Выбрать главу

Zapłonęło niewielkie, zielone światełko na szczytowej kopułce, sygnalizując potwierdzenie. Oczywiście robot nie mógł zrozumieć jego przemowy. Dennis mówił raczej do siebie, żeby łatwiej zebrać myśli. Później, gdy już będzie dokładnie wiedział, co maszyna ma dla niego zrobić, powtórzy całą instrukcję w starannie dobranych zdaniach robociej wersji angielskiego.

Stanął przed wielkim problemem i ciągle nie bardzo wiedział, co ma z nim zrobić.

Oczywiście, Brady dał mu „…prawie tyle tych pieprzonych części, żeby zbudować drugi zevatron…” Jednak to, co mógł rzeczywiście zrobić, było czymś zupełnie odmiennym. Ale nikt przecież nie mógł podejrzewać, że Dennis powinien wziąć ze sobą zapasowe kable! Oba wysokowoltowe, miedziane przewody zostały wyrwane z korzeniami łącznie z większością odłączalnego metalu w śluzie.

Nawet jeśli podjąłby próbę budowy i kalibracji nowego mechanizmu powrotnego, to czy Flaster będzie trzymał zevatron nakierowany na ten sam świat dostatecznie długo, żeby on tutaj mógł dokończyć swoją pracę? Dennis uważał, że całkiem nieźle rozumie motywacje, jakimi zwykle kieruje się szef Saharańskiego Instytutu. Palił się on wprost do sukcesu, który pozwoliłby mu zrealizować szersze ambicje. Dennis mógłby nawet zostać spisany na straty po to, by zevatron zaczął pracować nad poszukiwaniem innego anomalnego świata!

A poza tym, gdyby próbował odtworzyć urządzenie, czy tubylcy daliby mu spokój dostatecznie długo, żeby mógł tę pracę zakończyć?

Podniósł z ziemi jedyny miejscowy wyrób, jaki udało mu się znaleźć — ostry, zakrzywiony nóż, który pewnie wypadł któremuś z wandali w wysoką trawę i najwyraźniej został zapomniany.

Długie, szpiczaste ostrze miało gładką ostrość brzytwy i było elastyczne niemal jak twarda guma. Rękojeść została zaprojektowana dla dłoni mniejszej niż jego, była jednak tak pomyślana, żeby być jak najwygodniejszą i zapewniać jak najpewniejszy chwyt.

Gałka została wyrzeźbiona w kształt przypominający głowę smoka. Dennis miał nadzieję, że nie jest to odzwierciedlenie rzeczywistego wyglądu tubylców.

Nie bardzo mógł ustalić, z czego ten nóż został wykonany. Raczej wątpił, żeby ktokolwiek na Ziemi mógł wyprodukować lepsze ostrze. Zaprzeczało ono tezie, że tubylcy są prymitywni.

Być może wandale, którzy zniszczyli śluzę, byli miejscowymi odpowiednikami kryminalistów czy też beztroskich dzieci. (Czy to możliwe, że pościg, którego początek obserwował, był swego rodzaju zabawą, jak gra w berka czy chowanego?)

To, co się tutaj zdarzyło, mogło być nietypowe dla ich społeczeństwa jako całości. Dennis starał się być optymistą.

Potrzebował jedynie jakiegoś składu metali i kilku dni w dobrym warsztacie, żeby wykonać większe ze zniszczonych części. Nóż zdawał się wskazywać, że tubylcy dysponują dostatecznie wysoko rozwiniętą techniką.

Mogą. nawet wiedzieć rzeczy, o których nie mają pojęcia ludzie na Ziemi. Spróbował patrzeć na przyszłość w różowych kolorach i poczuć się pierwszym Ziemianinem, który nawiązuje kontakt z wysoko rozwiniętą kulturą pozaziemską.

— Być może nawet będę mógł wymienić mój kieszonkowy obcinacz do paznokci-zegarek-budzik-stoper na oryginalny gompwriszt lub K’k’kglamtring — dumał. — Mógłbym w pięć minut stać się milionerem… Ambasador Nuel. Przemysłowiec Nuel!

Jego morale nieco się podniosło. Kto wie, co się zdarzy?

Słońce zachodziło w kierunku, który Dennis postanowił nazywać zachodem. Horyzont był tam przesłonięty wysokim pasmem górskim, ciągnącym się na południe, a potem dalej na wschód wokół doliny, w której on się znajdował. Promienie słoneczne odbijały się od licznych, małych lodowców, a jeszcze mocniej od rzeki, która wiła się przez południowo-wschodnią część gór.

Przyglądał się błyszczącej powierzchni dalekiej rzeki. Piękno tego zachodu słońca złagodziło trochę gorycz samotności w obcym, nieznanym świecie.

Potem zmarszczył brwi.

Coś było nie w porządku ze sposobem, w jaki rzeka płynęła przez wzgórza. Tak jakby wznosiła się i opadała… wznosiła się i opadała…

„To nie jest rzeka” — uświadomił sobie w końcu.

„To jest szosa.”

* * *

Nic nie może uczynić świata bardziej realnym niż próba wykopania w nim dziury. Wysiłek, odgłos metalu wbijającego się w ziemię, słodki zapach i suchy, próchniczy kurz opuszczonych owadzich gniazd — wszystko to wystawiało temu światu bardzo mocne świadectwo realności.

Dennis oparł się o łopatę i wytarł pot z twarzy. Ciężka praca przerwała oszołomienie przejściami poprzedniego dnia Dobrze było znowu być aktywnym, robić coś z sytuacją, w której się zostało postawionym.

Odgarnął nagromadzoną wokół płaskiego wzgórka ziemię, uklepał ją, potem przykrył wzgórek wycinkami murawy.

Nie mógł zabrać w drogę większości ekwipunku. Zamykanie go w śluzie również nie miałoby sensu. Zostawienie tam choćby jednego zbędnego grama uniemożliwiłoby ludziom z Laboratorium wysłanie do tego świata następnego posłańca.

Użył taśmy izolacyjnej jako nośnika wiadomości zostawionej na ścianie śluzy a mówiącej, w którym miejscu został zakopany szczegółowy raport razem z częścią ekwipunku.

Znając jednak Flastera i Brady’ego wiedział, że długo będą się namyślać, zanim podejmą decyzję wysłania następnej osoby. Trzeźwo rzecz oceniając, zdawał sobie sprawę, że jeśli ktokolwiek miałby naprawić mechanizm powrotny, tym kimś musi być on sam. Nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek dodatkowe błędy.

Już zdążył popełnić jeden wielki błąd. Tego ranka, gdy otworzył drzwi śluzy i wyszedł w mglisty świat, stwierdził, że nie ma robota. Po godzinie nerwowych poszukiwań doszedł do wniosku, że mechaniczny zwiadowca opuścił go w ciągu nocy. Znalazł ślady jego gąsienic, wiodące na zachód.

Prawdopodobnie robot wyruszył na poszukiwanie humanoidalnych tubylców — najpewniej, żeby zebrać o nich maksimum informacji, dokładnie według instrukcji, którą wczoraj otrzymał.

Dennis przeklinał się za wczorajsze głośne rozmyślanie. Jednak kto mógł się spodziewać, że maszyna przyjmie rozkazy wypowiedziane w normalnym, potocznym języku? Powinna je odrzucić jako zbyt nieokreślone i niejednoznaczne!

Nie ustalił dla robota limitu czasowego. Prawdopodobnie nie wróci on do bazy, dopóki nie zapełni wszystkich taśm.

Robotowi musiał się obluzować któryś z drucików. Najwyraźniej Brady nie żartował mówiąc, że coś dziwnego dzieje się z wysłanymi tutaj maszynami.

Tak oto Dennis od czasu przybycia do tego świata stracił już dwóch towarzyszy. Zastanawiał się, co też mogło się stać z chochlakiem.

Prawdopodobnie wrócił do rodzinnego środowiska, zadowolony, że wreszcie wyzwolił się od tych zwariowanych obcych istot, które go pojmały.

Gdy białozłote słońce podniosło się ponad linię drzew na wschodzie, Dennis był już gotowy do drogi. Postanowił, że sam da sobie radę.

Musiał wiązać węzły na pasach plecaka, żeby zapobiec jego ciągłemu zsuwaniu. Zapewne Brady kupił najtańszy ekwipunek, jaki mógł znaleźć. Mamrocząc komentarze na temat prawdopodobnego pochodzenia rywala i co chwilę podrzucając plecak, Dennis wyruszył na południowy wschód, w stronę drogi, którą widział poprzedniego dnia.

* * *