– Ludzie, trzymajcie mnie! Jeśli zapłacę taką kwotę, będzie to znaczyło, że nadaję się do leczenia psychiatrycznego. Pozwę cię do sądu, a wtedy twoja urocza żonka i dzieci będą musiały odwiedzać cię w więzieniu. Daję dziesięć dolarów i ani centa więcej.
– Dziesięć dolarów za takie dorodne winogrona? To rozbój w biały dzień. Zgoda, niech będzie dziesięć, bo inaczej nigdy się od ciebie nie uwolnię, a masz taką minę, że zaraz mi wszystkie owoce zgniją. – Sprzedawca zapakował winogrona, wziął pieniądze i zadowolony pożegnał klienta.
Summerset powiesił torbę na ramieniu i ruszył przed siebie.
Uwielbiał Nowy Jork. Piękne miasto, niesamowici mieszkańcy. myślał z rozczuleniem. Dużo w życiu podróżował, zwiedził niejeden malowniczy zakątek świata, ale to amerykańskie miasto, tętniące życiem, emanujące tak cudowną energią, ukochał najbardziej.
Kiedy zbliżał się do skrzyżowania, zauważył wózek z kiełbaskami, którego właściciel wykłócał się z klientem. Sądząc po akcencie, sprzedawca urodził się i wychował w Brooklynie. Mijający ich autobus wjechał na krawężnik i gwałtownie zahamował. wywołując zamieszanie wśród pasażerów. Odzyskawszy równowagę, poderwali się z miejsc i zaczęli wysiadać. wykrzykując coś w przeróżnych językach. Oczywiście wszyscy potwornie się gdzieś spieszyli i żądali, żeby natychmiast ruszać.
Summerset zatrzymał się. Nie zamierzał mieszać się do awantury. Znał tę sztuczkę, uliczni kieszonkowcy skłonni byli nawet zapłacić za przejazd takim autobusem, bo zarobek zwykle bywał duzo większy od poniesionego wydatku.
Gdy się odwracał, przez ułamek sekundy czuł delikatne mrowienie na karku. Gliny? Czyżby znowu za nim szli? Dyskretnie zerknął w bok, w stronę witryny sklepowej, w kórej odbijała się ulica i chodnik. Zauważył jedynie śpieszących się przechodniów. zdenerwowanych pasażerów autobusu i tłum turystów, podziwiających eleganckie wystawy przy Madison Ayenue.
Niepokój jednak nie ustępował. Wewnętrzny czujnik pod powiadał mu, że coś się dzieje. Summerset poprawił torbę z winogronami, wsunął ręce do kieszeni i wmieszał się w iłniii. Sprzedawca kiełbasek ciągle jeszcze kłócił się z klienteni. pasi żerowie nadał przepychali się, próbując wsiąść lub uysiIsc z zatłoczonego autobusu. Kątem oka dostrzegł swojego przyjaciela, właściciela warzywniaka, który zagadywał jakiegoś przechodnia prawdopodobnie zachęcając go do zakupów.
Tuż nad głowami, wyjątkowo nisko, przeleciał helikopter nadzorujący ruch uliczny, wywołując chwilowe zamieszanie wśród przechodniów.
Summerset prawie się uspokoił. Sam się dziwił, że pozwolił, by policja tak go zdenerwowała. I wtedy jego mózg zarejestrował jakiś dziwny ruch tuż za plecami. Tym razem instynkt wziął górę. Summerset błyskawicznie się odwrócił, wyjął ręce z kieszeni i przyjął pozycję obronną. Stał twarzą w twarz z Sylyestrem Yostem. Summerset wykonał pełny obrót i tylko dzięki temu strzykawka nie trafiła w cel, musnęła go tylko w okolicy żeber. Szybki wymach i pięść kamerdynera, uzbrojona w paralizator, bezbłędnie trafiła w ramię napastnika. Na ułamek sekundy rękę Yosta ogarnął bezwład. Strzykawka upadła na chodnik i natychmiast znikla pod butem przechodnia. Mężczyźni spięli się w zapasach. Z początku wyglądali jak stęsknieni kochankowie. Rozdzielił ich napierający na autobus tłum, który martwił się jedynie o to, by drzwi nie zamknęły się zbyt szybko. Oczy Summerseta zaszły mgłą, mrugał, próbując otrząsnąć się z zamroczenia. Nagle nogi odmówiły my posłuszeństwa i gdyby nie ściskające go ciała, osunąłby się na chodnik. Z wysiłkiem zrobił krok do przodu. Łagodny szum w uszach narastał, zaczynał powoli przypominać gniazdo szerszeni. Jego ciało poruszało się zbyt wolno, jak gdyby był zanurzony w jakiejś lepkiej mazi. Zebrał się w sobie i resztką sił machnął pięścią, w której ciągle jeszcze ściskał paralizator. Niestety, chybił i zamiast Yosta, powalił niewinnego turystę z Utah. Wystraszona żona podniosła krzyk i zażądała, by wzywać policję. Summerset jak przez mgłę widział oddalającego się Yosta. Nie mógł się ruszyć, więc tylko patrzył, jak trzymając się za sparaliżowane ramię, napastnik znika za rogiem.
– Co ci jest? Jesteś ranny? – Właściciel warzywniaka wyjął mu z ręki nielegalny paralizator i podtrzymując Summerseta przed upadkiem, odciągnął go z tłumu. – Usiądź, posiedź chwilę. Albo nie, lepiej się przejdź. Chodź ze mną.
Poprzez mur hałasu, jaki miał w uszach, Summerset rozpoznał znajomy głos.
– Tak – wybełkotał; jego język był zupełnie sztywny. – Tak,
Kiedy odzyskał przytomność, zauważył. że siedzi w maleńkim pomieszczeniu, otoczony tekturowymi kartonami, pojemnikami i transporterami. W powietrzu unosił się zapach dojrzałych bananów. Żona sklepikarza, ładna kobieta o gładkich złotych policzkach, podstawiła mu do ust szklankę z wodą.
Pokręcił głową, próbując otrząsnąć się z otępienia, jakie spowodował środek wstrzyknięty przez Yosta. Na szczęście dawka była minimalna, choć wystarczająco silna, by wywołać zawroty głowy, mdłości i bezwład kończyn.
– Przepraszam – odezwał się słabym głosem, starając się mówić jak najwyraźniej. – Czy możesz mi podać jakiś proszek pobudzający albo napój regenerujący? Potrzebuję czegoś na wzmocnienie.
– Nie wyglądasz najlepiej – zauważyła. – Wezwę pogotowie.
– Nie, nie ma takiej potrzeby. Przeszedłem odpowiednie szkolenie. Wystarczy jakiś środek pobudzający.
Sklepikarz powiedział coś po koreańsku do żony. Kobieta westchnęła, podała mu szklankę i wyszła z pokoju.
– Zaraz ci coś przyniesie. – Przykucnął i spojrzał w szkliste oczy Summerseta. – Widziałem człowieka, z którym się biłeś. Oberwał, ale niezbyt mocno. Wydaje mi się, że ty dostałeś bardziej.
– Nie sądzę. – Jak gdyby na zaprzeczenie tych słów, Summerset nagle się pochylił i wsunął głowę między nogi.
– Najbardziej oberwał ten przechodzień. Leży plackiem, nieprzytomny. – W głosie Koreańczyka słychać było lekkie rozbawienie. – Policja będzie cię szukać. A poza tym zniszczyłeś moje winogrona.
– To były moje winogrona. Zapłaciłem za nie.
E ye kopnęła biurko. Zastanawiała się, czy powinna zawiadomić Roarke”a o tym, że Summerset, zgodnie zjego przewidywaniami, wymknął się policyjnej obstawie.
Do diabła z nim, pomyślała. Powinna wracać do swoich obowiązków. Niech Roarke sam się zajmuje Summersetem. Podeszła do łącza, by go o tym powiadomić, kiedy w progu jej biura stanął problem we własnej osobie.
– Co ty tu, u diabła, robisz?!
– Proszę mi wierzyć, pani porucznik, dla mnie ta wizyta jest równie przykra, jak dla pani. – Summerset wszedł do środka, rozejrzał się po zawalonym papierami biurze. Spojrzał z niesmakiem na brudne okno i rozklekotane krzesło, po czym pociągnął nosem. – Nie, jednak chyba dla pani nie jest to aż tak przykre.
Eye podeszła do drzwi i zamknęła je z wściekłym trzaskiem.
– Zgubiłeś moich ludzi.
– Jestem zmuszony żyć pod jednym dachem z gliną, ale z całą pewnością w wolnym czasie nie mam obowiązku pozwalać, by się za mną włóczyli. – Uśmiechnął się, czując, że dochodi do siebie. – Okazali się niekompetentni i nachalni. Jeśli chciała mnie pani obrazić, mogła pani przynajmniej wysłać za mną trochę bardziej rozgarniętych policjantów.
Nie zamierzała się sprzeczać. Wybrała dwóch najlepszych i zdążyła im już powiedzieć, co o nich myśli.
– Jeśli przyszedłeś złożyć skargę, zwróć się do sierżanta, który ma dziś dyżur. Ja nie mam czasu.
– Nigdy bym się nie spodziewał, że do tego dojdzie, ale przyszedłem złożyć zeznanie. Ze względu na zaistniałe okoliczności wolałbym porozmawiać o tym z panią. Nie chcę niepokoić Roarke” a.