Keith zdjął buty i oparł nogi na blacie biurka. Na mostku nie wypadało mu iść w ślady Thora, lecz gdy był sam, mógł sobie pofolgować. Rozparty w czarnym fotelu, właśnie zapoznawał się z raportem Heka na temat przechwyconych sygnałów, gdy zabuczał brzęczyk u drzwi.
— Jag Kandaro em-Pelsh z tej strony — zaanonsował FANTOM.
Dyrektor westchnął, usiadł prosto i wykonał dłonią przyzwalający gest. Drzwi rozsunęły się i Jag wkroczył do środka. Po chwili nozdrza Waldahudena zafalowały i Keithowi przemknęło przez myśl, że może Jag poczuł zapach jego nóg. — Czym mogę służyć, Jag? — rzucił oficjalną formułkę. Gość dotknął regulatora na oparciu jednego z krzeseł. Mebel zmienił kształt, przystosowując się do jego sylwetki. Usiadł i poszczekując rozpoczął swój wywód. Jednocześnie przemówił głos translatora.
— Poznałem wielu ciekawych bohaterów waszej, ziemskiej literatury, lecz największe wrażenie zrobił na mnie Sherlock Holmes.
Lansing ze zdumieniem uniósł brew. Miał już do czynienia z Jagiem opryskliwym, Jagiem aroganckim… Teraz miał okazję zobaczyć, kiedy główny spec od fizyki zachowuje się jak młodzik.
— A szczególnie — ciągnął Waldahuden z zapałem — podziwiam jego umiejętność zamykania w prostych sentencjach skomplikowanych procesów myślowych. Oto jedno z moich ulubionych cytowanych przez niego twierdzeń: „Prawda jest resztą, zawartą w prawdopodobieństwie tego, co może być, gdy rzeczy, które nie mogą się zdarzyć zostaną pominięte w rozważaniach”.
Keith z trudem powstrzymał uśmiech. W rzeczywistości cytat z Conan Doyle’a brzmiał: „Odrzućmy niemożliwe, a to, co pozostanie, jakkolwiek nieprawdopodobne, musi być prawdziwe”. Lecz biorąc pod uwagę, że tekst przełożono na waldahudeński i z powrotem na angielski, wersja Jaga nie była najgorsza. — I co w związku z tym? — spytał niecierpliwie.
— Moje pierwotne analizy dowodzące, że przeniesiona tutaj gwiazda czwartej generacji jest tylko efektem jakiegoś rodzaju anomalii, musiały zostać zmodyfikowane z chwilą, gdy ujrzeliśmy drugi, identyczny obiekt w okolicach Rehbollo 376A. Postępując w myśl maksymy Holmesa doszedłem do wniosku, że wiem, skąd pochodzą obydwie zielone gwiazdy, jak również ta czerwona — celowo przerwał, czekając na zachętę ze strony szefa. — No skąd? — warknął Keith zirytowany. Jag tylko na to czekał. — Z przyszłości! — wypalił.
Lansing wybuchnął sardonicznym śmiechem. Jednak chrapliwe, urywane dźwięki, jakie wydawał, zbyt przypominały szczekanie i wcale nie musiały zabrzmieć ironicznie dla uszu Waldahudena. — Z przyszłości? — zapytał z przekąsem.
— To najlepsze wytłumaczenie. Zielone gwiazdy nie mogły ewoluować we wszechświecie tak młodym jak nasz. Pojedyncze ciało niebieskie tego typu można by jeszcze uznać za wybryk natury, lecz wielokrotny zbieg okoliczności jest wysoce nieprawdopodobny. Mężczyzna z powątpiewaniem potrząsnął głową.
— Ale przecież mogą pochodzić… nie wiem — może z jakiegoś wyjątkowego regionu kosmosu. Może znajdowały się w sąsiedztwie czarnych dziur i napięcia grawitacyjne spowodowały przyspieszenie procesów reakcji syntezy.
— Już nad tym myślałem — odparł Jag. — Otóż to. Brałem pod uwagę wszelkie możliwe scenariusze, wśród których znalazł się również ten. Lecz żaden z nich nie odpowiada faktom. Opracowuję właśnie dane radiometryczne, oparte na proporcjach izotopów w próbkach, zebranych przeze mnie i Butlo — nosa w górnych warstwach atmosfery pobliskiej zielonej gwiazdy. Wiek zawartych w nich atomów metali ciężkich wynosi dwadzieścia dwa miliardy lat. Gwiazda sama w sobie nie jest, oczywiście, tak stara, jak wiele atomów pierwiastków wchodzących w jej skład.
— Myślałem, że cała materia jest w tym samym wieku — wtrącił Keith. Jag rozłożył dolne ramiona.
— To prawda, że z wyjątkiem śladowej ilości materii powstałej bez udziału energii i z wyjątkiem prostych reakcji, gdy neutrony mogą zasadniczo przekształcać się w pary proton-elektron i na odwrót, wszystkie podstawowe cząstki we wszechświecie powstały wkrótce po wielkim wybuchu. Lecz atomy, utworzone z tych cząstek, podlegają ciągłej przemianie. Mogą powstawać lub ulegać zniszczeniu w każdej chwili, zależnie od procesów syntezy lub rozpadu.
— Masz rację — przyznał Keith z zakłopotaniem. — Przepraszam. Więc powiadasz, że atomy ciężkich metali w tej gwieździe uformowały się na długo przed powstaniem wszechświata?
— Właśnie. I jedynym sposobem, w jaki można by to wytłumaczyć byłby fakt, że przybyły do nas z przyszłości.
— Ale… ale twierdziłeś przecież, że te zielone słońca są miliardy lat starsze, niż jakakolwiek przeciętna gwiazda. Chcesz mi wmówić, że te obiekty cofnęły się w czasie o miliardy lat? To zakrawa na absurd. Jag poprzedził odpowiedź pogardliwym prychnięciem.
— Mentalne przeskoki w czasie powinny być możliwe szybciej, niż przerzucanie w przeszłość przedmiotów materialnych. Jeżeli przyjmiemy, że podróże w czasie w ogóle mogą mieć miejsce, będzie to tylko kwestia odpowiednio rozwiniętej technologii i dostatecznej ilości energii. Spodziewam się, że rasa, dysponująca potęgą pozwalającą ruszać z posad gwiazdy, spełniła już dawno obydwa warunki. — Myślałem, że podróże w czasie są niemożliwe. Jag podniósł obydwie pary rąk.
— Dopóki nie odkryliśmy skrótów, błyskawiczny transport na międzygwiezdne odległości również wydawał się niemożliwy. Dopóki nie wynaleziono hipernapędu, niemożliwi; były podróże z prędkością nadświetlną. Nawet nie próbuję zgadywać, jak przebiega transfer czasowy, lecz mamy dowód, że istnieje. — Nie mamy żadnej alternatywy? — dopytywał Keith.
— Cóż, tak jak mówiłem, brałem pod uwagę wszelkie dopuszczalne możliwości. Nawet taką, że skrót działa teraz jak brama do wszechświatów równoległych, więc zielone gwiazdy przybyły raczej stamtąd, a nie z przyszłości. Jednak pomijając ich wiek, są uformowane z materii, która mogła powstać tylko w specyficznym wszechświecie, po swoim specyficznym wielkim wybuchu, pod wpływem panujących tam, specyficznych praw fizycznych.
— W porządku — przerwał mu dyrektor, podnosząc dłoń. — Lecz po co wysyłać gwiazdy z przyszłości w przeszłość?
— Nareszcie — sapnął z ulgą Waldahuden. — To pierwsze sensowne pytanie, jakie dzisiaj zadałeś.
— A jaka jest odpowiedź…? — wysyczał dyrektor przez zaciśnięte zęby. Jag wzruszył czworgiem ramion. — Nie mam pojęcia.
Schodząc na dół w półmroku zimnego korytarza, Keith doszedł do wniosku, że każda z ras na pokładzie Starplex odcina się od pozostałych na swój sposób.
Jedną z ulubionych metod, podkreślających, że ludzie mają obcych gdzieś, było nieustanne wymyślanie i puszczanie w obieg perfidnych słówek-skrótów, tworzonych z pierwszych liter pospolitych nazw. Przedstawiciele reszty gatunków nazywali je teraz „akronimami”, jako że tylko w ludzkim języku istniało określenie tego zjawiska. Już na etapie planowania Starplex wśród ziemskich specjalistów utarła się nazwa ZOO na określenie Zespolonego Obszaru Ogólnośrodowiskowego, czyli ogólnie dostępnego rejonu stacji, posiadającego warunki korzystne dla wszystkich ras.
— Ha, to faktycznie jedno wielkie cholerne ZOO — mruknął pod nosem Keith. — Jak więzienie… Wszystkie rasy mogły funkcjonować w azotowo-tlenowej atmosferze, jakkolwiek Ibowie wymagali nieco wyższej koncentracji dwutlenku węgla w mieszance oddechowej, niż ludzie. Na wspólnym terenie grawitacja nie przekraczała 0,82 wartości ciążenia ziemskiego. Obowiązywało zatem ciśnienie waldahudeńskie, lekkie dla ludzi i delfinów, oraz wynoszące zaledwie połowę tego, do którego przywykli Ibowie. Utrzymywano wysoki poziom wilgotności również ze względu na Waldahudenów, których zaraz atakował ból głowy, jeśli powietrze było zbyt suche. Oświetlenie we wspólnych rejonach miało odcień czerwonawy, zbliżony do ziemskiego zachodu Słońca. Na tym obszarze światło musiało być stonowane, gdyż rodzinną planetę Ibów wiecznie spowijała gruba warstwa chmur. Tysiące komórek optycznych, rozsianych po ich siatce sensorycznej, mogły ulec zniszczeniu pod wpływem zbyt ostrego blasku.