– Muszę. – Nie mogła złapać oddechu, kolana jej drżały, ale obowiązek to obowiązek. – Zaczekaj… chwileczkę. – Wymknęła się z jego objęć, nabrała powietrza w płuca i glośno wypuściła. Jej policzki zarumieniły się, pod bluzką zarysowaly się nabrzmiałe piersi. W ostatniej chwili przyszło jej do głowy, by zanwni odbierze, zablokować przekaz wideo.
– Peabody.
– Delia. Jesteś dziś wyjątkowo oficjalna. Masz zadyszkę To bardzo seksowne.
– Charles. – Natychmiast odzyskała trzeźwość umysłu. Nie zauważyła, że McNab spochmurniał. – Dzięki, że się tak szybko odezwałeś.
– Wiesz, jak lubię do ciebie dzwonić.
Sprawił jej tym przyjemność, uśmiechnęła się, trochę głupkowato. Zawsze mówił takie miłe rzeczy.
– Wiem, jaki jesteś zajęty, ale pomyślałam, że może móglbyś mi pomóc. Mam pytanie dotyczące śledztwa.
– Dla ciebie z przyjemnością znajdę czas. Co mogę zrobić?
Obrażony McNab odwrócił się do niej plecami i wbił wzrok w stojące w kącie butle i pojemniki ze środkami czystości. Czy ona nie słyszy tego fałszywego tonu w jego głosie? Nie wie, że ten głąb jest taki zajęty, bo z jakąś znudzoną bogatą damulką odpracowuje na golasa to swoje zawrotne honorarium?
– Chciałam, żebyś zidentyfikował pewnego człowieka – tłumaczyła Peabody. – Mężczyzna, rasy mieszanej, około pięćdziesiątki. Wielbiciel opery. Zawsze zajmuje pierwszą lożę po prawej stronie sceny w Metropolitan.
– Pierwsza loża po prawej, tak? Jasne, wiem, o kogo chodzi. Nigdy nie opuścił żadnej premiery. Zawsze przychodzi sam.
– To on. Możesz go opisać?
– Facet nie wygiąda na miłośnika opery. Przypomina raczej zawodowego zapaśnika. Dokładnie wygolony, głowa i twarz. Nosi stroje wieczorowe od najlepszych projektantów. Bardzo elegancki i zadbany. Nie wychodzi z loży w czasie antraktu. Z nikim nie rozmawia. Jedna z moich klientek kiedyś go rozpoznała.
– Naprawdę?
– Tak. Wspomniała, że jest przedsiębiorcą. No, ale to mogło oznaczać wszystko.
– Powiedziała, jak się nazywa?
– Zdaje się, że tak. Zaczekaj, tak, już wiem. Roles. Martin K. Roles. Jestem prawie pewny.
– Podaj mi jej nazwisko.
– Delio – zaczął nieco urażony. – Wiesz, że czuję się nie-
– No dobra. To może mógłbyś się z nią skontaktować i niby przypadkiem wypytać, skąd zna tego człowieka?
– W porządku. Zrobię to dla ciebie. Moglibyśmy się później spotkać na drinka i o tym pogadać, co ty na to? Jestem umówiony na dziesiątą, ale do tego czasu będę wolny. Może w Palace Hotel, powiedzmy o ósmej, w Restauracji Królewskiej?
Królewska, pomyślała z rozmarzeniem. Luksusowe miejsce. Do drinków serwują oliwki wielkości gołębich jaj, a wszystko na pięknych srebrnych półmiskach. A poza tym nigdy nie wiadomo, która ze znanych osobistości wpadnie na kieliszek szampana. Włoży błękitną sukienkę, tę długą, która podkreśla biodra, albo…
– Z przyjemnością, tylko nie wiem, czy nie będę musiała iść.
– Ot, życie gliny. Stęskniłem się za tobą.
– Naprawdę? – Rozpływając się z zadowolenia, uśmiechnęła się promiennie. – Ja też.
– To może umówmy się tak: moja propozycja na wieczór pozostanie otwarta. Jeśli uda ci się wyrwać między szóstą a dziewiątą, możemy się spotkać. Jeśli nie, po prostu prześlę ci informacje, a spotkamy się kiedy indziej.
– Świetnie. Dam ci znać, jak tylko będę coś wiedzieć. Dzięki, Charles.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Do zobaczenia, ślicznotko.
Przerwała połączenie. Rozmowa wprawiła ją w nieco euforyczny nastrój. Nieczęsto nazywają ją ślicznotką.
– Chyba coś mamy – zaczęła z ożywieniem. Schowała łącze do kieszeni i zaczęła zapinać stanik i bluzkę. – Jeśli uda mu się…
– Za kogo ty mnie, do cholery, bierzesz?
Spojrzała na niego za zdziwieniem. Surowy, groźny ton McNaba był czymś nowym. Jego oczy błyszczały niczym okruchy zielonego szkła.
– Co?
– Za kogo ty się uważasz? – wyrzucił z siebie. – Pozwalasz się dotykać, mało brakowało, a zrobiłbym to, a za chwilę flirtujesz sobie przez łącze i umawiasz się na randkę z tą pieprzoną męską dziwką.
Nie była pewna, czy dobrze zrozumiała jego słowa, ale dotarł do niej ostry ton. Złośliwy podtekst był wystarczająco jasny.
– Nie flirtowałam, idioto. – No, może trochę. Z przykrością zauważyła, że przez chwilę czuła się winna. – Musiałam coś sprawdzić. To był rozkaz. A poza tym, nie twój interes.
– Czyżby? – Chwycił ją za ramiona i popchnął na ścianę. Tym razem nie było w tym nic z erotycznej zabawy.
Nerwy wzięły górę nad poczuciem winy.
– O co ci chodzi? Puść mnie, bo oberwiesz. – Peabody wiedziała, że w normalnych okolicznościach na pewno by to zrobiła. Tym razem okoliczności wcale nie były normalne, a ona ciągle jeszcze drżała.
– O co mi chodzi? Chcesz wiedzieć, o co mi chodzi? – McNab był bliski wybuchu. – Mam dosyć tego, że z mojego łóżka lecisz prosto do łóżka Monroego. O to mi chodzi.
– Słucham? – Wybałuszyła na niego oczy. – Słucham?
– Myślisz, że możesz mnie traktować jak zastępstwo za tego kutasa do wynajęcia? O nie, Peabody. Pomyliłaś się. Nic z tego nie będzie.
Najpierw się zaczerwieniła, a potem zbladła. Nie mial racji. Ani odrobinę. Jej znajomość z Charlesem była czysto platoniczna. Niech ją diabli, jeśli mu teraz o tym powie.
– To głupie i okrutne, co mówisz. Spadaj, sukinsynu.
Popchnęła go. Zdenerwowała się i zaniepokoiła, kiedy nie drgnął.
– Tak? Powiedziałem tylko, co myślę. A ty jak byś się czuła, gdybym cię dotykał i w tym samym czasie gadał sobie przez łącze z jakimiś panienkami? Jak byś to, do cholery, potraktowała?
Nie miała pojęcia. Nigdy się nad tym nie zastanawiała. Kurczowo trzymała się swojej złości, która w tej chwili była jej jedyną obroną.
– Posłuchaj, McNab, możesz sobie gadać, z kim chcesz, nawet z panienkami, i kiedy chcesz. Zejdź ze mnie, dobrze? Nie będziesz mi mówił, co mam robić i z kim rozmawiać. Razem pracujemy i sypiamy ze sobą, ale to nie znaczy, że jesteśmy swoją własnością.
Nie masz prawa tak się na mnie wydzierać o to, że rozmawiam z informatorem. Jeśli zechcę, będę dla Charlesa tańczyć nago na stole, a tobie nic do tego.
Po prawdzie nigdy tego nie robiła, nawet się przed Charlesem nie rozebrała, ale nie o to przecież teraz chodziło.
– A więc tego chcesz? – McNab był wściekły, lecz jeszcze bardziej zraniony. Nie mógł pozwolić, żeby to zauważyła, więc kiwnął tylko głową i cofnął się o krok. – Bardzo proszę.
– I dobrze.
– świetnie. – Szarpnął klamkę, ale zapomniał, że zablokował zamek, co zepsuło efekt. Rzucił Peabody ostatnie obrażone spojrzenie i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Mrucząc coś do siebie, pośpiesznie zapięła guziki i popawila mundur. Pociągnęła nosem. O nie, pomyślała, prostujjąc plecy i wypinając dumnie piersi. Nie będzie sterczeć w kantorku i płakać. Na pewno nie przez tego durnia Iana McNaba.
Eve uzupełniała raport o najnowsze zestawienie wyników poszukiwań, kiedy do biura weszła Nadine Furst.
W pierwszym odruchu Eve siarczyście zaklęła. Natychmiast się opanowała, błyskawicznie zapisała dane i zamknęła dokument, a potem komputer, nie czekając, aż wszędobyiska reporterka wsadzi tam swój wścibski nos.
– Co jest? – przywitała ją Eye.
– Ja też się cieszę, że cię widzę. Ładnie wyglądasz. Owszem, chętnie napiję się kawy. – Nadine, jak zwykle, czuła się jak u siebie w domu. Podeszła do autokucharza i poleciła przygotowanie dwóch filiżanek.