– Masz rację, Hans – powiedziała Hanna – za późno. -A po chwili dodała: – Byłam pewna, że pójdziesz za mną i zdziwiłam się, że zrezygnowałeś z tego zamiaru.
Jeden z chłopców odłożył pistolet maszynowy, przyparł Klossa do pni i powoli, nie spiesząc się, wyjmował mu z kabury rewolwer. Drugi, trzy metry dalej, ze skierowaną w Klossa lufą peemu aż przygryzał wargi z emocji. Tylko czekał na jakiś ruch niemieckiego oficera, by nacisnąć spust. Hanna Bösel także trzymała w ręku parabelkę. W jej drobnej dłoni ciężka broń wyglądała nieco groteskowo. Miał ochotę to Hannie powiedzieć. Ale zamiast tego rzekł:
– Chciałbym z tobą pomówić, Hanno.
– O czym? – wzruszyła ramionami. Nie oczekiwała odpowiedzi na swoje pytanie. – Zlikwidujecie go – zwróciła się do chłopców ubranych w buty z cholewami i mimo upału w półwojskowe kurtki. – Zlikwidujecie go – powtórzyła – ale – spojrzała na zegarek – dopiero w jakąś godzinę po moim wyjściu stąd. – Odwróciła się na pięcie.
– Chodź, frycu – powiedział jeden z chłopców i popchnął Klossa pistoletem.
Przechodzili koło szopy. „Posłuchaj, Hanno… – dobiegł Klossa strzępek zdania wypowiedzianego męskim głosem. Pomyślał, że to zapewne Konrad. Dużo by dał za to, żeby być teraz w środku tej zbitej z paru desek szopy.
– Nie zatrzymuj się, szybciej – odezwał się drugi. Z jego głosu Kloss wywnioskował, że chłopak jest niesłychanie przejęty swoją misją.
Może – pomyślał z melancholią- mam być jego pierwszym trupem?
Odeszli na skraj polany, trzydzieści metrów, nie dalej.
– Tutaj – powiedział pierwszy. Miał chłopięcą twarz z ledwie sypiącym się wąsem. Stąd będzie widać, jak ona wychodzi. Wtedy spojrzysz na zegarek.
Ten drugi o wąskiej, nerwowej twarzy (wygląda na studenta historii sztuki – pomyślał Kloss) i zwężonych oczach krótkowidza kiwnął tylko głową.
A więc Hanna Bösel okazała się sprytniejsza od niego – pomyślał. Wyciągnął z kieszeni papierosy, chłopcy nie spuszczali go z oka. Odmówili zdecydowanym gestem, gdy podsunął im paczkę. Starał się myśleć chłodno, choć sytuacja temu nie sprzyjała. W każdym razie ma przynajmniej godzinę życia, ponieważ Hanna zastrzegła sobie, że chce być w tym czasie w Lisku. Czy chodzi jej tylko o alibi, czy ma też inne sprawy do załatwienia? Przypomniał sobie strzępek zdania, który udało mu się uchwycić, gdy przechodził koło szopy, i poczuł jakże mu znany sygnał wewnętrznego alarmu. Nie potrafił na razie zrozumieć, dlaczego wypowiedziane przez mężczyznę słowa „Posłuchaj, Hanno" wywołały w nim ten stan alarmu. Kazała go zabić – to logiczne. Musiała rozszyfrować jego grę, oczywiście grę tylko w tej sprawie, ale to jej zupełnie wystarczyło. Kontakty z Maciejem były zbyt ostentacyjne, a Hanna („Posłuchaj, Hanno" – znów tłuką mu się w mózgu te słowa) jest zbyt inteligentnym przeciwnikiem, by nie powiązać ze sobą jego usiłowań wyciągnięcia z niej informacji, spotkań z Maciejem, a wreszcie sprawy mikrofilmu, który zaginął spod portretu Fryderyka Wielkiego. Czyżby o to go także podejrzewała? A jeśli nawet tak, to dlaczego postanowiła go zabić rękami polskich partyzantów? Dlaczego nie zrobiła tego sama w sytuacji dla siebie wygodnej i przynoszącej jej w oczach obersta Langnera wyłącznie honor i zaszczyt? W końcu zdemaskowanie Klossa byłoby jej poczytane za plus. Wszystko to się jakoś nie klei i Kloss czuje, że z kilkunastu klocków, jakie ma do swojej dyspozycji, nie ułoży żadnego sensownego obrazka, ponieważ dwóch albo trzech klocków mu po prostu brak.
Zatopiony w myślach nie zauważył nawet wyjścia Hanny z baraku. Dopiero głos chłopca wyrwał go z zamyślenia.
– Spójrz na zegarek – powiedział.
– Jedenasta piętnaście – odezwał się ten drugi.
Hanna, me spojrzawszy nawet na Klossa, zagłębiła się w gączu. Jeszcze przez parę chwil jej jasna sukienka prześwitywała między pniami.
– Powiedz mu po niemiecku, że wykończymy go za godzinę – odezwał się ten z rudawym meszkiem nad wargą. Ten drugi usiłował sklecić zdanie szkolną niemczyzną. Przerwał w pół słowa, gdy Kloss odezwał się po polsku:
– Daj spokój, rozumiem. Ale nie zabijecie mnie. Nie można powiedzieć, żeby to zdanie, wypowiedziane bezbłędną polszczyzną przez człowieka w mundurze oficera Wehrmachtu, nie zrobiło na nich wrażenia. Ale mimo to żaden nie opuścił wymierzonej w Klossa lufy.
– Rozumiesz – zapytał ten z twarzą studenta – rozumie pan – poprawił się – po polsku?
– Chłopcy – powiedział poważnie Kloss – muszę się zobaczyć z pułkownikiem Konradem,
– Mamy rozkaz – odparł.
– Wiem, ale musicie go zawiadomić, że chcę z nim porozmawiać. Ta sprawa dotyczy czegoś ważniejszego niż moje życie albo nawet wasze. Zdążycie mnie jeszcze zastrzelić, na to jest zawsze czas. Zaprowadźcie mnie do pułkownika.
– Uważaj – powiedział ten drugi – on chce zobaczyć, co jest w środku.
– Na nic mi się to nie przyda, jeśli zginę. Zresztą domyślam się, co jest w środku, zapewne radiostacja.
– Jesteś dobrze poinformowany.
– Dobrze – przyznał Kloss. – Jeżeli nie chcecie mnie tam prowadzić, poproście pułkownika Konrada do mnie. Niech jeden z was pójdzie i go zawoła. Gorzko zapłacicię, jeśli…
– On myśli, że z jednym da sobie radę – powiedział drwiąco ten z sypiącym się wąsem.
– Możecie mnie przedtem związać – podpowiedział im Kloss.
Jeden z chłopców zaczął odpinać pas i Kloss już wiedział, że przynęta chwyciła. Postąpił krok w stronę chłopca, zakładając jednocześnie ręce na plecy, jakby przygotowując je do związania. Naprężył mięśnie. Instruktor w obozie pod Erywaniem nazywał ten sposób „chwytem samuraja". Gdy poczuł dłonie chłopca na swoich rękach, dokonał błyskawicznego przysiadu, wyrzucając równocześnie ręce w górę. Ciało chłopca zatoczyło łuk i padło uderzając w kolana tego drugiego. Kloss zdążył odbiec już ze trzydzieści metrów, gdy usłyszał, że w leśną ciszę wdarła się seria peemu. Był bezpieczny. Na razie
bezpieczny.
8
Zmierzchało. Maciej wstał z kamienia, na którym przysiadł, otrzepał porządnie spodnie, wziął parasol. Wyglądał w końcu tak, jak powinien wyglądać starszy pan zażywający wywczasów w Lisku-Zdroju.
– Teraz już wiesz wszystko – powiedział – o nadradcy Gebhardtcie. Pamiętasz hasło dla Konrada?
– Przysyła mnie do pana Żuk – powtórzył Kloss. – Gdybym znał je wcześniej… – westchnął.
Maciej wzruszył ramionami.
– Wiesz, że to niełatwe. Co zamierzasz?
– Spać – odparł Kloss. – Miałem bardzo burzliwy dzień. Muszę się wśliznąć do swojego pokoju, doprowadzić do ładu nieco wymiętoszony garniturek feldgrau i muszę się zastanowić, jak skończyć tę grę.