. Działała w samoobronie. Wszystko jest sfilmowane. – Uśmiechając się, Whitney pukał palcem w swój podręczny sprzęt. – Spróbuj tylko zadzwonić, a jeszcze dziś staniesz przed komisją dyscyplinarną. Brutalnie napadłeś nie tylko na inspektora policji, ale także na mnie i mój cholerny wydział. Spadaj, bo wrzucę cię razem z twoją karierą do kibla i spuszczę wodę. – Przez chwilę patrzył Jacoby”emu prosto w oczy, w końcu kiwnął na Eye, żeby odeszła, i sam ruszył za nią.