Выбрать главу

– To on! – krzyknęła histerycznie Edyta. -Teraz wiem na pewno.

– Prosiłem, Edyto – uspokajał ją jak dziecko. Kiedy znowu odwrócił się do Brunnera, ten stał już z bronią wymierzoną w ich stronę. Ale Kloss, nie zrażony tym bynajmniej, rozsiadł się wygodnie, jakby nie dostrzegał lufy rewolweru trzymanej dokładnie na wysokości jego głowy.

– Schowaj to i siadaj – rzekł bardzo spokojnie. – Nie myślisz chyba, Brunner, że jestem idiotą, że nie przygotowałem się do tej rozmowy. Oprócz Edyty Lausch był jeszcze jeden świadek, o którym nie wiesz, dozorca tego domu…

To jest humbug. Ale Kloss wie, że Brunner nie ma żadnych szans sprawdzenia tego w tej chwili. Teraz chodzi tylko o to, żeby jak najszybciej schował rewolwer.

– Jego zeznania – ciągnął dalej – oraz zeznania panny Lausch spoczywają w kopercie, która w wypadku mojej gwałtownej śmierci dotrze do rąk wysokiego funkcjonariusza RSHA, którego to bardzo zainteresuje, ponieważ to on właśnie jest owym amtsleiterem z tego miasta. Zainteresuje go tym bardziej, że wówczas stracił nie tylko złoto i biżuterię, do której posiadania doszedł drogą podobną do twojej, ale także żonę i córeczkę. Rozumiesz zatem, Brunner, że powinieneś jak najszybciej schować ten kawałek żelaza, który trzymasz w ręku, i odtąd dokładać wszelkich starań, abym dożył sędziwego wieku, ponieważ moja śmierć kosztowałaby cię życie.

Brunner już przed chwilą schował rewolwer. Stał teraz przed Klossem z błaganiem w wodnistych oczach, sflaczały jakiś, w mundurze nagle zbyt luźnym, jakby w jednej sekundzie postarzał się o kilkanaście lat. Drżały mu ręce. Nie usiłował nawet ukryć tego drżenia.

– Hans – wybełkotał – byliśmy przyjaciółmi, nie zrobisz tego…

– Nie zrobię – powiedział Kloss – jeśli wyjdziesz natychmiast, zabierzesz swoich SS-manów, zniszczysz kłamliwe zeznania rzekomego partyzanta Wasiaka i zapomnisz, że kiedykolwiek istniały.

– A gwarancje? Jakie będę miał gwarancje?… – zaczął.

– Żadnych gwarancji – skończył zimno – i nie chcę cię więcej oglądać. Ale przedtem przeprosisz pannę Lausch za pomyłkę, jakiej omal nie popełniłeś.

– Proszę mi wybaczyć, panno Lausch – powiedział, zasalutował niezgrabnie i wyszedł potykając się o próg, nim Edyta zdążyła cokolwiek powiedzieć.

– Rozumiem, Hans – powiedziała – co mi groziło. Znowu uratowałeś mi życie, jak wtedy, gdy się topiłam. Ale nie puszczę tego płazem, nie obowiązują mnie wasze układy.

Zadzwonił telefon. Podała mu blok i ołówek.

– Telefonogram, notuj: Przekazać zawiadowcy rozkaz zatrzymania transportu „E-19", który wjedzie za dwie minuty. Jako pierwszy przepuścić pociąg specjalny numer 1911, wiozący robotników na budowę umocnień przyfrontowych – dyktowała powoli Edyta. Gdy skończyła, sięgnęła po blok, w którym notował. Przytrzymał jej rękę.

W jednej chwili zrozumiał, co zdarzy się za kilka minut. Kilka tysięcy ludzi, stłoczonych w bydlęcych wagonach, wiezionych na roboty, poderwanych zostanie wybuchem, runie wraz z wagonami w trzydziestometrowy rów kamieniołomu. Snop ognia, jęki rannych, zmasakrowane zwłoki.

– Nie przekażesz tego zawiadomienia, Edyto – powiedział cicho.

Przez moment myślała, że Klossowi zebrało się na niezbyt mądry dowcip, chciała mu powiedzieć, że nie pora na żarty, że niewykonanie rozkazu grozi jej służbowymi konsekwencjami, że pociąg nadjedzie lada chwila, a zawiadowca musi mieć czas na przełożenie zwrotnic, ale z twarzy Klossa poznała, że nie żartuje. Chwyciła jedną z wtyczek, która wetknięta w gniazdko uruchomi sygnał telefoniczny w biurze zawiadowcy, ale wyrwał jej przewód z brutalnością, jakiej się po nim nie spodziewała. Dostrzegła, że teraz on trzyma w ręku rewolwer, że on, jej Hans, mierzy do niej, a z wyrazu jego twarzy poznała, że jeśli postanowił, żeby nie przekazała tego rozkazu… Dopiero łoskot przejeżdżającego w pędzie pociągu, transportu „E-19", który miała zatrzymać, a który teraz pędził w stronę wiaduktu, zbudził ją z odrętwienia.

– Hans – zaczęła – nie rozumiem…

Spoglądał na drgającą strzałkę sekundnika: jeszcze trzydzieści sekund, jeszcze dwadzieścia…

– Otwórz usta – poprosił i gdy to uczyniła, potworny wybuch wstrząsnął powietrzem. Przez wybite szyby wpadł nagle wiatr, porywając rozłożone papiery i wpychając do wnętrza tumany śniegu.

On wiedział! – przebiegła jej przez głowę straszna myśl. I w jednej chwili uświadomiła sobie to, czego nawet nie przeczuwała, a co z wiedzą, jaką posiada obecnie, komponuje się w logiczną całość. To, że ukrył się za drzwiami, nim weszła wtedy do jego pokoju, jakąś niechęć, którą wyczuła od razu, do wspomnień, te układy z Brunnerem, a nawet to, że kilka minut temu nie poznał siebie na zdjęciu.

– Słuchaj uważnie – dotarł do niej jak przez warstwę waty głos Klossa. -Teraz nie mamy innego wyjścia, musimy uciekać oboje. Ukryję cię, przeżyjesz wojnę, naprawdę cię kocham, wszystko ci wytłumaczę.

– Strzelaj! – usłyszała swój głos. – Dlaczego nie strzelasz?… Powiedz, jak się nazywasz, jak się nazywasz naprawdę, a potem mnie zabij. A może chcesz mi zaproponować współpracę, zażądasz, żebym razem z tobą wysadzała niemieckie pociągi, zabijała niemieckich żołnierzy? Kim jesteś? Nie jesteś Niemcem…

– To teraz nie ma znaczenia. Kocham cię i chcę uratować. Jeśli zostaniesz, Brunner cię zlikwiduje, nie będę cię mógł ochronić.

– Brunner jest mordercą, jest łajdakiem, ale jest Niemcem. A ty… a ty nie potrafisz mnie nawet zastrzelić. Nienawidzę cię, słyszysz, nienawidzę! – krzyknęła i ze szlochem padła w jego objęcia.

Do Bartka! – myślał Kloss gorączkowo. – Muszę się dostać do Bartka. – Usiłował sobie przypomnieć, czy w mieszkaniu nie zostawił niczego, co mogłoby zaszkodzić jakimś ludziom. Chyba nie, zawsze był ostrożny. Przebiegło mu jeszcze przez myśl, że skończył swą rolę, że nigdy już nie będzie Hansem Klossem i odczuł coś w rodzaju ulgi.

Przytulona doń Edyta dotknęła dłonią czegoś zimnego. To ją otrzeźwiło. Wyciągnęła rewolwer z kabury i cofnęła się o dwa kroki. Podniosła rękę do strzału, ale ręka jej opadła. Ona także nie potrafiła strzelić do niego.

– Uciekaj! – krzyknęła. – Uciekaj sam! – I nagle odwróciła się gwałtownie, jakby wyczuła, że w drzwiach pojawił się sturmfuehrer Brunner. – Dobrze, Brunner, że jesteś. Chciałam ci właśnie powiedzieć, że wasze układy nic mnie nie obchodzą. Zapłacisz za zamordowanie tej kobiety. A ty, Hans – odwróciła głowę w jego stronę i już nie zdążyła nic więcej powiedzieć. Moment jej nieuwagi wystarczył Brunnerowi, aby oddać strzał. Schował rewolwer do kieszeni.

– Nie przekazała rozkazu o zatrzymaniu transportu. Sama potwierdziła swoją winę.

Kloss wstał z klęczek, płaszczem okrył bezwładne ciało Edyty. Bez słowa popatrzył w oczy Brunnerowi. Obaj wiedzą, że od tej chwili są dla siebie śmiertelnymi wrogami.

AKCJA „LIŚĆ DĘBU”

1

Z niewielkiego rynku, właściwie placyku pośrodku osady widać było jak na dłoni most na Redze i junkierski pałacyk, w którym mieścił się sztab dywizji. W głębi, aż do ciemniejącego na horyzoncie lasu, ciągnęły się łąki pokryte płatami buroszarego, topniejącego śniegu. Trwała odwilż. W tym roku już pierwsze dni marca zapowiadały nadejście wczesnej wiosny.

Kloss patrzył na most, na rzekę atakującą przybrzeżne pola, na szosę niknącą wśród drzew i myślał o oddziałach pancernych, które właśnie tędy przejść muszą, by otworzyć drogę na Kołobrzeg i Szczecin. Przez rzekę Regę, której me umiał już nazywać inaczej jak jej polską nazwą, przez osadę Forburg, zwyczajnie i prawdziwie – Osiek i dalej przez Dőberitz, czyli po prostu Dobrzyce. Nic dziwnego, że generał Pfister, dowódca dywizji grenadierów, a właściwie jej resztek pozostałych z bojów o Wał Pomorski, przywiązuje taką wagę do mostu na Redze. „Wysadzić albo obronić, w żadnym wypadku nie oddać wrogowi".