Выбрать главу

A poza tym Darzie jest tak młody i lata, jakby był nieśmiertelny. Jak inny głupi, głupi gryf, którego znalem. I choć w głównym obozie pogoda była normalna, oznaczało to wściekłe burze każdego popołudnia. Darzie leciał i lądował podczas jednej z nich, dumnie zapewniając, że cała sztuczka polegała na zgraniu w czasie i obserwowaniu, gdzie uderzały pioruny. Jego pasażer był biały jak ściana i pytany o lot, milczał znacząco.

Żuraw odkrył, co skłoniło Darziego do lotu: wyzwanie. Judeth zapytała młodego gryfa, czy znał kogoś, kogo ewentualnie można było przekonać do podjęcia misji, sugerując, że on tego na pewno nie dokona. To wystarczyło, aby Darzie zaczął ją przekonywać, że tylko on jest do tego zdolny. I rzeczywiście, dokonał przelotu w rekordowym tempie, bez uszkodzenia siebie czy pasażera.

Z punktu widzenia szybkości, zuchwałości i szaleńczej odwagi ten lot był bardziej brawurowy niż niektóre legendarne dokonania Czarnego Gryfa.

Niektóre, ale nie wszystkie. Darzie będzie potrzebował czasu, aby stać się legendą i jeśli jest mądry, zrobi to na swój sposób, nie naśladując mnie. Sądzę, że ja miałem szczęście jak dwadzieścia gryfów.

Skan, ludzie z głównego obozu i dwudziestu trzech poszukiwaczy przeszli przez Bramę, ustanawiając własny rekord. I chociaż nikogo nie przepchnięto, zrobiono tak z zapasami; mała armia Judeth dosłownie wrzuciła je do środka. Nawet podczas uzupełniania zaopatrzenia Skan nie widział, aby postawiono i złożono Bramę w takim tempie.

Darzie wrócił do domu, gdzie czekał na niego tłum fanów i wszystkie wolne gryfice w mieście; po takim powitaniu musiał być bardziej wyczerpany niż po samym locie. Mag, który otworzył Bramę, oraz jego pomocnicy zostali w obozie; reszta założyła plecaki i wyruszyła w drogę. Nikt ich nie poinformował, że aby dotrzeć do lasu, gdzie zaginęły dzieci, muszą złazić po klifie. Trzy gryfy otrząsnęły się i sfrunęły, ale ludzie przeszli swoje, złażąc po skalnej ścianie. Doświadczenie to, w samym środku burzy, nawet starych wyjadaczy przyprawiło o dreszcze. Wszystko, czego się tknęli, było śliskie od błota, wody i substancji, których pochodzenia woleli nie znać.

Kiedy już zeszli, podzielili się na trzy grupy i ruszyli każdy w swoją stronę, a Skana zaskoczyło, jak szybko las wchłonął dwie pozostałe grupy. W przeciągu kilku chwil nie słyszał już niczego prócz deszczu, pogwizdywań, okrzyków i świergotu ptaków w koronach drzew.

Każdy dzień był podobny do poprzedniego; tylko prowadzący wiedział na pewno, że nie kręcili się w kółko. Pióra Skana wysychały tylko wtedy, gdy kładł się spać; gdy wysuwał dziób z namiotu dzielonego z Żurawiem i drugim magiem, natychmiast przemakał. Albo mgła zbierała się na jego piórach i przenikała je, albo zlewał go deszcz.

A teraz był przemoczony na wylot.

A poza tym miał depresję, chociaż miałby ją nawet wtedy, gdyby świeciło słońce.

Czy możemy mieć nadzieję, że znajdziemy jakiś ślad? - pytał samego siebie, gapiąc się na nieskończone morze liści i szeregi pni pokrytych bluszczem albo zasłoniętych krzewami. Nie było śladu ścieżek zwierzęcych, a co się zaś tyczy zwierząt: cóż, polował rankiem, kiedy jeszcze mógł latać i chwytać jakieś stworzenia. Mogą być tuż obok nas, a my o tym nie wiemy!Ten las był nie tylko klaustrofobiczny, ale też denerwująco wszechogarniający. Jeden z wojowników przysięgał, że widział, jak krzewy rosną, a Skan mu wierzył.

Ile czasu zajmie, zanim krzewy i liany pokryją miejsce katastrofy? Kilka dni? Tydzień? Dzieci zaginęły tydzień temu, może wcześniej; stracił poczucie czasu.

A mogły spaść trzy albo cztery dni wcześniej. Ponure myśli; tak ponure jak otoczenie. A jednak nie zamierzał się poddać; dopóki istniała najmniejsza szansa odnalezienia dzieci, nie zamierzał się poddać. Musiał wiedzieć, co się z nimi stało. Najgorsza była niepewność.

Żuraw wyglądał tak, jak Skan się czuł. Kestra'chern był przez cały czas ponurą, milczącą, przemoczoną i ubłoconą kupką nieszczęścia. Odzywał się, kiedy ktoś do niego zagadał; bez proszenia opatrywał drobne skaleczenia, ale ograniczał się do pomocy fizycznej, co było do niego niepodobne. Rozbijał namioty i doglądał ognia, ale myślami był gdzie indziej. Gdzieś tam, w lesie, i Skan zastanawiał się, czy Żuraw próbował użyć swych zdolności empatycznych jako innego rodzaju kompasu, koncentrując się na znalezieniu bólu i strachu gdzieś miedzy drzewami. Więzy krwi z córką uwrażliwiały go na jej cierpienie. Jeśli żyła, mógł ją znaleźć, gdyby zawiodły metody konwencjonalne.

Ma moc; nigdy nie używał jej w ten sposób, ale to nie znaczy, że nie poskutkuje. Skan żałował, że nie posiadał podobnych zdolności. W takim stanie służył jedynie za zwierzę pociągowe i niewiele pomagał. Nie umiał tropić, nie mógł używać magii, nie wyczerpując się, a poza tym jego talenty ograniczały się do latania. A mógł fruwać tylko wcześnie rano.

Regin, dowódca grupy, podniósł dłoń, wstrzymując ich po raz kolejny tego dnia. Nie było żadnych powodów dla takiego zachowania, które zaczynało męczyć Skana. Dlaczego zatrzymywać się i sterczeć na deszczu bez powodu? Im więcej przejdą, tym większe mają szansę na odnalezienie czegoś. Przesunął się i poczłapał do przemoczonego Srebrzystego, któremu Judeth powierzyła dowództwo.

– Regin, a na co my właściwie czekamy? – zapytał jadowicie. Na szczęście mężczyzna puścił sarkastyczne pytanie mimo uszu i odpowiedział, wskazując w górę. Skan podniósł głowę, aby dostrzec Berna, zwiadowcę, zjeżdżającego po pniu tak szybko, że gryf jęknął.

– Bern szuka wyrw w drzewach – odparł Regin, gdy Bern machnął i ruszył przed siebie. – Zakładamy, że spadając, kosz wybił dziurę; dziura ciągle tam będzie. Włazi na wysokie drzewo i rozgląda się wokół, szukając świeżych wyrw. Możesz mi nie uwierzyć, ale jeśli w koronie jest dziura, wpada przez nią więcej światła, co widać, jeśli się wespniesz odpowiednio wysoko. Na to właśnie czekamy.

Bern pojawił się chwilę później, potrząsając głową. Skan nie musiał znać sygnałów Srebrzystych aby odczytać ten: “żadnych dziur”. Odbyli krótką naradę ze zwiadowcą, który ruszył do lasu. Reszta podążyła za nim.

Jak na razie nie było znaków, że coś ich śledziło lub obserwowało, ani żadnych ataków. Skan zaczynał podejrzewać, że naleganie Judeth, aby brali pod uwagę istnienie wrogiej istoty, było zwykłą histerią. Jedynymi mieszkańcami tego obszaru były dzikie zwierzęta; to, co wyciągało stąd energię magiczną, musiało być wybrykiem natury. Może dzieci dostały się w jego zasięg…

Skan wycofał się na miejsce obok Bursztynowego Żurawia, czując się nieco lepiej, bo wiedział, że nie działają na oślep.

Żuraw nadal był przybity, ale ożywił się nieco, gdy Skan wyjaśnił mu, co planowali dowódcy.

– Miewano już gorsze pomysły – rzekł z namysłem, odsuwając z oczu przemoczone włosy. – Nie mam wzroku gryfa, ale lepszy taki niż żaden.

Prowadzący znów się zatrzymał. Skan spróbował przebić wzrokiem zasłonę deszczu, ale nie udało mu się to. Nawet jego doskonały wzrok nie potrafił wypatrzyć zwiadowcy.

– Nie mam pojęcia, jak Bemowi udaje się wspinać przy takiej pogodzie, i to w takim tempie. – Skan zrobił kilka kroków i przykucnął przy kępie bluszczu, ale widok wcale się nie polepszył. – Musi być zręczny jak jedno z tych włochatych stworzeń, które Shalaman trzyma w swoim pałacu. O ile mi wiadomo, pochodzą właśnie stąd.