Выбрать главу

Na tym nie koniec. Obszar Ogólnośrodowiskowy obfitował w wiele innych problemów. Keith przepuścił przejeżdżającego właśnie Iba. Gdy istota go mijała, jedna z dwóch błękitnych, luźno zwisających rurek na końcach jej pompy wyrzuciła twardą, szarą kuleczkę, która poturlała się po podłodze. Zamknięty w bąblu mózg nie sprawował świadomej kontroli nad funkcjami fizjologicznymi. Nauczenie Ibów korzystania z toalety było biologiczną niemożliwością. Na Monotonii kuleczki odchodów wyłapywali padlinożercy, rozkładając je w przewodzie pokarmowym na niezbędne Ibom składniki odżywcze. Na pokładzie Starplex podobną rolę spełniały miniaturowe FARTy wielkości ludzkiego buta. Właśnie jeden z nich na oczach Keitha śmignął przez korytarz, wessał granulkę i pognał wyżej.

Lansing w końcu przeszedł do porządku dziennego nad paskudzeniem przez Ibów na każdym kroku. Dzięki Bogu, ich fekalia nie cuchnęły. Jednak ani mu było w głowie przyzwyczajać się do zimna, wilgoci i innych „warunków” zgotowanych załodze przez waldahudeńskich konstruktorów…

Keith nagle zamarł. Doszedł właśnie do ukośnej przybudówki korytarza w kształcie litery T, gdy gdzieś z góry dotarły do niego odgłosy zażartej kłótni. Rozróżnił głos mężczyzny, krzyczącego coś po japońsku, i wściekłe ujadanie Waldahudena. — FANTOM — rozkazał cicho. — Przetłumacz. Nowojorski akcent:

— Jesteś słabeuszem, Teshima. Zwykłym cherlakiem. Nie zasługujesz na samicę. — Idź uprawiać seks sam ze sobą! Keith zmarszczył brwi czując, że komputer nie do końca oddał sprawiedliwość oryginalnej intencji słów Japończyka. Znów nowojorski akcent z translatora: — W mojej ojczyźnie byłbyś ostatnim, najmniej znaczącym z grona adoratorów najbrzydszej i najbardziej słabowitej kobiety… — Podaj tożsamość tych mówców — szepnął dyrektor.

— Człowiek to Hiroyuki Teshima, biochemik — poinformował FANTOM przez implant w uchu Keitha. — Waldahuden to Gart Dagyaro em-Holf, członek ekipy inżynieryjnej.

Lansing stał bez ruchu, obmyślając najlepsze rozwiązanie tej sytuacji. Obydwaj byli poważnymi naukowcami. A tu coś takiego…

Duże dzieci… Keith zdecydowanym krokiem skręcił do bocznej sekcji.

— Chłopcy — zagadnął spokojnie. — Może byście już dali sobie z tym spokój?

Waldahuden zaciskał wszystkie cztery pięści. Twarz Teshimy była purpurowa z wściekłości.

— Nie mieszaj się w to, Lansing — warknął Japończyk po angielsku.

Keith z namysłem otaksował podwładnych wzrokiem. Co począć? Nie było aresztu, żeby ich przymknąć, poza tym z jakiej racji mieli słuchać jego rozkazów w sprawie porachunków osobistych?

— Może wpadłbyś ze mną na drinka, Hiroyuki? — zaproponował w końcu. — A ty, Gart? Może sprawiłby ci przyjemność dodatkowy urlop jeszcze w tym cyklu?

— Największą przyjemność sprawiłby mi Teshima — szczeknął Waldahuden — zgnieciony w płonącą masę, pędzącą w głąb czarnej dziury.

— Dajcie spokój, chłopaki — próbował dalej Keith podchodząc bliżej. — Musimy razem jakoś żyć i razem pracować.

— Powiedziałem, Lansing, nie wcinaj się — wydyszał Teshima. — To nie twój zakichany interes.

Keith poczuł, że krew go zalewa. Nie mógł ich na siłę rozdzielić, ale nie mógł też pozwolić, by ktoś wszczynał burdy na korytarzach stacji. Jeszcze raz popatrzył na obydwu awanturników: drobnego, szpakowatego człowieczka w średnim wieku i tłustego, potężnego Waldahudena porośniętego futrem o kolorze dębowego drewna. Z żadnym z nich nie łączyła go bliższa znajomość, nie wiedział więc, czym może ich ułagodzić. Do diabła, nie miał nawet pojęcia o co się tak pożarli. Już otworzył usta, by powiedzieć coś… cokolwiek, gdy kilka metrów dalej rozsunęły się drzwi i wyjrzała młoda kobieta — Cheryl Rosenberg we własnej osobie — ubrana tylko w piżamę.

— Na Świętego Piotra, będziecie wreszcie cicho? Jest noc, przynajmniej dla niektórych z nas!

Teshima spojrzał na dziewczynę, wykonał lekki ukłon i zaczął się oddalać. Również Gart, w którego naturze leżał szacunek do istot rodzaju żeńskiego, również skłonił się krótko i odszedł w przeciwnym kierunku. Cheryl ziewnęła, cofnęła głowę i zasunęła drzwi.

Został tylko Keith. Stał, patrząc na plecy zdążającego w dół korytarza Waldahudena wściekły, że nie był w stanie opanować sytuacji. Potarł skronie. Wszyscy jesteśmy niewolnikami biologii, pomyślał smętnie. Teshima, nie potrafiący odmówić prośbie pięknej dziewczyny… Gart, niezdolny do nieposłuszeństwa wobec kobiecego rozkazu…

Gdy Gart zniknął z pola widzenia, Lansing ruszył w dół zimnego, wilgotnego holu. Czasami, stwierdził z goryczą, nic nie wskazywało na to, że jest tu dowódcą…

* * *

Rissa siedziała przy biurku, wykonując tę cześć swojej pracy, której nienawidziła najbardziej — obowiązki administracyjne, brzemię wciąż zwane „papierkową robotą”, choć ani słowo z tego nie było drukowane. Zabuczał brzęczyk i FANTOM oznajmił:

— Drezynka z tej strony.

Rissa odłożyła swój stylograf i poprawiła włosy. Zreflektowała się, że to śmieszne — dbać o stan fryzury przed spotkaniem z kimś, kto nawet nie jest człowiekiem.

— Wpuść ją — poleciła.

Ib wjechał do środka. FANTOM zdalnie odsunął krzesła pod ścianę, by zrobić dla niej miejsce.

— Wybacz, że śmiem ci przeszkadzać, dobra Risso — rzekł głęboki głos z oksfordzkim akcentem. Kobieta roześmiała się.

— Ależ nie przeszkadzasz ani trochę, możesz mi wierzyć. Każda chwila przerwy jest dla mnie wytchnieniem.

Płaszcz sensoryczny Drezynki uniósł się jak żagiel statku, aby mogła zerknąć na pulpit.

— Papierkowa robota — stwierdziła. — Wygląda na nudną.

— Otóż to — potwierdziła Rissa z uśmiechem. — Lecz co mogę dla ciebie zrobić?

Nastąpiła niezwykła jak na Iba chwila milczenia. Wreszcie Drezynka odezwała się.

— Przyszłam, aby dać ogłoszenie.

Kobieta zatrzymała na niej roztargniony wzrok.

— Ogłoszenie? — spytała zdumiona. Światełka zatańczyły na rozpostartej siatce.

— Z góry przepraszam, jeśli nie dobrałam odpowiedniego określenia. Chciałam oznajmić, z wielkim żalem, że nie będę w stanie dłużej tu pracować wydajnie zwłaszcza przez najbliższe pięć dni i później. Rissa uniosła brwi. — Opuszczasz nas? Rezygnujesz? Krótka seria błysków. — Tak.

— Ale Dlaczego? Myślałam, że fascynuje cię przedmiot naszych badań. Lecz jeśli chciałabyś zająć się czymś innym…

— Nie o to chodzi, dobra Risso. Badania są fascynujące i wartościowe, sprawiłaś mi zaszczyt, pozwalając na mój skromny w nich udział. Jednak przez pięć dni inne zobowiązania muszą mieć pierwszeństwo. — Jakie inne zobowiązania? — Muszę spłacić dług. — Wobec kogo?