— W takim kontekście sens tego słowa można wyrazić inaczej. Na przykład bardziej metaforycznie. „Nieistotność” oznaczałaby „późniejsze pojawienie się” — stwierdził Waldahuden, zwracając się do Rissy. Thor odchylił głowę, zerkając na niego przez ramię. — Nie bardzo lubimy dostawać po uszach, co? — huknął.
— Nie próbuj mnie obrażać ty… człowieku! — zjeżył się Jag. — To chyba jasne, że musimy być ostrożni, dobierając znaczenie dla obcych słów. Poza tym niewykluczone, że ma na myśli próbnik sygnalizacyjny, który ma najwyżej pięć metrów długości, może więc faktycznie zostać uznany za nieistotny.
Clarissa przyznała mu rację i ponownie przemówiła do mat-mata.
— Kiedy mówisz, że jesteśmy nieistotni — czy masz na myśli nasze rozmiary?
— Nie rozmiar mówiącej części. Nie rozmiar części, która wysłała mówiącą część.
— Aleśmy go przechytrzyli! — zarechotał Thor. — Nasz przyjaciel doskonale wie, że sonda została wysłana ze statku.
Rissa zakryła ręką sitko mikrofonu. Ten gest był dla FANTOMa jednoznacznym sygnałem do tymczasowego wstrzymania transmisji. Jednak po chwili zmieniła zdanie.
— To już i tak nie ma znaczenia — mruknęła do siebie i cofnęła rękę.
— Czy dlatego jesteśmy nieistotni, że nasza egzystencja nie ma tak długiej historii jak wasza?
— To nie kwestia upływu czasu. To kwestia czasu absolutnego. Jesteśmy tu od początku, wy nie. Wniosek: my jesteśmy istotni, wy nie. To oczywiste.
— No proszę. Jak mogłem o tym zapomnieć — rzekł Keith z udaną powagą. — Ale grzeczni chłopcy nie chcą być pierwsi, tylko lepsi. Rissa ponownie zakryła mikrofon, patrząc wymownie na męża.
— Weź pod uwagę, że filozofia, w razie czego, jest naszą najmocniejszą stroną. Nie chciałabym obrazić go przez przypadek, ani dać mu powodu do zerwania kontaktu.
Lansing w milczeniu skinął głową, dając tym samym znak do ponownego nawiązania dialogu.
— Przypuszczalnie istnieją inne kolonie matmatów — zagadnęła. — Miliardy kolonii — brzmiała odpowiedź. — Czy jesteście z nimi w kontakcie? — Tak.
— Sygnały radiowe mają niewielki zasięg i są zbliżone do częstotliwości mikrofalowego promieniowania tła. Nie powinny być wykrywalne z dalekiego zasięgu. — To prawda.
— W takim razie jak porozumiewacie się z innymi gromadami matmatów?
— Radio pierwsze dla miejscowej rozmowy. Radio drugie dla rozmowy z innymi grupami. Lianna zrobiła wielkie oczy i odwróciła się w stronę Rissy.
— Czy mnie słuch nie myli? Czy on właśnie powiedział, że matmaci są naturalnymi nadajnikami hiperprzestrzennych fal radiowych? — Przekonajmy się — odparła Rissa. — Radio pierwsze nadaje z prędkością światła, zgadza się? — Tak. — Radio drugie nadaje szybciej od światła, tak? — Tak.
— Jezu — mruknął Keith. — Jeżeli korzystają z hiperprzestrzennego radia, dlaczego nie natrafiliśmy na ich sygnały wcześniej?
— W hiperprzestrzeni istnieje nieskończona ilość poziomów radiowych — wyjaśniła Lianna. — Każda z ras Wspólnoty posiada radio hiperprzestrzenne nie dłużej niż piętnaście lat, a cała Wspólnota nadaje jedynie na ośmiu tysiącach pasm. Prawdopodobnie nigdy byśmy nie natrafili na którąś z częstotliwości, używanych przez matmatów. — Ponownie spojrzała na Rissę. — Porozumiewanie się hiperprzestrzenną drogą radiową wymaga olbrzymich ilości energii. Dobrze by było poruszyć ten temat. Może mają sposób na porozumiewanie się przy wykorzystaniu o wiele mniejszych mocy. Rissa skinęła głową.
— My również używamy podobnego typu radia. Czy możesz powiedzieć więcej, na jakiej zasadzie działa wasze?
— Powiem wszystko — odrzekł Kocie Oko. — Lecz niewiele do mówienia. Myślimy w jeden sposób, myślenie jest prywatne. Myślimy inaczej, myślenie nadaje radio pierwsze. Myślimy trzecią, najtrudniejszą drogą, myślenie jest transmitowane przez radio drugie. Keith wybuchnął śmiechem.
— To tak, jakby spytać człowieka, jak działa mowa. Po prostu mówimy, to wszystko. To jest…
— Przepraszam, że przerywam, doktorze Lansing, lecz polecił mi pan przypomnieć sobie i doktor Cervantes o państwa umówionym spotkaniu o godzinie 14:00. Lansing posmutniał w mgnieniu oka.
— O cholera… — mruknął pod nosem. — Cholera jasna… — znacząco spojrzał na żonę. — Zbieramy się, kochanie. Rissa tylko skinęła głową.
— FANTOM, sprowadź na dół Heka, żeby kontynuował dialog z Kocim Okiem — poleciła.
Gdy tylko nadszedł Hek obydwoje wstali ze swoich stanowisk i opuścili salę.
Lansingowie wyszli z windy i skierowali się do nadnaturalnie szerokich drzwi, oznaczonych jaskrawopomarańczowym numerem 20. Blokada puściła. Weszli, a odgłos ich kroków rozbrzmiewał echem w pustym korytarzu. Keith doskonale znał ten dźwięk. Nieodłącznie przypominał mu stukot butów z ostrogami na twardej podłodze saloonu ze starych westernów.
Większość grodzi na Starplex rozsuwała się na obie strony, lecz te drzwi były jednoczęściowe, a ich płaszczyzna w chwili otwarcia znikała w lewej ścianie, odgradzając przechodzących od widoku otwartego, sztucznego morza.
Rissa chciała coś powiedzieć, lecz widok który zobaczyła totalnie ją zamurował.
Ponad stu Ibów wjechało do śluzy, posuwając się w górę po oddzielnych torach, tworząc coś w rodzaju parkingu dla wózków inwalidzkich.
— FANTOM, ilu właściwie ich jest? — zapytał Lansing ściszając głos.
— Dwustu dziewięciu, proszę pana — odparł główny komputer. — Ścisła czołówka Zintegrowanych Bioistnień. Rissa z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
— Przecież powiedziała, że zaprasza tylko najbliższych przyjaciół… — szepnęła.
— Cóż, kochanie. — Keith zdecydowanie wkroczył do pomieszczenia. — Drezynka zawsze była bardzo uczuciowa. Chyba wszyscy Ibowie na Starplex uważali ją za bliską przyjaciółkę.
Oprócz nich było obecnych tylko sześcioro ludzi. Wszyscy należeli do naukowo badawczego personelu sekcji egzobiologii. Znalazł się nawet jeden Waldahuden, ale skąd? Tego nawet Keith nie wiedział. Niecierpliwie zerknął na zegarek. 13:59:47. Najwyższy czas.
— Dziękuję wam wszystkim za przybycie — rozległ się przetworzony głos Drezynki we wszczepionym translatorze w uchu Lansinga. I tak w miarę łatwo ją zrozumiał. Sekwencja migotania siatki sensorycznej nie sprawiała trudności. Nic nadzwyczajnego. W każdym razie nie dla Keitha. FANTOM przenosił znaczenie słów przez bezpośrednie połączenie nerwowo słuchowe lewego ucha. Prawe nie słyszało nic — być może ze względu na grobowe milczenie zgromadzonych w pomieszczeniu Ibów.
Drezynka była oddalona od Lansingów co najmniej o piętnaście metrów. Na opancerzonych grodziach śluzy FANTOM wyświetlał olbrzymią, holograficzną projekcję Drezynki, aby jej wszyscy współbracia mogli zrozumieć słowa skierowanego do nich przekazu. Jeden z szczegółów był ewenementem. Barwa jej błysków przechodziła w jaskrawą zieleń. Keith nie miał wcześniej okazji zaobserwować tego koloru emitowanego przez Ibów. Spojrzał pytająco na żonę.
— Nie uważasz, że to oznacza jakieś głębokie przeżycie emocjonalne? — zagadnął. — Zbyt jest przejęta obecnością członków swojej rasy. Drezynka zamigotała ponownie.
— Wszelkie fragmenty, będące częścią całości — rzekł głos tłumacza — są częścią Jedności. Teraz zaś przekształcą się z dużego w małe. To zobowiązuje, jak zapowiedziano. Oczywiście rytualne słowa Drezynki były skierowane głównie do przedstawicieli jej własnego gatunku. Keithowi wydawało się, że rozumie przynajmniej część przesłania. Chociażby poczucie przynależności Iba jako jednostki do jego wspólnoty rasowej, nawet jeśli chodzi o poszczególne części ciała. Lansing z całego serca chciałby osiągnąć z tymi istotami stopień zrozumienia jaki, co prawda w negatywnym stopniu, łączył go z Jagiem. Jednak w tym przypadku odnosił nieco surrealistyczne wrażenie. Wiedział, że będzie świadkiem cudzej śmierci, lecz nie czuł bólu, czy żalu. A jednak Rissa z trudem powstrzymywała łzy. Być może Drezynka była jej bliższa, niż kiedykolwiek przypuszczał.