Stanisław Ogniwek pochodził z Warszawy, był przed wojną studentem politechniki, Tołmakow, człowiek już starszy, pracował w jednej z fabryk Kijowa, a Levon był robotnikiem z Lyonu. Ci trzej rozumieli się doskonale, choć ich rozmowy toczyły się w dziwnym francusko-niemiecko-polskim dialekcie, choć dzieliło ich wszystko: wiek, wychowanie, przeszłość…
Kroll wyłuskał ich wreszcie z tłumu, wskazał palcem.
– Wy trzej – powiedział – chodźcie ze mną.
– Po co pan ich zabiera? – napatoczył się Strudel.
– A rozmontować zegary w sterowni?
– W porządku – machnął ręką Niemiec.
Majster referował ściśle i krótko. Byli właściwie przygotowani na to, co usłyszeli… rozważali niejednokrotnie takie możliwości, ale w głębi duszy wierzyli jednak, ze nasze wojska przyjdą szybciej, niż Niemcy zdążą ewakuować fabrykę.
– Cokolwiek byśmy zrobili – powiedział Levon – zginiemy.
– Chesz, żebyśmy nic nie robili? – zapytał Ogniwek.
Levon wzruszył ramionami.
– Jaką mamy szansę?
– Niewielką – przyznał Polak. – Trzeba jednak spróbować.
Kroll i Tołmakow też byli tego zdania. Niski, łysiejący Tołmakow natychmiast stwierdził, że nie ma co filozofować, trzeba się zająć konkretami. Ogłosił tę prawdę swoją przeraźliwie niezdarną niemczyzną.
– Kto pilnuje magazynu z bronią? – zapytał.
Plan nasuwał się sam; Ogniwek, który uważał się za speca od spraw wojskowych, ponieważ ukończył przed wojną podchorążówkę, obejmował kierownictwo nad całością. Dokładnie o 2.40, to znaczy pięć minut przed wydaniem Niemcom broni, Ogniwek i dwóch ludzi rozbroi dowódcę ochrony fabryki i odbierze mu klucz od magazynu. Dwudziestu pięciu ludzi pod komendą Toł-makowa weźmie z magazynu broń; Niemców izoluje się natychmiast w podziemnych składach fabryki. Levon i jego Francuzi mają ubezpieczać akcję Ogniwka i zająć się nie zorganizowanymi, aby nie dopuścić do paniki.
Wiele szczegółów było oczywiście jeszcze do omówienia, ale pozostawało przecież pytanie najważniejsze: Co dalej? Zdołają uzbroić robotników i zająć fabrykę; jak długo mogą się bronić? Godzinę, dwie? A potem? Wysadzić się w powietrze? Przecież chodzi im także o to, żeby uniemożliwić ewakuację fabryki i urządzeń. Levon wybuchnął śmiechem.
– Skąd wiecie, czy miny nie eksplodują, jeśli Niemcy zaczną ostrzał artyleryjski? Im przecież wszystko jedno…
– Im też chodzi o maszyny – powiedział Kroll.
– A nam o ludzi.
Więc przebijać się przez front? Pięciuset robotników, a tylko kilkudziesięciu uzbrojonych. Nie istnieje najmniejsza szansa… Może dwóm, trzem udałoby się uratować…
– Gdybyśmy mieli łączność z naszymi z tamtej strony – westchnął Ogniwek.
Patrzyli przez szklaną ścianę na halę produkcyjną, na ludzi pracujących przy stanowiskach obrabiarek. Usiłowali wyobrazić sobie, jak to będzie wyglądało, gdy Ogniwek da sygnał. Dowódca ochrony przebywa najczęściej w swojej dyżurce. Po terenie fabryki kręci się dwóch, trzech strażników, przed wejściem stoi warta. O 2.40 dowódca ochrony najprawdopodobniej pójdzie już do magazynu… Trzeba go obezwładnić między dyżurką a magazynem, jeśli będzie sam… A jeśli nie będzie sam? Postanowiono więc zwiększyć grupę Ogniwka. Rozważali te szczegóły myśląc ciągle: a co potem?
– Podczas bitwy – powiedział Levon – wszystko przebiega zazwyczaj inaczej, niż to planowano przed bitwą.
– Patrzcie! – krzyknął nagle Staszek. – Baśka od Glas-sa! Jak się tu dostała?
Istotnie, przez halę fabryczną szła Baśka Stecka.
4
Podjął to ryzyko. Nie miał właściwie wyboru: był to jedyny sposób dotarcia do fabryki. Uwierzył w uczciwość tej dziewczyny. Sierżant Kosek miał wątpliwości: a jeśli prowokacja? A jeśli ją złapią i wszystko z niej wyduszą? Jeśli, jeśli… Niebezpieczeństwo groziło na każdym kroku, ale nie od dzisiaj, od pięciu niemal lat, i wydawało się Klossowi wręcz nieprawdopodobne, że nigdy dotąd… Skręcił w szeroką aleję, wzdłuż której stały wille bogatych obywateli Kolbergu. Za chwilę zobaczy profesora Glassa i przeprowadzi rozmowę, której wyniku nie można przewidzieć. Co warte są jego karty? Właściwie tylko jedna: syn Glassa w polskiej niewoli. Wyłoży ją niechętnie, ale wykładając powie Glassowi wszystko i sam znajdzie się wpułapce. Wówczas… Pozostanie tylko jedna możliwość… Nie chciał o niej myśleć, myślał ciągle o Barbarze Steckiej. Czy dotarła do fabryki? Czy nawiązała kontakt z organizacją, jeśli ta organizacja istnieje naprawdę i ma jakąkolwiek możliwość działania.
Na niebo wyskoczyły długie pasma białych świateł reflektorów i krzyżowały się nieustannie, próbując złowić niewidoczne samoloty. Z zachodu doszedł pomruk dział i potem, ledwie jeszcze słyszalny, odległy terkot karabinu maszynowego. Kiedy zaczną natarcie? Przez kanał, zanim Volkssturm obsadzi lukę, przez fabrykę… Za dwie godziny Kosek ma czas nadawania. Czy niemiecki nasłuch wpadł już na ślad?
Zbliżał się do willi Glassa. Była bliźniaczo podobna do innych, też okolona ogrodem, cicha i ciemna. Pchnął furtkę, przycisnął dzwonek. Otworzyła mu żona profesora, w szlafroku, rozczochrana…
– Słucham pana – warknęła niechętnie.
– Kapitan Kloss z Komendy Garnizonu – przedstawił się. – Chcę mówić z profesorem.
– Niech pan wejdzie.
Wszedł do pokoju, który wyglądał jak pobojowisko. Otwarte szafy, na podłodze walizki, bielizna… W rogu klęczała Basia owijając papierem talerze. Więc już wróciła, pomyślał.
– Pakujemy się – powiedziała pani – to straszne. -I natychmiast zwróciła się do Basi: – Szybciej! W takim tempie nie skończymy do rana.
Profesor przyjął go w swoim gabinecie. Panował tu jeszcze ład, wszystko zostało na swoim miejscu: książki w wielkich, ciężkich szafach, głębokie fotele przy małym okrągłym stoliku, obraz nad biurkiem… Glass zaproponował kieliszek koniaku, okazało się natychmiast, że to Martel, że ostatnia butelka, której nie warto przecież zabierać na statek. Niech więc pan kapitan pije… I może od razu przejdziemy do rzeczy, bo czasu jest mało. On, Glass, nie pojmuje zresztą, czego jeszcze może od niego chcieć kontrwywiad, bo jeśli dobrze zrozumiał, kapitan jest z kontrwywiadu…
Kloss rzucił na stół paczkę amerykańskich papierosów.
– Zapali pan?
– Zapalę – powiedział profesor i ze zdziwieniem oglądał papierosy. – zdobycz wojenna? – zapytał.
– Powiedzmy. – Kloss ważył każde słowo; nawet intonacja, nawet sposób akcentowania miały w tej rozmowie ogromne znaczenie. – Wyjeżdża pan jutro, profesorze?
– Tak.
– Oczywiście zdaje pan sobie sprawę, że ta podróż morska nie będzie zbyt bezpieczna…
– Wiem. Nie wiem tylko, co może być dzisiaj bezpieczne. Ale czemu zawdzięczam wizytę?
– To nie takie proste, profesorze – powiedział Kloss. -Obchodzi pan w tym roku coś w rodzaju jubileuszu, prawda?
– Pan chyba żartuje, kapitanie…