– Heil Hitler! – powiedział wreszcie z ociąganiem, ale wyszedł dopiero wtedy, gdy na biurku Klossa zadzwonił telefon. Gdyby nie wyszedł, zobaczyłby dziwną zmianę w twarzy Klossa.
– Oberleutnant Kloss? Mówi Edyta Lausch – usłyszał w słuchawce. Poczuł, że drgnęła mu ręka.
– Chwileczkę – rzekł. Odłożył słuchawkę, otarł zroszone potem czoło, zapalił papierosa, dopiero wtedy, gdy poczuł, że potrafi zapanować nad głosem, powiedział:
– To naprawdę ty, Edyto?
– Nie mylisz się, Hans, to ja, nie spodziewałeś się mnie? Ja też nie spodziewałam się, że jeszcze cię zobaczę, że właśnie w tym mieście…
Potem usłyszał jeszcze, że dowiedziała się o jego pobycie zupełnie przypadkowo, że chciałaby się z nim jak najszybciej zobaczyć. Potakiwał, zapewniał, że tak, że marzy o spotkaniu z nią. Wtrącał, gdzie trzeba, że widzieli się podczas wakacji w trzydziestym szóstym roku i na pewno oboje bardzo się zmienili. Potem, sam nie wiedząc, co robi, zaprosił ją na jedenastą wieczór do siebie, podał jej adres, zgodził się, może nawet z nadmiernym zapałem, żeby wzięła ze sobą koleżankę, która marzy o poznaniu go… Jeszcze wiele razy musiał mówić, że się cieszy, że to cudowne spotkać przypadkiem kuzynkę (chyba więcej niż kuzynkę – to dodała Edyta), zanim wreszcie mógł odłożyć słuchawkę i zastanowić się nad sytuacją. W pierwszej chwili miał ochotę uciekać, zostawić wszystko i uciekać. Potem przyszła refleksja: byłem przecież do niego tak podobny, upłynęło osiem lat, niemożliwe, żeby…
– Edyta Lausch to najmłodsza córka ciotki Hildy -pomyślał chyba na głos, bo gefreiter Jakobs popatrzył nań ze zdumieniem.
– Słucham, panie oberleutnant? – pochylił ku niemu tłustą, babską twarz.
– Nic, nic. – Podszedł do wieszaka, włożył płaszcz, nie starając się nawet ukryć zasępienia.
– Miał pan porucznik przeczytać i zaopiniować ten projekt instrukcji. – Gefreiter pochylił się ku niemu z typową dla małego urzędniczyny, jakim był zawsze, mieszaniną pokory i natarczywości.
– W przyszłym roku – rzekł Kloss, co Jakobs potraktował jako dobry dowcip. Kloss musiał przyjąć od niego najlepsze życzenia, wejść na moment do gabinetu szefa, aby złożyć mu swoje, pocałować w podstawiony policzek rudą Fredkę, sekretarkę szefa, nie usiłując nawet zerknąć na rozłożone przed nią papiery, bo mózg wypełniała mu jedna myśclass="underline" muszę wiedzieć wszystko o Edycie Lausch.
5
Kloss przyszedł do domu zmęczony. Powoli przekręcał klucz w zamku swego, zbyt dużego jak dla jednej osoby, pokoju. Kiedyś, przed wojną w tym brzydkim domu z czerwonej cegły mieściła się szkoła rzemieślnicza i oficerów ulokowano w dawnych klasach. Z początku czuł się nieswojo w tym pomieszczeniu, gdzie z łatwością można by zakwaterować dwa plutony żołnierzy, zaczął lubić ten pokój w dość osobliwej sytuacji. Którejś nocy zbudził go łomot do drzwi i krzyk: „Otwierać, gestapo!".
Potem okazało się, że był to niewybredny dowcip Brunnera, który wdarł się z kamratami w poszukiwaniu alkoholu. Ale przez parę sekund, nim rzecz się wyjaśniła – polubił ten pokój – dziesięciometrowa przestrzeń między drzwiami a jego posłaniem pozwoliłaby mu posłać na tamten świat paru gestapowców, zanim oni dosięgliby jego…
Zzuł buty, zrzucił kurtkę munduru i położył się. Zrobił wszystko, co miał do zrobienia – teraz kilka godzin oczekiwania. Uda się, czy się nie uda? Nie lubi czekać. W takich chwilach jak ta po prostu kładzie się i śpi. Dziś przyszło to tym łatwiej, że dzień ten, ostatni dzień 1944 roku, nie oszczędził mu wrażeń.
– Musi się udać! Tyle razy się udawało – zdążył jeszcze pomyśleć przed zaśnięciem.
Obudziło go pukanie do drzwi. Zanim powiedział „Wejść!", przypomniał sobie to wszystko, przed czym uciekł, szukając schronienia we śnie. Kuzynka Edyta, towarzyszka zabaw dziecięcych… młodzieńcza miłość… W drzwiach stał Kurt.
– Przyniósł chłopak od zegarmistrza – powiedział.
– Dziękuje, Kurt. – Odebrał z rąk ordynansa duży, staromodny budzik. – Zwalniam cię teraz, do jutra masz wolne. Możesz iść do swojej Margeritki. Zaczekaj, należy jej się noworoczny upominek – zawołał go, podając tabliczkę czekolady.
Kurt zasalutował. Nie rozpływał się w podziękowaniach. Zna swojego szefa nie od dziś. Potrafi wyczuć, kiedy oberleutnant Kloss pragnie zostać sam. Teraz zdarzyła się właśnie taka chwila, więc Kurt po prostu wychodzi, zastanawiając się, czy gdyby zaniósł teraz Margeritce czekoladę, ona zdążyłaby upiec na wieczór tort czekoladowy. Bo Kurt nade wszystko lubił tort czekoladowy.
Tymczasem Kloss poczekał, aż ucichną kroki Kurta w długim, mrocznym, pachnącym pyłochłonem korytarzu. Dopiero wtedy przekręcił klucz w zamku, podszedł z budzikiem do okna. Z nawyku raczej niż z potrzeby położył na parapecie odbezpieczony rewolwer. Jeden ruch i tylna ściana budzika odskoczyła jak naciśnięta sprężyna. Wyjął cienki zwitek bibułki. Gęste rządki liter: „Ciotka Hilda ma reumatyzm. Ostatni list w trzydziestym ósmym roku, ostatnie spotkanie w trzydziestym szóstym w mająteczku wujostwa Weisenberg. Przejażdżki łodzią. Oświadczyny pod krzakiem bzu. Altanka w ogrodzie. Księżyc".
– Dużo to nie jest – mruknął – dobre i to.
Zamyślił się. Przypomniały mu się tygodnie spędzone w ciasnych klitkach gmachu mińskiego kontrwywiadu. Oficer radziecki godzinami przesłuchiwał człowieka, do którego szczęściem czy nieszczęściem był tak uderzająco podobny. A on miał tylko słuchać. I przyglądać się przez szybę, która z tamtej strony była lustrem, temu człowiekowi. Śledzić grę mięśni jego twarzy, jego gesty, sposób, w jaki pali papierosa. Któregoś dnia uświadomił sobie, iż mimo że przez dwa miesiące przygląda się Hansowi Klossowi, jeszcze ani razu nie widział, jak tamten się śmieje. Powiedział o tym Griszy, właśnie temu oficerowi kontrwywiadu, który przesłuchiwał Hansa Klossa, i ten podczas następnego przesłuchania czynił nadludzkie wysiłki, aby wykrzesać uśmiech na zatroskanej twarzy Niemca. Wreszcie ni z tego, ni z owego opowiedział jakąś pieprzną anegdotę, ale twarz Hansa Klossa nadal pozostała nieruchoma.
– Trudno – powiedział Grigorij – uśmiechać się musisz po swojemu. Zresztą nie sądzę, żebyś miał tam dużo okazji do śmiechu.
Okazje bywały, ale dzisiejszy wieczór nie dostarczy ich na pewno.
Usiłował sobie przypomnieć, co mówił tamten o Edycie. Mówił niechętnie. Nie rozumiał pytań, jakie mu zadawano, nie rozumiał ich potrzeby i celu. Nie mógł przecież wiedzieć, że tam, za lustrem, bojąc się zmienić pozycję, by nie skrzypnął stary fotel, ktoś siedzi. Ale coś jednak z niego wydobyto…
Teraz właśnie próbuje to sobie przypomnieć. Chwilami ogarnia go przerażenie, gdy nie może sobie uświadomić pory dnia (a może nocy), kiedy podczas przejażdżki łódką po stawie (po pokrytym rzęsą stawie – myśli, choć nie wie, czy dowiedział się tego wtedy, siedząc we wnęce za lustrem, czy jego wyobraźnia stworzyła właśnie taki obraz stawu w mająteczku Weisenbergów) Edyta, chcąc zerwać lilię wodną, wychyliła się zanadto i z krzykiem wpadła do wody. Hans musiał ją wtedy wyciągać, nie było zbyt głęboko, ale Edyta nie umiała pływać, wyciągnął ją w mokrej, oblepiającej ciało sukience, pokrytej zieloną rzęsą (dlaczego mi ta cholerna rzęsa wlazła do głowy! -powiedział teraz głośno). Edyta kazała mu się odwrócić (uświadomił sobie w tej chwili, że pomyślał, jakby to jemu kazała się wówczas odwrócić, a nie prawdziwemu Hansowi Klossowi, urodzonemu w Kłajpedzie 5 października 1921 roku). Zdjęła sukienkę, wypłukała ją, rozłożyła na słońcu, żeby wyschła, sama zakopała się w stertę pachnącego ziołami siana i dopiero wtedy go zawołała. Czy to wówczas po raz pierwszy Hans Kloss pocałował Edytę Lausch? A może kiedy indziej? Miał piętnaście lat, ona trzynaście…