– Obawiam się, że było trochę inaczej – wtrącił Kloss.
– Witte mógł początkowo nic nie wiedzieć o roli Rosę, a jej drugi błąd polegał na tym, że nie zamknęła torebki w momencie, gdy poprawiała makijaż w hallu konsulatu.
Pokrótce opowiedział mu o spostrzeżeniach panny von Tilden.
– Witte – kontynuował Kloss – musiał dostrzec kopertę z nadrukiem Banku Centralnego w torebce Rosę, skojarzył to z telefonem w jej lokalu, a kiedy zbyt pewna siebie poszła z nim do altanki, zamordował ją. Ja zaś -ciągnął- zasugerowany skwapliwością, z jaką udzielił mi pożyczki, nabrałem pewności, że on właśnie jest tym człowiekiem, którego mam chronić. Gdybym wcześniej wiedział, że książę jest szefem tutejszej siatki Anglików…
– Gdybyś z „Cafe Rosė" przyjechał do hotelu zamiast wracać do konsulatu… – spojrzał na zegarek. – Pojedziesz teraz do księcia. Na wszelki wypadek zawiozę cię moim samochodem.
– Teraz, po nocy? – zdziwił się Kloss.
– Książę został uprzedzony o twojej wizycie, czeka na ciebie.
Auto zatrzymało się przed willą w pseudowschodnim stylu, która wydała się Klossowi skądś znajoma. Oświetlone okna na piętrze wskazywały, że istotnie gospodarz jeszcze nie śpi.
– Przyjadę za jakąś godzinę, mam jeszcze coś do załatwienia – powiedział właściciel hotelu. – Nie wychodź wcześniej, nim przyjadę.
– A konsul? – zapytał Kloss. – Muszę go wyprowadzić z błędu, uspokoić jego wierne fuehrerowi sumienie.
– Zdążysz to zrobić jutro.
– Na jutro zostawiłem sobie Wittego.
– Niech cię o to głowa nie boli, Wittem zajmę się sam. On zabił Rosę – powiedział, jakby to miało wyjaśnić wszystko. – Więc za godzinę.
Poczekał, dopóki Kloss nie wejdzie na ganek, dopiero potem gwałtownie ruszył.
Drzwi uchyliły się. Kloss dostrzegł mężczyznę, który kilka godzin temu omal go nie zabił. Nie bez satysfakcji zauważył, że tamten ma głowę owiązaną bandażem. Szef musiał mu nieźle dołożyć – uśmiechnął się w duchu Kloss.
– Książę czeka na pana – powiedział tamten, jakby zobaczył Klossa pierwszy raz w życiu.
Mżawanadze stał w drzwiach swego gabinetu w narzuconym na frakową koszulę kwiecistym szlafroku. Bez słowa przepuścił Klossa przodem, bez słowa wskazał mu głęboki fotel pod dużą lampą, w tej chwili zgaszoną. Starannie zamknął za sobą drzwi, nalał do dwóch szklanek ze stojącej opodal butelki i dopiero wtedy usiadł naprzeciw Klossa.
– Zapraszając pana, nie przypuszczałem, że dojdzie do tej wizyty tak prędko. – Wzniósł szklankę.
– Przepraszam, że pora nie jest zbyt stosowna na wizytę – odpowiedział mu unosząc swoją.
– Cieszę się, że Paulemu nie udało się pana zabić.
– Zęby pan wiedział, jak ja się cieszę.
Roześmieli się równocześnie.
– Obu nas poniosły nerwy – powiedział Mżawanadze.
– Omal drogo nie zapłaciłem za swoją pomyłkę. O mały włos, a pański Pauli przygwoździłby mnie do ściany, bo pan odpowiedział błędem na mój błąd. Sądziłem, że to Witte jest pańskim człowiekiem, więc żeby go osłonić…
– Kiedy pan przyjechał, kiedy dostałem to – rozsypał przed Klossem plik fotografii; wszystkie przedstawiały Klossa przed istambulskim dworcem – znałem tylko połowę pańskiej roli. Domyślałem się, że nie jest pan tym, za kogo chce uchodzić, ale też nie mogłem wiedzieć -uśmiechnął się – że ma pan osobowość tak skomplikowaną. Skąd mogłem wiedzieć, że pan zamierza osłaniać mojego człowieka.
– Jeden do jednego – zgodził się Kloss. -Jesteśmy na remis. Oczywiście wycofam wszystkie oskarżenia pod adresem panny von Tilden, doszedłem bowiem do wniosku, że osobą, która znacznie lepiej nadaje się na angielskiego agenta, jest radca Witte. Ale panna von Tilden musi zamilknąć. Przynajmniej na jakiś czas. Po prostu centrala w Berlinie musi zrozumieć, że zniknięcie Wittego oznacza koniec agentury w konsulacie.
– Rozumiem – powiedział książę. – Zabawne jest jedynie to, że panna von Tilden od bardzo długiego czasu nie zameldowała mi niczego, o czym bym sam nie wiedział. Nie zdziwiło pana, skąd tak szybko dowiedziałem się o pańskiej rozmowie z Grandelem, w której padło nazwisko panny von Tilden?
– Podsłuchiwała?
– Ona? Nie. Szkoda, że jest już za późno, ale spróbujemy. – Podszedł do wyłącznika, przekręcił go. Zapłonęła stojąca obok fotela Klossa duża lampa. Równocześnie Kloss usłyszał jakieś dźwięki, których pochodzenia nie potrafił sobie wyjaśnić. Jakieś skrzypy, jakby odgłosy kroków, coś, co przypomina ciężki oddech człowieka.
– Pan konsul jest zdenerwowany, nie może spać i to wszystko przez pana. – A potem tonem wyjaśnienia dodał: -W sumie jedenaście mikrofonów, trzy w samym gabinecie konsula. Rozumie pan teraz?
– Kiedy to zrobiliście?
– Och, jeszcze przed wojną. W całej dzielnicy montowano instalacje gazowe. Proste, prawda? Oczywiście urządzenie ma swoje wady, ponieważ konsul Grandel nie ma zwyczaju odczytywania na głos ściśle tajnych dokumentów. Dlatego potrzebujemy także panny von Tilden.
– Urządzenie ma jeszcze jedną wadę – uzupełnił Kloss. – Omal przez nie nie złamałem nogi. Jeśli nie każe pan zakopać przewodów w swoim ogrodzie, może je znaleźć nawet głupi Peters.
Dopiero przed chwilą Kloss uświadomił sobie, skąd wydał mu się znajomy ten dom w pseudoorientalnym stylu.
Dzisiejszej nocy przechodził koło niego dwukrotnie. Był jedynym budynkiem po prawej stronie w uliczce obok postoju taksówek. Tylko zapuszczony ogród dzielił go od konsulatu.
– Zabijecie Wittego? – zapytał Mżawanadze.
– Jestem tu sam – powiedział z naciskiem.
– Więc dobrze, zamierza go pan zabić?
– Czyżby miał pan coś przeciwko temu?
– Nie – odparł. – Chcę panu oddać przysługę. Po prostu zwykły handel. Pan zostawia w spokoju pannę von Tilden, a w zamian otrzyma pan kompletne dossier Wittego. Pańscy szefowie otrzymają kompletny materiał. Wtedy jego śmierć będzie miała jakiś sens. Nie pytam, kim pan jest naprawdę. Chcę tylko mieć gwarancję, że panna von Tilden…
– Drogi książę, człowiek, który przywiózł mnie do pana samochodem, a przedtem zapowiedział moją wizytę, wie o panu tyle, że…
Książę nie pozwolił mu skończyć.
– Zapomniał się pan. Przecież pan jest tutaj sam, zupełnie sam – roześmiał się głośno, potem wzniósł swoją szklankę. – Za sojusz, aliancie!
Wypili. Książę podszedł do okna, spojrzał na jaśniejące niebo.
– Długo pan zabawi w Istambule?
– Kilka dni. Moja misja jest właściwie skończona. Muszę tylko kupić kilogram kawy dla standartenfuehrera Resmanna, może nawet kupię mu dwa kilogramy…
KUZYNKA EDYTA
1
Koła pociągu stukały monotonnie. Niebieskawy odblask lampy zachęcał do spania, ale sen nie przychodził. Edyta zamknęła oczy udając, że śpi. Może młody porucznik przestanie nareszcie mówić? Przerzucają go na front wschodni i teraz gadulstwem usiłuje zagłuszyć swój strach przed niedługim już spotkaniem z „Iwanem".
– Zapali pani? – zapytał nie zrażony jej milczeniem. Widocznie jednak dostrzegł, że nie śpi.
– Dziękuję – powiedziała Edyta i czym prędzej przymknęła powieki, otuliła się szczelnie czarnym płaszczem wojskowego kroju. Wiedziała już, dlaczego nie ma ochoty rozmawiać z miłym przecież, dość przystojnym nawet chłopakiem, siedzącym naprzeciw w przedziale pierwszej klasy pociągu Berlin-Lwów. Berlin-Lwów – powtórzyła w myślach, bo taka nazwa nadal figuruje na tablicach zawieszonych na każdym wagonie. Ale pociąg już dawno nie dojeżdża do Lwowa. Została tylko nazwa stacji docelowej, która od kilku miesięcy jest przecież w rękach wroga. Edyta zrozumiała w tej chwili, że podobnie jak młody leutnant – boi się, zwyczajnie się boi.