Выбрать главу

— Czasowa kapsuła, która przetrwa dziesięć miliardów lat… — szczeknął Jag, wyraźnie zaintrygowany. — Być może… to całkiem możliwe, gdyby wykonać ją z maksymalnie twardego materiału, jak… jak diament, ale pozbawiony łupliwych fasetek. Lecz nawet jeśli zdołamy stworzyć taki przedmiot, nie ma gwarancji, że ktoś kiedykolwiek go znajdzie. Poza tym ów sektor galaktyki obróci się przez ten czas wokół głównego ośrodka czterdzieści kilka razy. W jaki sposób skutecznie zabezpieczymy obiekt przed odpłynięciem stąd, nim miną miliardy lat? Płaszcz Rombusa odpowiedział błyskami sensorów.

— Cóż, przyjmijmy, że ten konkretny skrót będzie istniał następne dziesięć miliardów lat. To słuszne założenie, ponieważ znajduje się tu obecnie i musi również funkcjonować w czasie, gdy gwiazda zostanie przepchnięta przez portal. Tak więc wyposażymy naszą kapsułę czasową w zdolność do samosterowania — nanotechy projektowe powinny opracować odpowiednie urządzenia — i zaprogramujemy na utrzymywanie stałej pozycji w pobliżu skrótu.

— I pozostanie nam tylko nadzieja, że ktoś z przyszłości ją zauważy, gdy za miliardy lat będzie chciał skorzystać z tego transferu? — zapytał z powątpiewaniem Keith. — Może stać się coś więcej, dobry Keith — Odparł Rombus. — Może wtedy ten ktoś przybędzie tutaj, by zbudować skrót. Może transfery zostały powołane do istnienia w przyszłości, a ich punkty wyjściowe umieszczono w przeszłości. Jeśli ich prawdziwym zadaniem jest wsteczne przemieszczanie gwiazd w czasie, przypomina to konkretny scenariusz. Lansing zerknął na Jaga. — Masz jakieś obiekcje? Waldahuden podniósł wszystkie ręce w geście aprobaty.

— Żadnych. — Tu zwrócił się do Rombusa. — Myślisz, że eksperyment odniesie sukces? Szybka feeria światełek w odpowiedzi. — Dlaczego nie? Po dłuższym zastanowieniu Keith przyznał mu rację.

— Myślę, że gra jest warta świeczki — rzekł. — Ale dziesięć miliardów lat… wszystkie rasy Wspólnoty mogą już dawno przestać istnieć. I, do diabła, prawdopodobnie powymierają przez ten czas. Ib nie zaprzeczył.

— Dlatego musimy zakodować wiadomość w formie symbolicznej lub w języku matematycznym. Poprośmy naszego dobrego przyjaciela Heka, by coś wymyślił. Jako radioastronom, wyspecjalizowany w badaniach nad łącznością z obcymi cywilizacjami, jest ekspertem w dziedzinie mowy symboli. Łącząc tradycje przekazu waszych dwóch ras i mojej powinniśmy pchnąć projekt na właściwą drogę.

* * *

Na mostku panowała gwarna atmosfera intensywnych przygotowań, szykował się przecież kawałek porządnej roboty. Jednak Jag i Hek okazywali wyraźne oznaki wyczerpania. Nie wykonywali teatralnych gestów w stylu rozdzierającego ziewania, którym ludzie okazywali zmęczenie, lecz ich nozdrza rozszerzały się silnie co pewien czas, będąc fizjologicznym odpowiednikiem tego samego stanu.

Keith zdał sobie sprawę, że nie upora się z tym wszystkim przez całą noc. Do diabła, przecież często zarywał nocki na uniwersytecie. Lecz ćwierć wieku temu był studentem, a teraz musiał przyznać, że czuł się wykończony.

— Dajmy sobie z tym spokój, przynajmniej w nocy — rzekł, wstając z fotela przy stanowisku operacyjnym. Jednocześnie zgasły indykatory na pulpicie konsolety.

Rissa odetchnęła z ulgą i poszła w jego ślady. Przez rozsunięte drzwi jednej ze ścian mostka skrytych za hologramem, wyszli na korytarz i skierowali się do windy. Kabina już na nich czekała. FANTOM sprowadził ją w czasie, gdy Lansingowie schodzili pochyłym chodnikiem.

— Pokład ósmy — rzucił Keith, czujnik zaćwierkał, przyjmując polecenie. W tej samej chwili, gdy obydwoje odwrócili się do drzwi, zauważyli Liannę Karendaughter, zbiegającą w kierunku windy na ich spotkanie. FANTOM zauważył ją również i przytrzymał rozsunięte grodzie, dopóki nie weszła do środka. Lianna uśmiechnęła się promiennie do dyrektora, wywołała numer swojego piętra i stanęła tuż obok. Rissa utkwiła wzrok w oszklonym, ściennym monitorze, na którym widniały oznaczenia poziomów modułu.

Keith zbyt długo był mężem Rissy, aby nie znać wymowy jej reakcji. Nie lubiła Lianny, nie znosiła chwil, gdy dziewczyna stała obok jej męża, w ogóle nie cierpiała przebywać z nią w bezpośredniej bliskości.

Winda ruszyła. Na ekranie monitora ramiona poziomów zaczęły się rozrastać. Mężczyzna głęboko westchnął. Zdał sobie sprawę, być może po raz pierwszy, że zapomniał już jak pachną perfumy. Jeszcze jedno wymaganie cholernych świń i ich superwrażliwych nosów. Perfumy, woda kolońska, pachnący płyn po goleniu — były zakazane na pokładzie Starplex. Keith obserwował emocje żony, odzwierciedlające się w jej odbiciu na oszklonym wyświetlaczu pięter. Widział zaciętość, podkreśloną w kącikach ust, a jej twarz wyrażała napięcie i ból…

Jednocześnie mógł do woli patrzeć na Liannę. Była niższa od niego. Lśniące, jasne włosy młodej kobiety okalały ładną, egzotyczną twarz. Gdyby znaleźli się sam na sam, poplotkowałby z nią, opowiedział jakiś dowcip, uśmiechnąłby się, może nawet musnąłby jej ramię, dodając swój własny komentarz. Była tak… tak pełna życia… Sama rozmowa z nią podnosiła na duchu. Tymczasem nie powiedział ani słowa. Wskaźnik pięter nieubłaganie sunął w dół i w końcu kabina zatrzymała się na poziomie, gdzie mieścił się apartament Lianny.

— Dobranoc, Keith — rzekła dziewczyna z uśmiechem. — Dobranoc, Risso.

— Dobranoc — odpowiedział dyrektor, a Rissa oschle skinęła głową.

Keith mógł podziwiać odchodzącą w dół korytarza Liannę jeszcze przez dwie sekundy, zanim zamknęły się drzwi windy. Nigdy nie był w jej mieszkaniu. Ciekawe, jak je urządziła?

Winda błyskawicznie ruszyła w dalszą drogę i po chwili przystanęła ponownie. Apartament Lansingów mieścił się zaledwie o parę kroków od pionu komunikacyjnego. Keith i Rissa przeszli krótki dystans bez słowa. Gdy byli już w środku, kobieta sama zaczęła rozmowę, a mąż czuł wyraźnie, że jej głos kłóci się z narzuconą swobodą. — Bardzo ją lubisz, prawda? Keith rozważył w myśli wszystkie możliwe odpowiedzi. Miał zbyt wielki respekt dla inteligencji swojej żony, żeby z głupia frant spytać: „kogo?”. Po dłuższym zastanowieniu zdecydował, że najlepszym wyjściem jest zwykła szczerość.

— Jest bystra, czarująca, piękna, dobrze wykonuje swoją pracę. Dlaczego miałbym jej nie lubić?

— Ma dwadzieścia siedem lat — rzuciła Rissa oskarżycielskim tonem.

— „Dwadzieścia siedem! — pomyślał Keith. — Nareszcie konkretna liczba. Ale… Dwadzieścia siedem, Jezu Chryste…” — Zdjął buty i skarpetki i rzucił się na łóżko z nogami zawieszonymi w powietrzu.

Rissa usiadła naprzeciwko. Na jej twarzy malowała się głęboka rozterka, czy ciągnąć dalej ten temat. Najwyraźniej doszła do wniosku, że nie warto.

— Dzisiaj odwiedziła mnie Drezynka — zaczęła.

Keith kurczył i prostował palce stóp.

— Tak? — mruknął bez specjalnego zainteresowania.

— Rezygnuje…

— Naprawdę? Czyżby dostała lepszą ofertę gdzie indziej?

Rissa potrząsnęła głową.

— W przyszłym tygodniu zamierza dokonać samounicestwienia. Została pozbawiona jednej szesnastej okresu życia, ponieważ zmarnowała trochę czyjegoś czasu prawie sześćset lat temu. Keith milczał przez moment. — Więc tak… — mruknął pod nosem.

— Nie wyglądasz na zaskoczonego — stwierdziła z wyrzutem Rissa.

— No cóż. Znasz procedurę. Nigdy nie miała dla mnie sensu obsesja Ibów na punkcie marnowania czasu. Przecież żyją kilka wieków.