– Chciałem ci kupić batonik. A propos, słyszałaś, że Peabody i McNab się posprzeczali?
– Nie cierpię tego słowa, Wiedziałam, że to się tak skończy. To twoja wina, nie trzeba było doradzać McNabowi. Kazałam Peabody wziąć coś na uspokojenie i na chwilę się położyć.
– Rozmawiałaś z nią o tym?
– Nie, nie rozmawiałam i nie zamierzam tego robić.
– Eve.
Wyprostowała się, wyczuwając w głosie męża nutkę potępienia.
– Mój drogi, tu się pracuje. Morderstwa, gwałty, prawo i porządek, no wiesz, te sprawy. Co ja mam robić, kiedy ona przychodzi do mnie cała zasmarkana i ze łzami w oczach?
– Słuchać – odparł ze spokojem.
– O rany, Roarke.
– Tak czy owak – mówił dalej z lekkim rozbawieniem – przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że dziś wieczorem jestem umówiony z Magdą Lane i jej przyjaciółmi. Chciała, żehy przyszła, ale wytłumaczyłem jej, że masz dużo pracy. Postarani się nie wracać zbyt późno.
W ostatniej chwili zdławiła westchnienie.
– Jeśli zdradzisz, gdzie i kiedy odbywa się to spotkanie, moie uda mi się na chwilę wpaść.
– Eve, nie liczę na to, że znajdziesz czas.
– Wiem i właśnie dlatego postaram się wpaść.
– Na szczycie Nowego Jorku. W Top, ósma trzydzieści. Dzięki
– Jeżeli nie będzie mnie do dziewiątej trzydzieści, nie czekajcie.
– W porządku: Czy znaleźliście coś nowego, o czym jaku ekspert powinienem wiedzieć?
– Niewiele, ale jak chcesz, możesz zostać na odprawie.
– Nie mogę. Za chwilę mam spotkanie na mieście. Zrobisz dla mnie indywidualną odprawę dziś wieczorem. – Ujął jej dłoń i delikatnie pocałował kostki, które obiła sobie, pojedynkując się z automatem. – Postaraj się choć przez jeden dzień nie wdawać w bójki z obiektami nieożywionymi.
– Ha, ha – mruknęła pod nosem, kiedy wyszedł, po czym podeszła do drzwi i z czułością patrzyła, jak znika na końcu korytarza. Ma niezły tyłek, pomyślała, zagryzając czekoladowy batonik. Naprawdę fantastyczny tyłek.
Szybko otrząsnęła się z rozmarzenia. Zebrała dokumenty i dyskietki, potrzebne do odprawy, i udała się do zarezerwowanej wcześniej sali konferencyjnej, by wszystko przygotować.
Ledwo zaczęła, kiedy pojawiła się Peabody.
– Ja to zrobię, pani porucznik.
Eye z ulgą zauważyła, że w oczach asystentki nie ma śladu łez, jej głos był spokojny, a sylwetka wyprostowana. Już otwierała usta, by zapytać Peabody, czy lepiej się czuje, kiedy uświadomiła sobie, jakie to niebezpieczne. Takie pytanie to jak ruchome piaski. Pociągnie człowieka na samo dno, niepotrzebnie wywoła dyskusję o problemie, której lepiej unikać. Odsunęła się więc i w milczeniu czekała, aż Peabody załaduje do komputera dyskietki i rozłoży na stole kopie uaktualnień.
– Mam tu zapis konferencji prasowej. Chcesz, żebym załadowała dyskietkę?
– Nie, obejrzę sobie w domu. W ramach rozrywki. Udało ci się to zobaczyć?
– Tak. Cały czas robili uniki, ale w końcu Nadine ich przygwoździła pytaniem o procedurę operacyjną. Zapytała, dlaczego weszli do budynku, nie wiedząc, czy podejrzany w ogóle jest na miejscu. Jacoby zaczął ściemniać coś na temat tajemnicy służbowej i próbował się wymigać hasłem „bez komentarza”.
Wtedy Nadine stwierdziła, że podejrzany, znany profesjonalny morderca, wymknął im się z rąk i nadal przebywa na wolności, choć FBI przeprowadziło tak kosztowną akcję, i zapytała dlaczego, ich zdaniem, tak się stało,
– Poczciwa stara Nadine.
– Tak, była doskonała. Zapytała bardzo grzecznie, powiedziałabym nawet, że ze współczuciem w głosie. Zanim Jacoby się pozbierał, dziennikarze podchwycili temat i w tym momencie rozpętała się burza. Zakończyli konferencję na dziesięć minut przed czasem.
– Media jeden, federalni zero.
– Poniżej zera, ale przecież nie wypada winić całego Biura za głupotę dwojga agentów.
– Może i nie, ale mnie się to podoba. – Eye obejrzała się, kiedy do sali wpadł Feeney.
Szczerzył zęby w czymś, co od biedy mogło uchodzić za uśmiech, i machał do niej dyskietką.
– Mam tu coś dla ciebie. – Prawie śpiewał. – Informacje pierwsza klasa. Niech no tylko federalni jeszcze raz spróbują wejść na nasze podwórko! Agent specjalny Stowe znała jedną z ofiar. Osobiście.
– Jakim cudem?
– Razem studiowały. Były w tej samej grupie, należały do tych samych klubów. Co więcej, przez trzy miesiące razem mieszkały, zanim ofiara wyjechała za granicę.
– Przyjaźniły się? Jak to się stało, że nie znalazłam wzmianki o tym w żadnym profilu?
– Stowe nie przyznała się, że coś ją łączyło z ofiarą. Zataiła informację.
Eye poczuła, że ma w ręce nową broń. Dopiero po chwili zaczęła się zastanawiać. Obejrzała dyskietkę, którą Feeney jaladowywał właśnie do komputera.
– Skąd to masz?
Wiedział, że o to zapyta, więc na wszelki wypadek przekopiował dane na dyskietkę pochodzącą z zapasów służbowych.
– Anonimowe źródło.
Zmrużyła oczy. Roarke.
– Nagle znalazłeś jakiegoś informatora, który ma dostęp do ściśle tajnych dokumentów dotyczących agentów federalnych i akt FBI?
– Na to wygląda – odparł radośnie. – Sam ciągle nie mogę w to uwierzyć. Ta dyskietka nagle pojawiła się na moim biurku. Mamy prawo korzystać z informacji pochodzących z anonimowych źródeł. Z tego, co wiem, w FBI są przecieki.
Mogła się kłócić, mogła naciskać, ale przecież nawet gdyby wiedział, że dyskietkę podrzucił Roarke, Feeney i tak nigdy by się do tego nie przyznał.
– Rzućmy okiem. Spóźniłeś się – przywitała wchodzącego McNaba.
– Przepraszam, pani porucznik, coś mnie zatrzymało. – Przeszedł przez pomieszczenie i usiadł na krześle, ostentacyjnie ignorując obecność Peabody.
Ta równie ostentacyjnie zlekceważyła jego wejście. W efekcie temperatura w sali wyraźnie opadła, a atmosfera zrobiła się raczej nieprzyjemna. Eye i Feeney wymienili zbolałe spojrzenia.
– Na stole przed tobą leży kopia uaktualnionego raportu. Mamy jeszcze jeden pseudonim, pod jakim ukrywa się Yost. – Wskazała dłonią tablicę, na której wisiały zdjęcia Yosta w różnych przebramach, podpisane różnymi nazwiskami. Obok nich przypięto zdjęcia i nazwiska jego ofiar, miejsca, w których dokonał zbrodni, i dowody rzeczowe znalezione przy ofiarach. – Sprawdziłam te informacje – mówiła dalej. – Komputer, wyświetl na ekranie dane: Roles, Martin K. Zwróćcie uwagę, jak starannie buduje swoje altr ego. Ma komplet dokumentów, linie kredytowe, stały pobyt, choć adres jest fałszywy. Pod tym nazwiskiem płaci podatki, dba o zdrowie i podróżuje za granicę. Ma nawet paszport. Oczywiście pod innymi pseudonimami też jest aktywny, ale z tego, co wiem, z żadnego innego nazwiska nie korzysta tak często. Moim zdaniem, właśnie pod tym nazwiskiem zamierza przejść na emeryturę. To jedyne czyste, niczym niezszargane dane personalne. Nie jest nigdzie notowany, żadna agencja, nawet CompuGuard, nic na niego nie ma.
– Yost to zdolny haker. Mógł podrasować dane każdej agencji – wtrącił McNab.
– Zgoda. Nie wie, że skojarzyliśmy z nim to nazwisko. Na tym się skupimy i postaramy się, żeby w naszych oficjalnych aktach nie było o nim żadnej wzmianki. W tej sprawie porozumiewamy się na trzecim poziome zabezpieczeń. Zachowajcie szczególną ostrożność. Przypominam, wszelkie poszukiwania prowadzimy na trzecim poziomie. Jeśli posiada jakieś nieruchomości, to na pewno na to nazwisko. Znajdźcie wszystko.
– Zabiorę się za to zaraz po odprawie – powiedział McNab. – Próbowałem zrobić katalog wstępny. Zestawiłem wszystkie znane nam ofiary i przeszukałem rejestr pod kątem potencjalnych zleceniodawców. Wyskoczyło kilka nazwisk, ale nic na tyle pewnego, żeby można się tego trzymać.