– Dobry pomysł – oceniła Judeth. – Mogę wysłać wszystkich, którzy kiedyś tam służyli, ale jeśli do naszych ludzi dołączą Haighlei umiejący polować w dżungli, tym lepiej. Coś jeszcze?
Grupy poszukiwawcze, magia, Haighlei… Myśli huczały w głowie Żurawia, ale nie mógł skupić się na żadnej z nich. Judeth rozejrzała się i skinęła głową.
– Dobrze. Mamy plan – stwierdziła. – Zakładamy, że cokolwiek przydarzyło się Srebrzystym, może zagrozić miastu i odnalezienie ich jest sprawą najwyższej wagi. Do dzieła.
Wstała i była w połowie drogi do drzwi, zanim ktokolwiek się poruszył. Żuraw jej nie winił. On też nie chciałby się znaleźć w jednym pomieszczeniu z czworgiem przerażonych rodziców.
I nie chciałby konfrontacji z dwojgiem ludzi, którzy właśnie zagrozili mu szantażem, jeśli nie potraktuje poważnie zniknięcia ich dzieci.
Reszta uciekła równie szybko. Tylko Aubri zatrzymał się na chwilę, spoglądając na nich niepewnie. Otworzył dziób, potem przełknął, potrząsnął głową i wyszedł.
Jedyną rzeczą, jakiej pragnął Skandranon, było ruszenie synowi na ratunek. A skoro nie mógł tego zrobić, pragnął rozedrzeć na strzępy odpowiedzialnych za jego zniknięcie. Jego serce było przekonane, że odpowiedzialni za to znajdują się w Białym Gryfie.
Judeth i Aubri. To była ich wina. Gdyby nie przydzielili dzieciom tego odległego posterunku, jego ukochany syn i córka jego drogiego przyjaciela, Bursztynowego Żurawia, nadal byliby w mieście.
– Wiedziałem od początku, że to był błąd! – gorączkował się, przemierzając salę obrad wzdłuż i wszerz. – Wiedziałem, że są zbyt młodzi, aby przydzielać ich na posterunek! Nigdy jeszcze nie wysłano nikogo tak młodego! Powinni ich przydzielić tutaj, jak innych! Judeth się starzeje, podobnie jak Aubri, a…
– Proszę! – krzyknęła nagle Zhaneel. – Przestań!
Gapił się na nią z uniesioną stopą i otwartym dziobem.
– Przestań, Skan – rzekła normalnie. – To nie ich wina. To niczyja wina. I gdybyś przestał szukać kozła ofiarnego, moglibyśmy działać. – Spojrzała na niego oczami pełnymi strachu i zdenerwowania. – Jesteś magiem; ja nie. Idź pomóc Śnieżnej Gwieździe i innym, a ja pójdę do posłańca i w twoim imieniu każę mu przesłać wiadomość do Shalamana, prosząc o pomoc. Mogę zrobić przynajmniej tyle. Skandranonie: to także mój syn, a ja potrafię działać bez pogróżek i gniewu.
Odwróciła się i wyszła, zostawiając go z uniesioną nogą, otwartym dziobem i w głębokim szoku.
Samego, bo Żurawia i Zimowej Łani już nie było.
Głupi, głupi gryfie. Wiesz, że ma rację. Obwinianie Aubriego i Judeth do niczego nie prowadzi, a jeśli ich oskarżysz, będą na ciebie wściekli. Czarny Gryf zostanie w ludzkiej pamięci jako histeryczny, nadopiekuńczy, mściwy rodzic. Co dobrego z tego przyjdzie? Nic, oczywiście.
Co dobrego z tego przyjdzie?
W jednej chwili opuściła go cała energia. Usiadł na podłodze, czując, że jest stary.
Stary, zmęczony, pokonany i całkowicie bezradny, drżący ze strachu i dławiony przez własną słabość. Zamknął mocno oczy, zwiesił dziób i trząsł się.
Gdzieś daleko jego syn zaginął, prawdopodobnie ranny, na pewno w tarapatach. I nie mógł nic, zupełnie nic na to poradzić. Tym razem Czarny Gryf nie mógł pojawić się znikąd i przyjść z pomocą.
Nawet gdybym mógł kogoś uratować, to na pewno nie pojawiając się znikąd. Stałem się legendą za życia; moja przydatność się skończyła. Znów ta sama śpiewka, tyle tylko, że tym razem Czarny Gryf nie odrodzi się z Białego. Ciało się zużywa, biodra sztywnieją, a mięśnie rwą. To ja jestem stary i bezużyteczny, nie Aubri i Judeth. Robią, co w ich mocy; to ja kłapałem dziobem i rzucałem głupie pogróżki. Tylko tyle zostało przegranemu wojownikowi.
Przez chwilę zmagał się z potrzebą zadarcia głowy i wykrzyczenia ku niebiosom swej rozpaczy i bezradności w płonnej nadziei, że jakiś bóg go wysłucha. Jego gardło zacisnęło się. Przygnieciony nieznośną rozpaczą i bólem powoli podniósł głowę.
Jego wzrok spoczął na drzwiach, którymi wyszła Zhaneel, a umysł odtajał, pozwalając mu znów normalnie myśleć.
Kim jestem? O czym ja myślę? Może jestem stary, ale też jestem legendą. Bohaterowie nigdy nie żyją tak długo, jak tego pragną, a większość umiera młodo. Przetrwałem. Dzięki doświadczeniu. Jestem magiem bardziej doświadczonym niż w młodości i nawet jeśli już nie walczę, jestem mądrzejszy! A moje uczucia - znam je. Znam. To samo czuł Urtho za każdym razem, gdy wylatywałem, za każdym razem, gdy ginął jeden z jego gryfów. Kochałem go szczerze i każdym oddechem składam mu hołd, ale był wielkim człowiekiem, bo akceptował swe życie i los. Nie jestem Urtho, ale jestem jego duchowym synem i mogę starać się dorównać temu, co poważam. Mogę wiele rzeczy, a zacznę od sprawdzenia, czy Śnieżna Gwiazda czegoś nie przeoczył!
Otrząsnął się, jakby zrzucał ciemny zimny cień z karku i wyszedł z sali obrad tak szybko, jak mógł.
Co ja szanuję w czynach Urtho, inni poważają we mnie. Urtho potrafił stawić czoło każdej sytuacji siłą swego intelektu, nawet, jeśli ta sytuacja go rozwścieczała. Dlatego był przywódcą, a nie spanikowanym celem. Działał, kiedy inni poddawali się emocjom. Jeśli będę myślał o tym zniknięciu tylko przez pryzmat moich uczuć, mogę pominąć coś, co zauważyłbym, gdybym nie był skupiony na sobie, a taka pomyłka może kosztować życie. Niech historycy się spierają, czy byłem rozwścieczony, zdeterminowany czy spanikowany tego dnia! Do ostatniego tchu będę działał!
Nie wiedział, dokąd pobiegł adept i zanim go wyśledził, Śnieżna Gwiazda zdążył już zgromadzić najpotężniejszych magów w swej jaskini i warsztacie. Skan, wbrew sobie, był pod wrażeniem szybkości, z jaką zadziałał mag Kaled'a'in. Trudności w namawianiu magów do współpracy były już powszechnie znane, ale Śnieżna Gwiazda w krótkim czasie dopiął swego.
W warsztacie znajdowało się siedmiu magów, wliczając gospodarza. Usadzono ich parami przy oddzielnych stolikach, aby sobie nie przeszkadzali, a każda para szukała czegoś szczególnego: jedna telesonu, druga namiotu, trzecia kosza. Śnieżna Gwiazda pracował sam, ale gdy Skan do niego podszedł, podniósł wzrok i skinął głową.
– Sam szukam Tadritha – rzekł bez wstępu. – Czekałem, żebyś mi pomógł; więzy krwi, które was łączą, umożliwią znalezienie go, jeśli w ogóle da się to zrobić. Wiesz, że obaj czujecie magię tak samo.
– Jeśli? – Skanowi zrobiło się zimno. Czy on chce mi powiedzieć, że Tad jest martwy? - Czy ty czujesz, że on już nie żyje?…
Śnieżna Gwiazda uspokoił go.
– Nie, nie czuję. Nawet, gdyby Tadrith był nieprzytomny, w normalnych okolicznościach nadal bylibyśmy w stanie go znaleźć. Problem polega na tym, że jestem prawie pewien, iż znajdują się poza naszym zasięgiem – Białowłosy adept Kaled'a'in potrząsnął głową. – Ale “prawie” nie znaczy “całkowicie”, a wiadomo, że ludzie dokonywali niezwykłych rzeczy pod wpływem silnych emocji. Sam wiesz o tym najlepiej! Jeśli ty chcesz spróbować, ja tym bardziej.
Skan zawarczał z wściekłości, ale powstrzymał się.
– Głupie pytanie. Będę próbował, dopóki nie padnę.
Śnieżna Gwiazda wykrzywił się.
– Wiem, że to głupie pytanie; wybacz. Na szczęście kamień ani zaklęcie nie są wrażliwe na głupotę. – Wskazał stoliczek, na którym stała półkula z wulkanicznego szkła. – Pozwolisz?
Skan usiadł na krześle po przeciwnej stronie; raz czy dwa szukał już na odległość, ale nigdy jeszcze w parze ze Śnieżną Gwiazdą. Każdy mag miał swe własne narzędzie poszukiwawcze, ale większość używała jasnego lub ciemnego kryształu albo lustra. Położył szpony na stole, otaczając nimi połowę kamienia. Śnieżna Gwiazda uczynił to samo, dotykając opuszkami palców szponów Skana.