Sierżant Patschke, szef tajnej kancelarii, dopadł Klossa w korytarzu.
– Szef chce pana natychmiast widzieć, poruczniku, dwa razy już pytał o pana.
Kloss ze zdumieniem spojrzał na zegarek. Sierżant zrozumiał ten gest.
– Nie, nie spóźnił się pan, to Reiner zjawił się o świcie.
Kloss zapukał do masywnych, wykładanych dębowym fornirem drzwi. Wyprężył się przed biurkiem pułkownika.
– Proszę siadać, poruczniku. Chcę z panem porozmawiać dłużej.
Uprzejmy ton, jak zwykle nienaganne maniery, tylko jakiś popłoch w oczach, skonstatował Kloss. Czyżby on też się bał? Reiner podsunął Klossowi fotel, uczynił gest, jakby chciał pomóc porucznikowi w zajęciu miejsca. Do takiej uprzejmości nigdy się jeszcze me posunął.
– Daruję sobie wstępy typu: bardzo pana cenię etc. Zacznę od konkretów. Misja, którą chcę panu powierzyć, jest ważna i niesłychanie delikatna. Właśnie dlatego postanowiłem dać panu szansę. Pomyślne zakończenie tej sprawy może panu przynieść żelazny krzyż, klęska -kosztowałaby dużo. Nie tylko pana. Ale pana także kosztowałaby wiele – powtórzył.
– Lubię hazard – powiedział Kloss szczerze.
– Aresztowaliśmy niebezpiecznego agenta, poruczniku. Samego aresztowania dokonał resort naszego przyjaciela Dibeliusa, ale sprawę postanowiliśmy ze względu na jej wagę poprowadzić wspólnie. Dotyczy tak samo resortu bezpieczeństwa, jak i Abwehry. Chciałbym tę sprawę powierzyć panu i doświadczonemu, posiadającemu długoletnią praktykę kryminalną oficerowi SD, hauptsturmfuehrerowi Lohse. Zna go pan?
– Znam. Kogóż to aresztowano? – zapytał przeczuwając odpowiedź.
Reiner potwierdził jego przypuszczenia. Nie odrywając wzroku od papierów, zrelacjonował Klossowi historię przypadkowego znalezienia skrytki w łazience. Pozwolił sobie nawet na pewne uszczypliwości pod adresem standartenfuehrera, który tylko dzięki swemu stanowi zamroczenia odkrył skrytkę, jakby w ten sposób chciał między sobą a Klossem zadzierzgnąć jakieś porozumienie. „Ten stary pijak ma piekielne szczęście i zdolność do nawarzenia piwa, które musimy wspólnie wypić" – zdawał się brzmieć podtekst uszczypliwości Reinera. Potem pokrótce zrelacjonował ucieczkę lokaja i podał zawartość skrytki, ale w pewnej chwili urwał w pół słowa.
– Wszystkie szczegóły znajdzie pan w papierach. Teraz chciałbym panu, poruczniku, zwrócić uwagę na delikatne i subtelne aspekty sprawy. Edwin Wąsowski jest arystokratą, skollgaconym z paroma dobrymi familiami niemieckimi. Byłoby ze wszech miar godne ubolewania, gdyby… – zawiesił głos.
Kloss skinął głową, że zrozumiał.
– Wybaczy pan, panie oberst – zaczął powoli, jakby chciał dobrać właściwe słowa i przychodziło mu to z trudem – kiedy wczoraj przyjechałem po pana z rozkazem generała Wierlingera, odniosłem wrażenie, że Wąsowskiego łączy ze standartenfuehrerem Dibeliusem pewna, powiedziałbym, zażyłość. Jeśli moje wrażenie było fałszywe…
– Nie było, Kloss. Bywaliśmy u niego wszyscy, ja także. Wąsowski bywał także w domu warszawskiego gubernatora, raz zaproszono go nawet na Wawel. Jeśli powiem panu jeszcze, że widywałem go w Berlinie w domu… -zawahał się. – Mniejsza o to. Żadna z tych wizyt nie może mieć związku ze sprawą Wąsowskiego, nie może, rozumie pan? Jeśli ma pan jakieś wątpliwości w tej sprawie, proszę powiedzieć mi teraz. Mogę jeszcze zwolnić pana z prowadzenia jej.
– Nie mam żadnych wątpliwości – odparł Kloss – jeśli idzie o wierność pana pułkownika wobec naszego fuehrera.
– To mi wystarczy. Od poniedziałku weźmiecie się razem z Lohsem za sprawę. Nie spieszcie się, pracujcie powoli i ostrożnie. Pragnę, żeby mnie pan dobrze zrozumiał, nie chcemy z Dibeliusem oszczędzać wrogów Rzeszy bez względu na ich stanowiska i związki rodzinne. Ale nie możemy pozwolić, żeby brud tej sprawy zbrukał ludzi niewinnych, którzy może zbyt lekkomyślnie ulegli czarowi osobistemu Wąsowskiego, ale pozostali uczciwymi Niemcami i hitlerowcami. Sprawa metod śledztwa zależy tylko od was. Jedno jest pewne: musi być skuteczne, bezlitosne wobec wrogów, dyskretne…
Zadzwonił telefon. Reiner podniósł słuchawkę. Kloss dostrzegł, że w miarę słuchania z twarzy obersta odpływa krew.
– Jest właśnie u mnie, drogi Dibeliusie, zaraz mu przekażę. – Odłożył słuchawkę na widełki. Stanął naprzeciw Klossa, zmuszając jego tym samym do przyjęcia postawy zasadniczej. Spojrzał mu prosto w oczy. – Kloss – powiedział – bardzo dużo od pana zależy. Są chwile przełomowe w karierze młodego oficera. Biada temu, kto nie dostrzeże ich w porę. Standartenfuehrer Dibelius poinformował mnie właśnie, że plany znalezione w myśliwskim pałacyku w Wąsowie zawierają usytuowanie stanowisk obronnych wokół głównej kwatery naszego fuehrera…
To było w sobotę. Po wyjściu od Reinera Kloss tylko na chwilę wrócił do biura, zlecając swemu pomocnikowi, młodemu leutnantowi Geislerowi bieżące sprawy.
Postanowił się przejść, by przemyśleć to, co się stało. Nie mógł sobie darować, że podczas ostatniej wizyty w pałacyku myśliwskim nie zabrał mikrofilmów. Oczywiście istnieje szansa, że Klossowi uda się skopiować je we wstępnej fazie śledztwa, ale zadanie może utrudnić fakt, że Dibelius, a więc zapewne i Lohse, wiedzą już, co przedstawiają plany w maleńkich klateczkach mikrofilmu. Ale o tym będzie czas myśleć później, teraz pozostaje sprawa najważniejsza: Wąsowski.
Kloss niemal nic o nim nie wiedział. Kiedy kilka miesięcy temu wysłannik z centrali poinformował go o przejęciu przez ciotkę Zuzannę jednej z przedwojennych berlińskich siatek polskiej „dwójki" wraz z jej ekspozyturami w Warszawie, Wiedniu i Krakowie, me krył swoich obaw. Ale kilkumiesięczna współpraca z Wąsowskim, który kierował właśnie wraz z majorem Rucińskim warszawską ekspozyturą, przekonała go, że opłaciło się podjąć to ryzyko. Od Wąsowskiego dostał już kilkakrotnie duże, dobre materiały, nieraz całościowe opracowanie problemu, którego złożenie z poszczególnych informacji agenturalnych trwałoby znacznie dłużej, nie mówiąc już o tym, że Wąsowski dzięki swym stosunkom potrafił dotrzeć do środowisk, wśród których łatwiej było o niedyskrecję, często bardzo ważną nie tylko dla działań militarnych, ale także dyplomacji aliantów.
Wpadka Wąsowskiego będzie więc poważnym ciosem dla ciotki Zuzanny. Szansę wydostania go z łap Dibeliusa są prawie żadne, a zresztą bez względu na sympatię, jaką Kloss żywił osobiście do Wąsowskiego, nie jego osoba jest tu najważniejsza, lecz działalność, a ta jest raz na zawsze spalona.
W grę wchodzi także bezpieczeństwo osobiste Klossa. Prawdopodobnie tylko jego, chociaż tego również nie może być pewien, ale to też zupełnie wystarczy. O Wąsowskim mógł wydać tylko jak najlepszą opinię, instynktownie wyczuwał w nim człowieka, który pod dobroduszną jowialnością skrywa upór i niezłomność.
Istnieje jednak małe „ale"… Wąsowski był zawodowcem, od lat grał rolę bogatego utracjusza, żarłoka i birbanta, o tyle dlań łatwiejszą, że istotnie wywodził się z hrabiowskiej, dość majętnej rodziny… Lecz to właśnie stwarza niebezpieczeństwo identyfikacji roli z życiem. Może Wąsowskiemu żal będzie rozstawać się ze swoim wcieleniem i za cenę zachowania statusu zgodzi się sprzedać Dibeliusowi wszystkich, a może tak utożsamił się z grą, że będzie chciał ją ciągnąć nawet pod kontrolą Niemców? Kloss zbyt dobrze poznał arkana swojej roboty, by nie zdawać sobie sprawy z groźby, jaką niesie ta gra. Nieraz stykał się z agentami pracującymi dla dwóch, trzech lub więcej panów, którzy w pewnym punkcie swego życia nie indentyfikowali się już z żadnym mocodawcą – prowadzili swoją własną grę.
Z najbliższej apteki zadzwonił do Lohsego. Ten wiedząc, że mają współpracować, potraktował Klossa nieco z góry. To Klossowi nawet odpowiadało, rola pomocnika hauptsturmfuehrera niesie ze sobą jakieś możliwości.