Выбрать главу

— Droga wolna — stwierdziła Drezynka z pozorną obojętnością. Odtoczyła się od pozostałych o dobre kilkadziesiąt metrów, opuszczając centrum sali. — Właściwie po co to wszystko? — szepnął Keith. Jego żona wzruszyła ramionami, kryjąc wzruszenie i smutek. Mimo to FANTOM przekazał rzeczową odpowiedź.

— To konieczność. W trakcie rozpadu ciała symbiotycznego części składowe, a zwłaszcza kółka, mogą popaść w panikę. Będą szukać ucieczki i dołączyć do organizmu innego Iba. Trzeba odsunąć je na bezpieczną odległość, aby nie zdążyły podjąć takiej próby.

Keith skinął z roztargnieniem, gdyż jego uwagę już przyciągnęło coś innego. Zaczęło się.

Pośrodku hangaru wznosił się tradycyjny cokolik Ibów. Drezynka wjechała nań dostojnie, wznosząc nieco podnośnik, podtrzymujący ramę. Sieć sensoryczna, widoczna doskonale na gigantycznym hologramie jej postaci, wyświetlanym przez FANTOMa, przybrała barwę jaskrawopurpurową, której Keith, podobnie jak uprzedniej, jadowitej zieleni, nie widział nigdy wcześniej. Jasność niezliczonych światełek przybierała na sile, osiągając natężenie porównywalne z rozbłyskiem wybuchu nowej. Następnie światełka blakły, jedno po drugim, aby po dwóch minutach zagasnąć całkowicie.

Rama Drezynki wysunęła się do przodu, siatka sensoryczna pomięta, zsunęła się na podłogę. Keith sądził, że jest martwa — lecz nie. Jakimś ostatnim podrygiem skoczyła w górę, jakby poderwana zdecydowanym szarpnięciem ręki, lecz kolory jej światełek zagasły, przypominała zatem bardziej zwykły, nylonowy woal, który opadł bezwładnie na ziemię.

Jednak Drezynka nadal żyła. Minął czas, potrzebny na unicestwienie lśniącego dawniej płaszcza. W ludzkim pojęciu uchodziła teraz za ślepą i głuchą (co prawda posiadała nieznany człowiekowi, wrodzony magnetyczny zmysł, który został usunięty przez nanochirurgów na jej rodzinnej planecie z powodu zmian grawitacyjnych na pokładzie statku kosmicznego).

W końcu jedno z kół Drezynki odpadło od osi ramy. Każde poturlało się w innym kierunku. System odżywczy, dzięki osi utrzymujący je przy życiu, pozwalał na ich całkowitą od siebie niezależność. Delikatne szprychy, łudząco podobne do wiotkich, chwytnych macek, bezwładnie wysunęły się z oprawy, zapewniającej niezbędne do życia składniki.

Równie nagle odpadło drugie koło, z chwilą, gdy FANTOM oznajmił, że zaraz to nastąpi, wykonało niekontrolowany obrót i odskoczyło. Zataczając spory okrąg, pomknęło, próbując poniewczasie zawrócić. Należy pamiętać, że każde z kół, jako odrębna forma życia, posiadało własne komórki czuciowe, nie pomijając zmysłu wzroku. Dlatego, póki symbiotyczne ciało macierzyste lub ciało innego Iba znajdowało się w ich polu widzenia, poty szukało z nim kontaktu, aby dokonać zjednoczenia. Bez kółek można było Iba spisać na straty. Jednym ze sławetnych przykładów był dla Keitha niejaki Doktor Motylek. Lansingowi utkwił w pamięci niepowtarzalny widok obcego, z wyciągniętymi przed siebie mackami, ściskającymi z premedytacją lśniące oksydowaną czernią i srebrem narzędzia chirurgiczne. Ostrza jedynie dotknęły kół, które natychmiast stanęły. Sytuacja trwała nie dłużej niż ułamek sekundy, instynkt samozachowawczy odniósł zwycięstwo i desperacja Iba przerodziła się w nagły spokój. Kółka, rzecz jasna, już bezpieczne, poszły w ruch.

Keith następnie zwrócił uwagę na dramat, rozgrywający się w centrum komory śluzy. Motek, czyli macki Iba, śmignęły po podłodze, kierując się ku zamierającej tkance siatki sensorycznej, podnosząc ją i próbując przywrócić poprzedni stan organizmu. Niestety, mimo że leżała w pobliżu, była martwa. Całkowicie martwa. Co prawda wzniosła się nieco ponad poziom podłoża, lecz jedynym świadectwem jej aktywnego istnienia było leciutkie migotanie zamierających sensorów. Jedynym odnośnikiem okazała się błękitna pompa, połączona z centrum nerwowym. Keith z fascynacją obserwował jej reakcje oddechowe, uzależnione od ośrodka nerwowego. Po upływie czterdziestu sekund układ nerwowy tracił kontrolę nad pompą. Jej ruchy pozostały jedynie odruchem warunkowym, zależnym od wzrostu ciśnienia w systemie nerwowym. W przedsmaku śmierci pompa spazmatycznie zatrzymywała mieszankę oddechową, rozszerzając się do nadnaturalnych rozmiarów. Wydawała przy tym agonalny dźwięk, porównywalny jedynie do zasuwanych w warunkach dekompresji grodzi śluzy głównej, kojarzący się z ostatnim tchnieniem konającego.

Pozostawał jedynie bąbel, osadzony w okowach siodłowatej ramy.

— Jak długo może przeżyć bąbel bez ramy? — zapytał Keith z czystej, głupiej ciekawości. Risa zwróciła ku niemu oczy pełne łez. — Nie wiem… — szepnęła. — Minutę… Może dwie. Zacisnął kurczowo palce na jej dłoni, nie wiedząc, czy ją przeprasza, czy dzieli jej ból. Trzy minuty — i dokonało się.

Bąbel zgasł w ciszy. Nie towarzyszył temu jakikolwiek ruch czy dźwięk. Mimo to Ibowie najwyraźniej wiedzieli, kiedy było już po wszystkim i, jak jeden mąż, poczęli oddalać się od śluzy. Ich macki były ciemne, nie rozmawiali.

Lansingowie odeszli na końcu. Keith wiedział, że wkrótce trzeba będzie się zatroszczyć o wyrzucenie szczątków Drezynki w przestrzeń kosmiczną.

Keith rozmyślał nad własną przeszłością. Jeżeli ma w perspektywie życie… Tak nieprawdopodobnie długie życie…Ilu trzeba miliardów lat, aby zapomnieć o błędach przeszłości?

* * *

Obydwoje tej nocy cierpieli na bezsenność. Śmierć Drezynki wstrząsnęła Rissą. Natomiast Lansinga dręczyły własne demony Leżeli tuż obok siebie wpatrzeni w mrok. Rissa ze wzrokiem utkwionym w suficie, Keith wpatrzony w laserowy krążek wokół plastikowej płytki, którą zakrywał tarczę budzika, wmontowanego w pulpit biurka. Nagle usłyszał cichy głos żony. — A jeśli… — szepnęła do siebie. — O co chodzi, kochanie? — zapytał i odwrócił się na plecy. Długo milczała i już chciał ponowić pytanie, gdy Clarissa odwróciła się do niego.

— Jeśli zapomnisz o niektórych zasadach pisania liter lub apostrofów, to czy będziesz pamiętał o mnie… o nas? Masz przed sobą dziesięć miliardów lat. Nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić.

— To… nie do pojęcia — odparł i z niedowierzaniem pokręcił głową. Teraz on zamilkł na dłużej. — Ludzie zawsze fantazjowali na temat wiecznego życia — rzekł po chwili. — Aczkolwiek „wieczny” brzmi bardziej zachęcająco niż wyznaczanie choćby najodleglejszej daty swojej śmierci. Łatwiej mi się pogodzić z nieśmiertelnością, lecz konkretna perspektywa życia dziesięciu miliardów lat nie mieści mi się w głowie.

— Dziesięć miliardów lat… — powtórzyła Rissa jak echo — Słońce dawno przestanie istnieć. Ziemia będzie martwa — przerwała. — Ja będę martwa.

— Może tak. Może nie. Wszystko może się zdarzyć, jeżeli to efekt eksperymentów nad przedłużeniem życia. Twoje badania, prowadzone tu, na Starplex mają ogromne szansę. Poza tym, z jakiej racji miałbym być jedynym człowiekiem, który na nich skorzysta? Być może obydwoje przetrwamy te dziesięć miliardów lat. Rissa najwyraźniej walczyła z myślami.