– Czyżby wymyślił pan coś interesującego? -podsunął mu skórzane etui z cygarami. Wąsowski wziął jedno, odgryzł koniuszek, poczekał na zapałkę, którą podawał mu Kloss. Zaciągnął się wonnym dymem.
– Spróbuję zaspokoić pańską ciekawość, poruczniku.
– Ani przez chwilę nie wątpiłem w pański rozsądek -postanowił czym prędzej, korzystając z nieobecności Lohsego, przejść do rzeczy. Ponieważ jednak mógł przypuszczać, że jeśli nie Lohse, to kto inny poddaje go ciągłej obserwacji, nie mógł zmienić sposobu rozmowy. -Wspomniałem panu już wczoraj, że przejrzałem zawartość szuflad pięknego biurka w stylu Chippendale. Wśród wielu interesujących dokumentów, o których na pewno jeszcze nieraz pomówimy, znalazłem masę wizytówek. -Wyciąga z kieszeni plik kartoników i jakby od niechcenia rzuca je na biurko w ten sposób, by Wąsowski mógł odczytać nazwiska.
– Tak – odpowiada machinalnie Wąsowski – bywały u mnie piękne nazwiska. -Jego wzrok ślizga się po kartonikach, których przesuwaniem zabawia się oberleutnant Kloss.
– Te wizytówki zawierają tylko niektóre nazwiska, bywało przecież u pana znacznie więcej osób.
– Kiedy pan będzie w moim wieku, także będzie pan znał wiele osób.
– Szczególnie dużo znajomych miał pan wśród oficerów niemieckich, wysokich oficerów – dodał – i to nie tylko Wehrmachtu, ale także SS i policji. Nie wszyscy przecież byli pańskimi dawnymi znajomymi. – Kloss zauważył, że przy słowach „wysokich oficerów" Wąsowski uczynił gest, jakby chciał sprostować. Wzrok Klossą sprawił, że uśmiechnął się tylko.
– Wielu poznałem później, już w czasie wojny, z niektórymi się nawet zaprzyjaźniłem.
– I dlatego uznali pana za znakomitego pośrednika w spisku, który knuli przeciwko naszemu fuehrerowi?
– Zapewne dlatego – szeroko uśmiechnął się Wąsowski.
Właśnie wtedy w drzwiach ukazał się Lohse. Był nieco zasapany.
– No i jak, Hans? Jak twoje znakomite metody? Porozmawiałeś z panem hrabią o medycynie?
– Nie było potrzeby, mój Adolfie. Hrabia Wąsowski zdecydował się właśnie, że powie wszystko.
– Tak, panie hauptsturmfuehrer – potwierdził Wąsowski – powiem wszystko, co wiem. Ale zanim zacznę zeznawać, proszę o kawę.
– Stenograf! – krzyknął Lohse otwierając drzwi do pomieszczenia obok. – Dajcie mi natychmiast stenografa! Stenografa i filiżankę kawy!
– Dzbanek kawy – poprawił Kloss. – Obawiam się, mój Adolfie, że pan Wąsowski będzie miał nam dużo do opowiedzenia.
6
Kiedy Kloss przyjmował plan majora Rucińskiego, kiedy sam uczestniczył w przygotowaniu scenariusza, kiedy wreszcie spostrzegłszy, że Wąsowski zrozumiał, o co idzie, podsunął mu listę osób godnych „rozpracowania", nie przypuszczał, że piekielna maszyna z jego woli puszczona w ruch rozkręci się w tak błyskawicznym tempie.
Na co liczył rozpoczynając tę grę? Przede wszystkim na przedłużenie śledztwa, wplątanie weń osób niewinnych z punktu widzenia interesów wielkich Niemiec, co sprawę zagmatwa, spowoduje szereg interwencji z wysokiego szczebla, utopi istotę rzeczy w stosach wpływających i wychodzących papierów, sprzecznych instrukcji, cichych nacisków. Nie mogąc podjąć żadnej akcji dla uratowania Wąsowskiego, chciał przynajmniej zapewnić mu kilkumiesięczne odroczenie nieuniknionego wyroku, przyzwoite traktowanie do tego momentu, a w najgorszym razie – choć tej myśli nigdy nie sformułował świadomie – zapewnić mu lekką śmierć: ktoś postawiony gdzieś wysoko mógł nie wytrzymać nerwowo i zarządzić dla ukręcenia łba sprawie dyskretną likwidację zbyt gadatliwego więźnia. Mógł mieć nadzieję, że jedną z ubocznych korzyści, uzyskanych w wyniku tej ryzykownej przecież akcji, będzie dymisja paru oficerów, wprowadzenie między nimi atmosfery zagrożenia i niepewności, co dla morale zmęczonej wojną i dostrzegającej pierwsze oznaki nieuchronnej klęski kadry wyższych funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa i wysokich oficerów Wehrmachtu nie mogło pozostać bez znaczenia.
Dlatego tak wielką wagę przywiązywali obaj z Ruciń-skim do sporządzania listy, którą za pomocą triku z wizytówkami Kloss przedstawił Wąsowskiemu. Niemal wszyscy istotnie u niego bywali, ale Kloss świadomie wybrał takich, których działalność predestynowała do wciągnięcia na przyszłą listę zbrodniarzy wojennych… Skojarzywszy to, co sam wiedział, z materiałami różnych odłamów ruchu oporu, które dostarczył mu Ruciński, i z danymi otrzymanymi drogą radiową z centrali, podsunął Wąsowskiemu listę sześciu osób, zagorzałych hitlerowców, godnych, by właśnie oni zrobili początek.
Oto pułkownik von Weiszecker, który w pierwszych dniach września trzydziestego dziewiątego roku wydał rozkaz rozstrzelania trzystu katowickich harcerzy, oto major Stuckhardt, wsławiony bestialstwami w Belgii i Holandii, generał Wierlinger, o którym doniesienie centrali brzmiało krótko: kat Bośni, oto Hans Lipkę, obersturmbahnfuehrer SD, organizator zagłady ludności żydowskiej na Białostocczyźnie, podobnie jak dwaj następni: Gruber i Keller; obaj sturmbahnfuehrerzy SD, dowódcy znanych z okrucieństwa grup specjalnych na zachodnich rubieżach Ukrainy i Białorusi…
Wąsowski nie zawiódł nadziei Klossa. Już podczas pierwszego przesłuchania, popijając małymi łyczkami kawę, zeznawał:
– Pana pułkownika von Weiszeckera poznałem w Grazu w sanatorium dla wyższych oficerów. Było to w lutym, nie, przepraszam, na początku marca czterdziestego pierwszego roku. Zaprzyjaźniliśmy się bardzo szybko i któregoś dnia, mniej więcej po tygodniu znajomości, pan pułkownik zaprosił mnie do swego pokoju. Było już tam kilku oficerów. Rozmawialiśmy o możliwości korzystnego zakończenia wojny. Pan pułkownik był zdania, że usunięcie Hitlera stworzy szansę porozumienia z Anglosasami. Przypominam sobie jego sformułowanie – powiedział: – „Po usunięciu tego durnego gefreitra Anglicy zechcą z nami rozmawiać". Pytano mnie wówczas, czy mógłbym ewentualnie pośredniczyć w nawiązaniu stosunków z rządem brytyjskim. Planowaliśmy, że w tym celu udam się do Budapesztu, gdzie korzystając z pomocy swych znajomych z kręgów węgierskiej arystokracji, spróbuję wysondować opinię Churchilla…
Kloss pochylony nad biurkiem, gdzie rozłożył stertę maszynopisów, będących zeznaniami Wąsowskiego (każdy arkusz miał u dołu wymyślną, choć czytelną sygnaturę: „Edwin hr. Wąsowski"), potarł czoło, jakby w ten sposób chciał sobie pomóc w zrozumieniu czegoś, czego pojąć niepodobna. Zaledwie dziesięć dni temu stenograf pospiesznie notował zeznania dotyczące pułkownika Weiszeckera, a już w trzy dni potem Kloss wszedłszy przypadkiem do sali przesłuchań, gdzie urzędował Lohse, zobaczył zmasakrowaną, bezzębną twarz człowieka, który bezradnie mrugał powiekami, gdy SS-man wylewał mu na głowę wiadro wody.
– Weiszecker zaczyna śpiewać – powiedział mu wtedy Lohse.
Tak, ten zmasakrowany człowiek to był właśnie pułkownik Weiszecker, którego elegancką sylwetkę Kloss znał z widzenia.
Przewrócił kilkanaście arkuszy i znalazł zeznanie pułkownika, który chlubił się tym, że jest najstarszym hitlerowcem wśród oficerów, brał udział w monachijskim puczu. A teraz istotnie „śpiewał". Nie tylko przyznawał się do winy, obciążał innych.
Przez chwilę Klossowi zrobiło się jakby żal tego kłębka pokiereszowanych mięśni, jakim stał się wymuskany jeszcze niedawno pułkownik, ale przypomniał sobie o trzystu czternaste- i piętnastoletnich chłopcach z Katowic, o masowych wyrokach sądu wojskowego, któremu von Weiszecker przewodniczył. Skazanych było wielu, ale wyrok zawsze ten sam: śmierć przez powieszenie.
Kloss, który, zdawałoby się, dość się napatrzył i dosyć nauczył, zadrżał. Wszyscy: Stuckhardt, Lipkę, Keller, wciągnięci w tryby machiny „krwawego Maksa" Dibeliusa, przyznawali się do wszystkiego. Sypali „wspólników", akta pęczniały od wymienianych przez nich nazwisk osób, które staną się już jutro albo pojutrze przedmiotem „obróbki" specjalistów typu Lohsego. Tylko Gruberowi się upiekło – zginął w przeddzień aresztowania z ręki żołnierza jednej z podziemnych organizacji. Najdziwniejsze, że nawet ta przypadkowa z punktu widzenia ich roboty śmierć odegrała swoją rolę. Dibelius mianowicie uznał, że uczestnicy szeroko rozgałęzionego spisku zdecydowali o śmierci Grubera, by uniemożliwić jego aresztowanie. Gorączkowo poszukiwano zamachowców, żeby znaleźć potwierdzenie tej hipotezy, ale na szczęście wśród wielu przypadkowo zatrzymanych nie znaleziono nikogo, kogo można by powiązać z wykonaniem egzekucji.