— Nie — głos Rissy zadrżał. — Prawda jest inna. To rok. Cały ciąg cyfr, który widzimy to data roku nadania. Dziesięć miliardów, sześćset czterdzieści sześć milionów, trzysta dziewięćdziesiąt siedem tysięcy, dwieście osiemdziesiąt jeden… — Lat?! — parsknął Hek.
— Lat — potwierdziła w zadumie i dodała: — Ziemskich lat. Tego właśnie… Roku Pańskiego od narodzin Chrystusa, proroka.
— Wiele już w życiu widziałem sposobów ludzkiego zapisywania liczb — nie dawał za wygraną Hek. — Wiem dobrze, że rozdzielacie dla ułatwienia wielkie liczby na grupy tysięczne. Mój naród robi tak samo, z tym, że grupuje je po dziesięć tysięcy. Jednak z tego, co pamiętam, używacie tych… no, jak im tam? Tych zakręconych ogonków…
— Przecinków. Stosujemy przecinki albo przerwy — poprawiła Rissa. Ledwie trzymała się na nogach, z wysiłkiem zrobiła parę kroków i wsparta o ścianę śluzy obrzuciła towarzyszy błędnym spojrzeniem.
— Ale… — wyszeptała. — Ale żeby język angielski przetrwał do epoki, oddzielonej tak ogromną przestrzenią czasową? Aby był aktualny po milionach, miliardach lat, odkąd… — tu zerknęła na męża — ktokolwiek używał tego języka? Doprawdy, można im wybaczyć, że zapomnieli sposobu zapisywania wielkich liczb, kierunku nachylenia druku czy prawidłowego stawiania apostrofów. — To jakaś mistyfikacja — zaoponował Keith.
— Wcale nie. Wszystko pasuje jak ulał — wykrzyknął znienacka milczący dotąd Azmi, wymachując podręcznym skanerem. — Wbudowaliśmy w strukturę naszego sześcianu kilka pierwiastków promieniotwórczych o niezwykle długim czasie rozpadu. Nasza kapsuła liczy sobie teraz dziesięć miliardów lat ziemskich, z dokładnością plus minus dziewięćset milionów. Jedyną metodą na sfałszowanie danych byłoby stworzenie konstrukcji o tych samych parametrach, przy zastosowaniu odpowiednich izotopów w identycznym stosunku i proporcji, aby uzyskać tak oczywisty wiek. Lecz wszystko, co do najdrobniejszych detali, wskazuje, że to nasza własna kapsuła. Różni się jedynie otartą powierzchnią i, oczywiście, stopniem radioaktywnego rozpadu.
— A moje nazwisko, tu pod spodem, to co? — Lansing oskarżycielsko wskazał palcem na podpis. — Czy to nie oczywista pomyłka?
— Być może twoje nazwisko będzie nierozerwalnie kojarzone ze Starplex — mruknął Hek. — W końcu jesteś pierwszym dyrektorem, choć szczerze mówiąc my, Waldahudeni, zawsze byliśmy zdania, że przypisujesz sobie zbyt wiele zasług. A może to żaden podpis, tylko adres, czy coś w rodzaju pozdrowienia…
— Nie — ucięła kategorycznie Rissa. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w męża, a jej głos dygotał z wrażenia. — To naprawdę od ciebie.
— Ależ… Czyś ty oszalała?! — Keith stracił nad sobą panowanie — Nie ma żadnych szans, abym mógł żyć za dziesięć miliardów lat.
— Z wyjątkiem efektu relatywistycznego — wtrącił Hek. — Albo powtórnego wskrzeszenia.
— Albo… — wyjąkała roztrzęsiona Rissa i słowa uwięzły jej w gardle. Mąż spojrzał na nią zaczepnie. — Tak? Lecz kobieta już biegła w stronę wyjścia ze śluzy. — Gdzie biegniesz? — zaszczekał Waldahuden.
— Muszę znaleźć Drezynkę! — odkrzyknęła od progu. — Chcę jej powiedzieć, że wynik naszych eksperymentów nad przedłużeniem życia ma szansę prześcignąć najbardziej szalone marzenia!
ZETA DRACONIS
Szklisty podniósł się z poletka koniczyny.
— Jak sądzę potrzebujesz nieco wypoczynku — rzekł. — Niedługo tu powrócę.
— Poczekaj! — zatrzymał go Keith. — Należy mi się pewne wyjaśnienie. Chcę wiedzieć kim jesteś. Kim naprawdę jesteś. Obcy nie odpowiedział, tylko z lekka przekrzywił głowę. Mężczyzna z desperacją zerwał się na nogi.
— Mam prawo wiedzieć. Odpowiedziałem na każde twoje pytanie. A teraz bądź łaskaw odpowiedzieć na to moje jedno jedyne pytanko.
— Sam tego chciałeś, Keith — odparł spokojnie przybysz, splatając ręce na piersi. — Jestem tobą, Gilbertem Keithem Lansingiem, ale z odległej przyszłości. Nawet nie masz pojęcia, jak długo łamałem sobie głowę, żeby sobie przypomnieć, co oznacza to cholerne „G” w nazwisku. Lansingowi opadła szczęka.
— Ty… Nie, to niemożliwe. Nie możesz być mną — wyjąkał.
— Och, to prawda, zapewniam cię. Jestem tobą. Tylko… no cóż, troszkę starszym. — Szklisty z dźwięcznym śmiechem przesunął opuszkami palców po gładkiej, przejrzystej czaszce. — Widzisz? Całkiem wyłysiałem. Oczy Keitha zwęziły się podejrzliwie.
— Z jak odległej przyszłości pochodzisz? Oczywiście według aktualnego czasu?
— Jak sobie życzysz. — Ton głosu obcego był wprost delikatny. — Twój aktualny czas pozostał za nami. Jesteś w mojej teraźniejszości. Bardziej odpowiednie byłoby pytanie z jak odległej przeszłości ty pochodzisz. Lansing zachwiał się niebezpiecznie.
— Chcesz mi wmówić… Chcesz powiedzieć, że teraz nie jest 2094? — wydyszał. — Dwa tysiące dziewięćdziesiąt cztery czego?
— Rok ziemski 2094. Dwa tysiące dziewięćdziesiąty czwarty Anno Domini — czyli 2094 rok pański po narodzinach Chrystusa.
— Kogo? Ach, poczekaj. Mój czytnik pamięciowy już zadziałał. Pozwól mi to przemyśleć. Znam rok bieżący liczony od chwili narodzin wszechświata lecz… Tak! Według twoich standardów odliczania jest rok dziesięć miliardów sześćset czterdzieści sześć milionów trzysta dziewięćdziesiąt siedem tysięcy, dwieście osiemdziesiąty pierwszy.
Keith zatoczył się o pół kroku w tył pod wpływem nagłego olśnienia. — To ty odesłałeś naszą kapsułę czasową — wyszeptał. — To prawda. — A jak… Jak ja się tu znalazłem?
— W chwili, gdy twój pojazd przeniknął skrót zamknąłem cię w strefie zastoju. W przestworzach wszechświata mijał czas… lecz nie dla ciebie. Wreszcie musiał nadejść ten rok, gdy zdjąłem blokadę. Nie obawiaj się jednak. Zamierzam odesłać cię tam, skąd przybyłeś. — Szklisty zrobił krótką przerwę. — Czy pamiętasz tę różową mgławicę, którą ujrzałeś, gdy przeszedłeś przez portal? — zapytał. — To wszystko, co pozostało z gwiazdy zwanej Słońcem. Keith wytrzeszczył oczy z przerażenia i rozdziawił usta.
— Nie denerwuj się — pospieszyło z pociechą domniemane wcielenie. — Nikt nie odniósł najmniejszej szkody, gdy słońce przeszło w nową, wszystko zostało perfekcyjnie zaaranżowane i dopracowane. Widzisz, gwiazda tego typu w sposób naturalny nigdy nie transformuje w nową. Najwyżej może przeistoczyć się w białego karła. Lecz my lubimy być praktyczni. Rozsadziliśmy Słońce, a jego metaliczne pierwiastki wzbogaciły międzygwiezdną przestrzeń. Lansing czuł jeden wielki zawrót głowy.
— A jak… jak zamierzacie przenieść mnie z powrotem do mojego czasu? — jęknął.
— Przez skrót, oczywiście. Komunikacja czasowa w przeszłość działa szybko i bez zarzutu. Nie potrafimy jedynie transferować w przyszłość. To właśnie dlatego musieliśmy cię tu sprowadzić w strefie zastoju, trwającej ponad dziesięć miliardów lat. Jak na ironię, fakt przemieszczenia w czasie w przód, a nie wstecz, prowadzi do nierozwiązywalnych paradoksów i jednocześnie dowodzi, że to niemożliwe. Odeślemy cię z powrotem do punktu wyjścia. Nie musisz się zamartwiać, że opuściłeś przyjaciół w potrzebie. Bez względu na to, jak wiele godzin wspaniałomyślnie nam poświęciłeś, zostaniesz przeniesiony do Tau Ceti w oczekiwanym przez siebie czasie. — To niemożliwe! Szklisty lekko wzruszył ramionami. — To siła nauki — rzekł krótko. — Magia… — wyszeptał Keith. Jego przyszły sobowtór powtórzył poprzedni gest. — To jedno i to samo — stwierdził z cichym śmiechem.