Выбрать главу

– Czego pan od nas chce? – zapytał Ohlers, gdy Kloss usiadł na podłodze i zapalił papierosa.

Zaczynało się najtrudniejsze. Od tego, czy ich przekona, zależało powodzenie jego planu.

– Przyszedłem, żeby was ostrzec – powiedział bez wstępów.

– Nie bardzo mamy się czego obawiać – mruknął Fahrenwirst: – Przynajmniej nie więcej niż wszyscy inni w tym obozie.

– Niech pan nie żartuje – głos Klossa był suchy i spokojny. – Chodzi zresztą nie tylko o was. Grupa oficerów z Willmannem na czele chce się zasłużyć Amerykanom.

– Willmann – warknął Wormitz – chciał się zasłużyć już przed kapitulacją. Zamknął nas jak szczury w gmachu gestapo. Czy nie wie pan przypadkiem, który z jego oficerów dowodził tą ostatnią akcją generała?

– Sądzi pan, że to teraz ważne? – odpowiedział pytaniem Kloss.

Czy mogą wiedzieć? – myślał. Przypuszczał, że wiedzą.

– Ważne, nieważne – szepnął tamten – warto ustalić.

– Nie zajmujmy się drobiazgami. Otóż ci oficerowie zamierzają wydać Amerykanom gruppenfuehrera Wolfa. – Kloss sądził, że jego słowa wywołają jakieś wrażenie, ale na twarzach czterech gestapowców pojawił się niemal jednocześnie ten sam ironiczny uśmiech.

– Niech go najpierw znajdą – mruknął Ohlers. Wormitz zgromił go natychmiast wzrokiem.

– Dlaczego przychodzi pan z tym do nas? – zapytał Klossa.

Kloss miał przygotowaną odpowiedź.

– Z dwóch powodów. Byliście panowie najbliższymi współpracownikami gruppenfuehrera i tylko wy możecie mu pomóc.

– Taki pan jest pewien, że wiemy, gdzie ukrywa się Wolf? – zapytał Ohlers. Na jego twarzy znowu pojawił się ten sam uśmiech.

– Jeśli jest w obozie, wiecie – powiedział Kloss. – Istnieje niebezpieczeństwo, że Willmann go znajdzie. Prędzej czy później albo on, albo Amerykanie ustalą, kto jest Wolfem. Dlatego też ucieczka wydaje się jedynym rozwiązaniem. Wy możecie uciekać także.

– Ucieczka – roześmiał się Wormitz. – Pan chyba oszalał! Brama jest strzeżona dniem i nocą, odrutowali cały obóz.

– Nie przychodziłbym do panów – ciągnął Kloss – gdybym nie miał pewności, że ucieczka jest możliwa. Zaraz wyjaśnię. Jednego z moich żołnierzy przydzielono do pracy w kotłowni. Wsyp koksu jest już poza ogrodzeniem. Rozumiecie? Wystarczy odrzucić tonę koksu, wspiąć się około trzydziestu metrów i jest się na wolności. Dosyć stromo, ale są haki i jest o co zaczepić linę. Wczoraj byłem w mieście – dodał.

Musiał ich przekonać; sądził, że jeśli uwierzą, iż ucieczka jest możliwa, zawiadomią Wolfa i wtedy Wolf razem z nimi zjawi się o oznaczonej porze w kotłowni. Plan wydawał się niezwykle prosty i z szansami powodzenia. Przecież ci czterej też nie mogli się spodziewać, że Amerykanie ich wypuszczą. Nawet jeśli żadnego z nich nie można było obciążyć zbrodniami Wolfa, każdy miał dosyć własnych grzechów na sumieniu.

Milczeli. Rozważali propozycję Klossa. Przyglądał się ich twarzom, próbując cokolwiek z nich wyczytać. W ciągu wielu lat nauczyli się ukrywać myśli. Na twarzy Wormitza nie drgnął ani jeden muskuł.

– No cóż – powiedział. – A jakie są szansę tej ucieczki, jeśli panu zaufamy, panie Kloss?

– Duże – stwierdził kapitan. – Mówiłem, że byłem w mieście. W mieszkaniu moich przyjaciół będą nas czekać cywilne ubrania i jakieś papiery. Możemy tam przesiedzieć kilka dni, a potem…

Przyglądali mu się dość nieufnie.

– Dlaczego pan to robi? – rzucił Ohlers. – Dlaczego nie ratuje pan własnej skóry? Po co pan wrócił, jeśli już pan wyszedł z obozu?

I na to pytanie miał przygotowaną odpowiedź.

– Mnie nie grozi żadne niebezpieczeństwo – stwierdził – denerwują mnie te świnie, które w ciągu dwóch dni zmieniły front, podlizują się Amerykanom, gotowe lizać im buty za paczkę papierosów lub tabliczkę czekolady.

Ohlers wzruszył ramionami.

– Tak – mruknął – nikt nie chce obrywać po mordzie.

– Powiem wam coś więcej – ciągnął Kloss. Postanowił teraz być „szczery". – Pytaliście, który oficer wykonał ostatni rozkaz generała Willmanna. To byłem ja…

– Co? – teraz zareagował Fahrenwirst. – Ty świnio!

– Spokój! – wrzasnął Wormitz. – Wiedziałem o tym i czekałem, czy pan to powie. Dlaczego pan to zrobił?

– Rozkaz, panowie – powiedział Kloss i przestraszył się, czy aby nie usłyszeli drwiny. – Rozkaz – powtórzył -a wiecie chyba, co to znaczy dla Niemca. Poza tym -dodał – sądziłem, że Willmann chce walczyć dalej. Myliłem się.

Znowu milczeli sporą chwilę, rozważając odpowiedź Klossa. Wreszcie zabrał głos Wormitz, który, wydawało się, uzurpował sobie rolę przywódcy tej czwórki.

– Zgoda – rzekł. – Kiedy możemy uciekać?

– Jutro. Jutro wieczorem na nas czekają. Poza panami i gruppenfuehrerem będę uciekał ja i ten żołnierz, który wskazał mi drogę. Proponuję natychmiast po apelu wieczornym zamelinować się w kotłowni. Czy zdążą panowie zawiadomić gruppenfuehrera Wolfa?

Żaden z nich nie odpowiedział.

Pierwsza runda jest wygrana – myślał Kloss schodząc ostrożnie po krętych schodach. – Jeśli uwierzyli, jutro wieczorem będę miał Wolfa. To znaczy, Amerykanie będą go mieli, ale przekażą go nam. Nie wykręcą się.

Nie zauważył skulonej pod drzwiami strychu ciemnej postaci. Vogel vel Schickel, szpicel porucznika Lewisa, słyszał, gdy Kloss wychodząc mówił: „Jutro wieczorem w kotłowni".

8

Lewis triumfował. Nowo zwerbowany szpicel sprawdził się niemal natychmiast, doniósł o ucieczce planowanej przez wysokiego oficera Wehrmachtu. Lewis postanowił me meldować ani Karpinsky'emu ani Ro-bertsowi, ale aresztowania dokonać osobiście i z nikim nie dzielić się sukcesem. Był miłośnikiem kina, lubił dramatyczne końcówki i dlatego też zdecydował, że poczeka do wieczora, a gdy planujący ucieczkę zgromadzą się w kotłowni, wkroczy na czele swoich żandarmów. Wkroczył jednak zbyt wcześnie.

Kloss był w kotłowni już przed apelem i z niecierpliwością spoglądał na zegarek. Czy przyjdą? Czy zobaczy wreszcie gruppenfuehrera Wolfa? Czy Wolf to po prostu któryś z nich, z tych czterech? Omówił z Karpin-skym system sygnalizacyjny, ale wiedział, że najdrobniejszy błąd może obrócić wniwecz cały plan. Nieuchwytny Wolf był przeciwnikiem, którego nie wolno lekceważyć. Czy zaufa swoim podkomendnym? Czy uwierzy, że istnieje naprawdę szansa ucieczki?

Chwycił łopatę i odgarniał koks; nie chciał budzić zbyt wcześnie podejrzeń Wolfa. Usłyszał szczęknięcie drzwi, odwrócił się i zobaczył na progu amerykańskich żandarmów. Czyżby Karpinsky zrezygnował z akcji? Niech ich diabli… Uśmiechnięty porucznik Lewis stał na szeroko rozkraczonych nogach, trzymając się pod boki.

– Mamy cię, brachu – powiedział. – Zachciało się powietrza, co?

Wywlekli go z kotłowni, ciągnęli po dziedzińcu. Nie widział nawet Wormitza i Ohlersa, którzy wyszli właśnie z koszar i zawrócili natychmiast ujrzawszy pod kotłownią Klossa i Amerykanów.

Wprowadzono go do gabinetu Lewisa. Porucznik kazał Klossowi stanąć na środku pokoju z rękoma na karku.

– Gadaj, kto z tobą miał uciekać?

– Nic nie powiem. – Kloss był wściekły. Cały wysiłek poszedł na marne.