Выбрать главу

Naprawa zajmie mu trochę czasu, a to da mi możliwość popracowania nad Flasterem. Poza tym akcje Nuela nie będą już stały tak wysoko, jeśli jego powrót opóźni się o całe tygodnie, bez względu na usprawiedliwienia.”

Brady czuł się nieco winny z powodu tego podstępu. To był dość paskudny dowcip. Jednak wszelkie dane wskazywały na to, że Flasteria jest miejscem spokojnym i bezpiecznym. Roboty zwiadowcze nie dostrzegły żadnych większych zwierząt, a poza tym Nuel zawsze się chwalił, jakim to kiedyś był wspaniałym skautem. Niech zatem poobozuje sobie trochę na łonie natury!

Może nawet uda mu się ustalić, co się dzieje z robotami, skąd się biorą te dziwne odchylenia we wskaźnikach ich wydajności.

Och, Nuel na pewno wróci, zapluwając się z wściekłości. Ale do tego czasu on, Brady, będzie miał szansę znowu wkraść się w łaski dyrektora. Dobrze wie, jak należy naciskać guziki.

Spojrzał na zegarek. Umówił się z Gabrielą na obiad i nie chciał się spóźnić.

Poprawił krawat i szybkim krokiem wyszedł z laboratorium. Już wkrótce pogwizdywał.

* * *

— Które prawo? ty skurw… — Dennis walił pięściami w drzwi.

Przestał. To i tak nie miało sensu. W tej chwili działała już aparatura wysyłająca. Właściwie był już w świecie anomalnym — już w…

Wbił wzrok w drzwi. Poszukał ręką za sobą i usiadł na jednej ze skrzynek. Potem, gdy sytuacja w pełni do niego dotarła, stwierdził, że zaczyna się śmiać. Nie mógł się powstrzymać. Oczy wypełniły mu się łzami i poddał się nastrojowi wszechogarniającej beztroski.

Nikt nigdy nie był w tym stopniu, co on, odcięty od Ziemi, wyrzucony na jakiś odległy świat.

Ludzie mogą sobie czytać o przygodach w miejscach dalekich i nieznanych, ale prawda jest taka, że większość z nich przy pierwszej oznace czegoś naprawdę niebezpiecznego wykopałaby sobie jamkę i głośno wołała mamusię.

Być może więc śmiech jako początkowa reakcja nie był taki najgorszy. W każdym razie czuł się po nim bardziej rozluźniony.

Z pobliskiej skrzynki przyglądał mu się wyraźnie zafascynowany chochlak.

„Muszę wymyślić dla tego miejsca — myślał Dennis, wycierając oczy — jakąś nową nazwę. Flasteria jest do niczego.”

Uczucie całkowitego osamotnienia minęło. Był już w stanie spojrzeć w lewą stronę, na drugie drzwi — jedyne, które w tej chwili można było otworzyć. Drzwi do innego świata.

W dalszym ciągu niepokoiło go to, co Brady powiedział o „innym zestawie praw fizycznych”. Prawdopodobnie Bernald próbował go tylko nastraszyć. A nawet jeśli mówił prawdę, musi to być coś bardzo nieznacznego, gdyż procesy biologiczne w obu światach są przecież niezwykle podobne.

Dennis przypomniał sobie czytane niegdyś opowiadanie fantastycznonaukowe, w którym bardzo nieznaczna zmiana przewodności elektrycznej spowodowała dziesięciokrotne zwiększenie możliwości ludzkiego mózgu. Może tutaj spotka się z czymś podobnym?

Westchnął. Nie czuł się nawet odrobinę inteligentniejszy. Fakt, że nie mógł sobie przypomnieć tytułu tego opowiadania, jakby obalał tę możliwość.

Chochlak wyskoczył w powietrze i wylądował na jego kolanach. Mruczał, wpatrując się w niego szmaragdowymi ślepiami.

— Teraz ja jestem obcy — powiedział Dennis. Podniósł zwierzaka na wysokość swojej twarzy. — No i co, Choch? Chętnie mnie tu widzicie? Chcesz mnie oprowadzić po swoim.

Chochlak zapiszczał. Wyglądał tak, jakby nie mógł się doczekać, kiedy wyjdą.

— No dobrze — powiedział Dennis. — Idziemy.

Zapiął pas narzędziowy z wiszącą z jednej strony kaburą

pistoletem igłowym. Potem, przyjmując odpowiednią do chwili, „badawczą” postawę, pociągnął dźwignię otwierającą drzwi po drugiej stronie śluzy. Rozległ się syk powietrza, gdy wyrównywało się ciśnienie wewnątrz i na zewnątrz. Potem drzwi odskoczyły, wpuszczając do śluzy promienie słoneczne z innego świata.

II. COGITO, ERGO TUTTI FRUTTI

Śluza spoczywała na łagodnym zboczu, porośniętym suchą, żółtą trawą. Łąka opadała w stronę obrzeżonego zielenią strumienia ćwierć mili dalej. Za strumieniem rzędy długich, wąskich wzgórz wznosiły się ku pokrytym śniegiem górom. Połacie żółtej murawy usiane były nierównomiernie dywanami zieleni o różnych odcieniach.

Drzewa.

Tak, te rośliny wyglądały jak prawdziwe drzewa i niebo było błękitne. Białe pierzaste chmurki były jak koronki podwieszone pod odwróconą, niemal granatową czaszą.

Przez długą chwilę panowała niesamowita, nienaturalna cisza. Dennis zdał sobie sprawę, że od chwili otwarcia drzwi wstrzymuje oddech. Trochę kręciło mu się od tego w głowie.

Wdychał rześkie, czyste powietrze. Powiew wiatru przyniósł szelest trawy i trzaski gałęzi. Przyniósł również zapachy… pleśni i próchnicy, suchej trawy i czegoś, co pachniało jak dąb.

Stał na progu śluzy i przyglądał się drzewom. Naprawdę wyglądały jak dęby. Cała okolica przypominała pomocną Kalifornię.

Czy to możliwe, żeby to miejsce było naprawdę Ziemią? Czy efekt zev zrobił im wszystkim jeszcze jednego psikusa i zamiast urządzenia do podróży międzygwiezdnych podarował im teleporter?

Zabawne byłoby podjechać autostopem do najbliższej budki telefonicznej i zadzwonić do Flastera z nowinami. Na koszt rozmówcy oczywiście.

Dennis poczuł ostre ukłucie, gdy maleńkie szpony wbiły mu się w ramię. Membrany lotne chochlaka rozłożyły się z trzaskiem przypominającym strzał i zwierzak poszybował ponad łąkę w stronę linii drzew.

— Hej… Choch! Dokąd to…

Głos zamarł Dennisowi w gardle, gdyż nagle zrozumiał, że to nie może być Ziemia. To był świat, z którego pochodził chochlak.

Zaczął zauważać szczegóły — kształt liści trawy, dużą, podobną do paproci roślinę na brzegu strumienia, nastrój tego miejsca.

Upewnił się, że ma łatwy dostęp do kabury z bronią i że cholewki butów są dokładnie przykryte getrami. Sucha trawa zaskrzypiała pod jego stopami, gdy stanął na ziemi. Powietrze wypełniło się cichutkim, owadzim brzęczeniem.

— Choch! — zawołał, ale zwierzak już zniknął mu z pola widzenia.

Ostrożnie, wytężając zmysły, zrobił kilka kroków. Domyślał się, że najbardziej niebezpiecznymi chwilami w obcym świecie są zawsze te pierwsze.

Starając się obserwować niebo, las i najbliżej fruwające owady jednocześnie, małego pękatego robota zauważył dopiero w chwili, gdy się o niego potknął i runął na ziemię.

Instynktownie przetoczył się i z walącym sercem zerwał na kolana, nagle trzymając w dłoni pistolet.

Westchnął, gdy rozpoznał robota zwiadowczego z Instytutu Saharańskiego.

Kamery robota śledziły go z ledwie słyszalnym furkotem. Kopuła obserwacyjna powoli się obróciła. Dennis opuścił dłoń, w której trzymał pistolet.

— Chodź tu — rozkazał.

Robot przez chwilę jakby rozważał zasadność tego polecenia Potem zbliżył się i zatrzymał metr przed Dennisem.

— Co tam masz? — Dennis wskazał palcem.

Robot coś trzymał w jednym ze swych manipulatorów. Był to kawałek połyskliwego metalu, z jednej strony zakończony zakrzywionymi szczypcami.

— Czy to przypadkiem nie jest fragment innego robota? — spytał Dennis, mając nadzieję, że się myli.

W porównaniu z niektórymi skomplikowanymi maszynami, z którymi Dennis miewał do czynienia, robot zwiadowczy nie był zbyt błyskotliwy. Rozumiał jednak proste polecenia i pytania. Zielone światło na jego kopulastym szczycie rozbłysło na chwilę potwierdzeniem.