Jej wzrok utkwiony w Żurawiu mówił: A jeśli ci się to nie podoba, nie musisz iść.
Odwzajemnił spojrzenie. Spróbuj mnie powstrzymać, a wybiję ci zęby.
Czekała, aż się odezwie, patrząc na niego wyzywająco, ale w końcu ona spuściła wzrok.
– To jest misja typu “wpaść-wypaść”, im szybciej, tym lepiej. I od tej chwili powinniście mieć świadomość, że zmierzycie się z prawdziwym wrogiem, i to potężnym, skoro potrafi oczyścić miejsce z energii magicznej. Nie wiem, dlaczego magia wyciekła, ale zakładam, że spowodowała to wroga siła, której nie spodoba się dwudziestu czterech ludzi hasających po jej terenie. Gdy tylko mag dotrze do punktu otwarcia Bramy, zacznie ją stawiać, a ja nie chcę, żeby ją trzymał dłużej niż to konieczne, aby was wszystkich przez nią przepchnąć. Zrozumiano?
Znów spojrzała na Żurawia, jakby tylko do niego mówiła. Jej ton sugerował, że jeśli nadarzą się sprzyjające okoliczności, przepchnie go przez Bramę. Jak wszyscy, tylko przytaknął.
– Dobrze. Od teraz do wyjazdu jecie, śpicie i wszystko inne robicie tutaj. – Uśmiechnęła się, widząc zaskoczenie. – Tak będzie szybciej, niż łapać was wszystkich, gdy mag dotrze na miejsce. Nie zamierzam tracić cennego czasu na uganianie się za wami. Ustawimy prycze; maga niesie Darzie, więc spodziewam się, że wylądują w ciągu następnej doby.
Bursztynowy Żuraw był zaskoczony, tak wyborem gryfa, jak i szybkością, z jaką para miała dotrzeć na miejsce. Zastanawiał się, czym Judeth przekupiła Darziego, aby poleciał z koszykiem, a do tego w rekordowym tempie i przy złej pogodzie. Darzie nie należał do Srebrzystych; był jednym z nowej klasy gryfów, głównie sportowców. Czy to aerobaci, czy posłańcy albo gryfy wyścigowe, zarabiali na wystawne życie, zaspokajając apetyt Haighlei na pokazy aerobatyczne. Darzie był najlepszym posłańcem i jednym z najszybszych – latał lepiej niż gryfy, które czasami go prześcigały. Trudno było sobie wyobrazić, czego użyła Judeth, aby przekonać go do lotu mimo ryzyka przemoczenia i kontuzji.
Ale może Żuraw był sceptyczny; może Darzie zgłosił się na ochotnika…
Po uprzednim zaszantażowaniu.
Skoro Judeth go przekonała, nieważne jak: szantażem czy przekupstwem, czy też kombinacją obu.
Może idzie w moje ślady. Bogowie wiedzą, Że ma władzę, i na pewno każdy w tym mieście choć raz w życiu zrobił to, czego ona zapragnęła.
– Pytania? – zapytała Judeth. – Nie? Dobrze. Spadać, a ci, którzy nie spali w nocy, zostaną uśpieni przez Tamsina. – Wszyscy wiedzieli, kogo mierzyła jadowitym spojrzeniem, a Żuraw i Skan wzdrygnęli się. Nie skończyła. – To dotyczy mnie; nie zdamy się na nic, jeśli nie będziemy wypoczęci przed wyprawą. Mam rację, Żurawiu?
Zaskoczyła go tym pytaniem, a jeszcze bardziej współczuciem i zmartwieniem, które wyczuł w jej głosie. Przełamała jego bariery.
– Tak, oczywiście – przyznał pokornie, odprężając się nieco. Rozumie i przebaczyła nam… Nie liczył na tak szybkie przebaczenie, ale powitał je jako iskierkę nadziei wśród rozpaczy.
– Właśnie. Cieszę się, że się zgadzasz, bo pójdziesz spać jako pierwszy. – Przy drzwiach powstało zamieszanie, bo jednocześnie wnoszono materace, jedzenie i Tamsin próbował wejść. – Wszyscy spocznij i pozwólcie się sobą zająć. Dopilnuję tego.
I rzeczywiście: stała nad nimi jak nadzorca niewolników, pilnując, aby każdy poszukiwacz się najadł, napił i poddał dotykowi Tamsina. Tak jak powiedziała, Bursztynowy Żuraw poszedł na pierwszy ogień, a on wolał z nią nie zadzierać.
Przełknął kilka garści jedzenia, które smakowało jak papier, wypił, co mu podano i położył się na wojskowym materacu. Zamknął oczy, gdy Tamsin się nad nim pochylił, a następnego dnia obudził go sygnał pobudki.
Deszcz – Dlaczego musi padać? Wolałbym węże. Skandranon starał się skupić na czysto fizycznych niewygodach, ale nie potrafił. Miał gęsią skórkę, i to nie na skutek deszczu. Gdyby wilgoć nie przylepiła mu piór do skóry, przypominałby ogromnego jeża.
Nie podobało mu się to miejsce, a niechęć nie miała absolutnie nic wspólnego z obrzydliwą pogodą.
Być może czuł tak dlatego, że ten niezwykły, klaustrofobiczny las wessał bez śladu Klingę i Tada, ale nie z tego powodu jego przemoczone pióra stawały dęba. Drugi mag w zespole też czuł się źle i gdyby pozwolono mu wybierać, w te pędy wróciłby do obozu-bazy, ponieważ po prostu coś było tu nie tak.
Obaj, po dyskusji poprzedniego wieczora, doszli do wniosku, że miało to związek z brakiem energii magicznej w tym miejscu. Prawdopodobnie uczeń czy czeladnik czułby się lepiej; oni nie byli przyzwyczajeni do wyczuwania i używania energii z zewnątrz, chyba że przekazanej przez innego maga. Ale mistrzowie tacy, jak Skan i Filix, byli tak przyzwyczajeni do wszechobecnych prądów energii magicznej, jak gryf do prądów powietrza. Nawet gdy burze magiczne narobiły takiego zamieszania, energia nigdy nie zniknęła, po prostu działała inaczej. Ale brak jej wokół – to było złe, bardzo złe. Skan był zdezorientowany i wytrącony z równowagi, ciągle szukając czegoś, czego nie było.
Zupełnie jakbym nagle stracił zmysł, na przykład węch.
Jednak szybka próba udowodniła, że magia ciągle działała, a magiczne przedmioty, które ze sobą zabrali, nadal im służyły. Kolejne próby dowiodły, że – przynajmniej na razie – nie było pochłaniania energii. Moc, istniejąca w każdym miejscu, powoli się rekonstruowała. Tak więc to, co było nie tak w tym lesie, nie negowało magii, tylko ją usuwało. Czy zanik był stopniowy, czy natychmiastowy, pozostawało pod znakiem zapytania. Poza tym złodziej musiał się zakradać i regularnie opróżniać zasoby, inaczej istniałyby tereny, na których zachowałaby się choć cząstka magii.
A kim był złodziej, nie miał pojęcia. Wolał też nie myśleć, co się stało, gdy energia magiczna wypłynęła z koszyka za jednym zamachem.
Skandranon powtórzył kilka nowych zdań, których zamierzał użyć, gdy już kogoś przyszpili i zmusi do współczującego słuchania. W końcu musiał dbać o swą reputację, a słynął z kwiecistego języka. Wolał myśleć o tym i użalać się nad przemoczonymi piórami, przemarznięciem i zakwasami, które pojawiły się w mięśniach po dwóch dniach spacerków. Tego nie brał pod uwagę i fakt,że Żuraw był w lepszej formie, niepomiernie go denerwował! Żuraw od dwudziestu lat biegał po schodach i drabinach w Białym Gryfie; on tylko latał. Przypominał sobie kilka wypadków, gdy musiał się wspinać – żaden z nich nie zdarzył się w ciągu ostatnich trzech lat. Keeth ostatnio ćwiczył na torze przeszkód, a Zimowa Łania dołożyła wszelkich starań, aby się napracował. Biedna Zhaneel też musiała cierpieć.
Ale jej dogląda najlepsza trondi'irn w mieście. Ja mam tylko Żurawia, który robi, co w jego mocy, ale mimo wszystko… martwi się.
Deszcz nakapał mu do nozdrzy, więc kichnął, gwałtownie potrząsając głową. On i Żuraw zamykali pochód; ponieważ miał czulszy słuch niż ludzie, umieszczenie go z tyłu, gdzie mógł usłyszeć zbliżające się niebezpieczeństwo, wydawało się dobrym pomysłem. Teraz żałował, że nie poprosił Judeth o przydzielenie dwóch kyree do każdej grupy; byłby z nich większy pożytek niż z ludzi.
Deszcz lał się z nieba, odkąd mgła się podniosła. Klimat był zaiste wspaniały: mgła przed świtem i po świcie, deszcz aż do zmroku, wilgotny chłód aż do świtu i znów mgła. Judeth miała rację, zsyłając ich na ziemię, sam by to zrobił, widząc pogodę; żaden gryf nie mógł bezpiecznie latać w tej brei, nawet gdyby skrzydła wyschły mu na tyle, aby się oderwał od ziemi. Darzie doniósł maga na miejsce tylko dlatego, że głupi zawsze ma szczęście, a poza niemagicznym terytorium pogoda zmieniła się w “normalną” porę deszczową.