– Dobrze, ale to będą duże ekipy. Nie chcę, żeby po nieznanym terytorium biegały kilkuosobowe patrole. Potrzebuję dwóch magów, po jednym na każdą nocną wachtę w ekipie, i co najmniej tylu wojowników, Ikala, zwołaj ochotników wśród myśliwych i Srebrzystych. Skan, wracaj do Śnieżnej Gwiazdy, wytłumacz sytuację i powiedz, czego potrzebujemy. – Zmierzyła ich obu spojrzeniem. – Nie stać mi tu, ruszać!
Skan ruszył, ale wystartował z opóźnieniem i przegrał z Ikalą wyścig do drzwi. Kiedy wypadł na zewnątrz, Ikali już nie było.
Cieszył się bardzo, że Ikala zgłosił się na ochotnika i nawet perspektywa użycia Bramy nie zakłócała tej radości. Młody Haighlei był dokładnie tym, kogo potrzebowali: kimś, kto znał zagrożenia w dżungli i wiedział, jak im stawić czoło.
Śnieżna Gwiazda wyprzedził decyzję Judeth o Bramie.
– Zupełnie jakbyśmy bali się zaufać własnym Bramom! – zawołał gniewnie. – Od pięciu lat byliśmy gotowi ich używać, to wy macie pietra!
– Nie ja! – zaprotestował Skan, ale Śnieżna Gwiazda go nie słuchał.
– Gielle odleci z gryfem o świcie; Cis dołączy do jednego z trzech zespołów, kiedy tylko przejdziecie przez Bramę – mówił adept. – Zgłosiło się więcej magów, niż Judeth potrzebuje, ale nie wszyscy nadają się do takiej misji. Powiedz jej, że przedkładam doświadczenie w walce nad moc; nie jesteśmy pewni, czy ta strefa jest wybrykiem natury. Niezależnie od tego, co sądzi Judeth, jej przyczyną może się okazać mag, który uszedł przed wojnami.
Skan przytaknął; był pewien, że Judeth już tym pomyślała.
– Poszukam Żurawia – rzucił. Zapowiadała się długa noc i był pewien, że nikt z nich nie zaśnie. Mogli od razu zacząć się pakować.
To było coś użytecznego.
Może i jesteś starzejącym się hedonistą, głupi gryfie, ale jesteś też skuteczny.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Bursztynowy Żuraw nie spał w nocy. Mimo że zwijał się jak w ukropie, niewiele zyskał. Przerabiał cały czas ten sam scenariusz: w głowie, na papierze, w gorączkowych rozmowach z tymi, którzy słuchali: zazwyczaj zamęczał Gestena. Niezależnie od tego, jak długo pracował, zmęczenie nie mogło go pokonać.
Bezsenność była tylko jednym z efektów ubocznych. Nie mógł wytrzymać bez ruchu: siadał albo kładł się tylko po to, aby zerwać się na równe nogi, kiedy przyszła mu do głowy kolejna nagła myśl. Mięśnie karku i pleców miał tak zesztywniałe, że żadna kąpiel nie mogła go zrelaksować, chociaż i tak długo nie wytrzymał w gorącym źródle. Nie jadł, odkąd usłyszał wiadomość. Miał zaciśnięte gardło, ściśnięty żołądek, co zaś się tyczy nerwów: gdyby przyszedł do niego pacjent w takim stanie, zaleciłby natychmiastowe uspokojenie u uzdrowiciela. Ale gdyby oddał się w wykwalifikowane ręce, byłby później do niczego. Nie mógł sobie na to pozwolić.
Przypomniał sobie słowa, które usłyszał od Zhaneel dawno temu:
Kto uzdrowi uzdrowiciela?
Skan i Śnieżna Gwiazda nie zaangażowali wszystkich magów w mieście – pozostali ci, których zadaniem była komunikacja magiczna miedzy Białym Gryfem a Srebrzystymi poza miastem (na przykład gwardią Shalamana) oraz z samym Shalamanem przez jego kapłanów. Oczywiście, nie było mowy o bezpośredniej rozmowie z Shalamanem. W społeczeństwie Haighlei nie istniała możliwość bezpośredniego kontaktu z kimś ważnym. Wiadomość biegła do kapłanów, jedynych, którym wolno było używać magii, do Leyueta, Głównego Kapłana i potem do cesarza. Bursztynowy Żuraw wytropił maga odpowiedzialnego za komunikację i wysłał do Haighlei osobistą prośbę o pomoc, ale w końcu został sam.
Mógł zrobić tyle rzeczy. Nie był magiem, więc Skanowi na nic się nie zda. Mógł się spakować, co też uczynił, na wyprawę przez dzikie ostępy, ale to też nie zajęło wiele czasu, nawet gdy Gesten stanął za nim i przepakował cały bagaż. I na pewno nie mógł pomóc przy organizowaniu grup poszukiwawczych.
Nawet gdyby mógł, to i tak tylko pogorszyłby sprawę. Podejrzewał, że po wszystkich groźbach, jakimi się posłużył pośrednio i bezpośrednio, był ostatnią osobą, którą Judeth chciała widzieć. Aubri szybko puszczał doznane przykrości w niepamięć, ale Judeth zbyt długo żyła w przekonaniu, że nie będzie już musiała radzić sobie z niedogodnościami polityki. Jak większość przywódców wojskowych, szczerze nienawidziła polityki, nawet jeśli drobne gierki pomagały jej osiągnąć cel. Sądziła, że bez króla, dworu czy tytularnego przywódcy będzie mogła robić ze swą policją, co zechce. Próbowała utrzymać niezależność Srebrzystych od rządu i udało jej się.
Teraz Bursztynowy Żuraw uświadomił jej, że nie istniało coś takiego, jak środowisko wolne od polityki i pod presją nawet przyjaciele użyją każdej broni, jaka znajdzie się w zasięgu ich ręki. I właśnie przekonała się w najboleśniejszy sposób, że gdy żyje się w społeczeństwie, nikt nie jest wolny od manipulacji.
Nikt nie lubi tracić złudzeń, szczególnie gdy ma ich tak niewiele.
Przez jakiś czas trudno będzie się z Judeth dogadać. Miał nadzieję, że jej rozsądek weźmie górę nad gniewem i w końcu zrozumie jego punkt widzenia. Być może uzna, że Bursztynowy Żuraw użył broni w odpowiednim czasie, a nie że przyjaciel zawiódł pokładane w nim zaufanie, aby dowieść swego. A jeśli nie, Judeth została jego wrogiem i nic na to nie mógł poradzić. Gdyby mógł cofnąć czas i powrócić do chwili, gdy jej zagroził, powtórzyłby te same słowa. Powiedział, co myślał, i niech Judeth lepiej się przyzwyczai, że ludzie, nawet główny kestra'chern, zrobią wszystko, aby chronić swe dzieci. Jako wojskowy nigdy nie musiała sobie radzić z taką sytuacją: buntowników odsyłało się albo poddawało szkoleniu. Rodzicielska opiekuńczość będzie odgrywała coraz większą rolę, ponieważ do Srebrzystych wstępowały dzieci założycieli Białego Gryfa. Może to dobrze, że przyczynił się do stworzenia takiej sytuacji?
Niezależnie od tego, co się stanie, znając siebie, będę jednocześnie chciał usprawiedliwienia jako zaniepokojony i zdesperowany ojciec oraz czuł się winny, że nie rozegrałem tego lepiej.
Niewiele mu zostało poza czekaniem. Czekaniem na poranek, na wiadomość od Shalamana i magów, czekaniem, czekaniem, czekaniem…
Zupełnie jak wtedy, gdy służył u Urtho, czekanie było najgorsze. Od tak dawna kontrolował przynajmniej część życia miasta, że, podobnie jak Judeth, przywykł do rozwiązywania problemów, gdy tylko się pojawiły, i to bez sprzeciwu. Teraz, gdy nie było już nagłych wypadków, miał poczucie utraty kontroli. Jego pozycję i wpływy przejęli inni, a jemu pozostało czekanie.
W końcu wrócił do domu, bo tam szukaliby go posłańcy. Chodził po ścieżce przed drzwiami, niezdolny do wejścia do jaskini, zbyt ciasnej i pełnej wspomnień po zaginionej córce, a jego myśli wirowały bezustannie na przemian strachem i gniewem, gniewem i strachem. Gniew na siebie, na Judeth, na Klingę: mało twórczy, ale nieunikniony, a poza tym złość hamowała wyobraźnię. Zbyt łatwo było wyobrazić sobie Klingę zranioną, bezradną, zagrożoną przez drapieżne zwierzęta albo innych jeszcze wrogów.
I znów jako ostatni dowiedział się tego, o czym wszyscy wiedzieli od dawna. Był tylko ojcem Klingi i tylko kestra'chern. Ale liczenie na to, że ktoś się wreszcie nad nim zlituje, było nieuzasadnione. Chodził więc i siadał, wpatrywał się w ciemność, słuchał ryku fal. W świetle rzucanym przez miasto na zatokę piana na grzywach fal lśniła delikatnie. Po jego prawej stronie dzwonił cicho drewniany dzwonek powietrzny, po lewej szklany powtarzał jego odgłos. Jak często siadał tu w letnie wieczory i słuchał dzwonków?
Złapani między szkło i drewno, to, co się tłucze, i to, co da się kształtować, to, co śpiewa, i to, co przetrwa. Tak toczy się nasze życie.