– Nie. Przed dziesięcioma laty docent Glass spędził parę miesięcy w berlińskim Moabicie za pomoc udzieloną koledze, który…
– O tym wszyscy wiedzą – przerwał profesor.
– Tak. Oczywiście. Myślę, że tylko pan o tym zapomniał… Potem pańska wiedza znakomitego fizyka służyła bez reszty Trzeciej Rzeszy. Nagrody, odznaczenia… Wreszcie ta fabryka.
– Zadziwia mnie pan, kapitanie. Czyżby otrzymał pan zadanie sprawdzenia mojej lojalności?
– Zastanawiam się tylko – mówił Kloss wiedząc, że z każdą chwilą ryzykuje więcej – czy nie pozostało w panu nic z tamtych lat… Pański najlepszy przyjaciel, doktor Bort…
– Dosyć. – Glass wstał, podszedł do okna. Cios był widać celny. – Myślałem, że kontrwywiad Trzeciej Rzeszy ma coś lepszego do roboty, niż zajmowanie się moją osobą.
Więc ciągle nie rozumiał!
– A tak, zapewne – powiedział Kloss. – Doktor Bort, panie profesorze, został rozstrzelany w Hamburgu.
Glass otworzył drzwi prowadzące z gabinetu na werandę. Stał odwrócony do Klossa tyłem, patrząc na pusty ogród.
– Niech pan zamknie drzwi!
Profesor odwrócił się gwałtownie.
– Prowokacja?! – Było to powiedziane zbyt głośno. Potem zamknął jednak drzwi i wrócił na swoje miejsce. Kloss włączył radio: usłyszeli takty wojskowego marsza.
– Rozumiem, że liczy się pan z prowokacją. Istnieje oczywiście taka możliwość. Wyobraźmy sobie jednak, że ktoś powiedziałby panu: profesorze Glass, nie należy się ewakuować. Nie tylko dlatego, że droga jest niebezpieczna, ale także po to, by uratować cokolwiek z własnego życia…
– Wyobraźmy sobie – Glass odzyskał już spokój – że tak postawione pytanie powtórzyłbym w gestapo.
– Pytający miałby zapewne jakieś zabezpieczenie.
– Mógłby po prostu bluffować.
– Jak w pokerze – stwierdził Kloss. – Sprawdza się po odsłonięciu kart, jeśli oczywiście dochodzi do odsłonięcia.
Glass napełnił znowu kieliszki.
– Widzi pan – powiedział – jestem właściwie matematykiem i lubię rozważania teoretyczne. Stwórzmy nową figurę; ten pytający musiałby po pierwsze mieć prawo zadawania pytań a po drugie: ofiarować jakieś gwarancje.
– Myśli pan o gwarancjach przeżycia? Może dawałby tylko szansę? Jedyną osiągalną w obecnej sytuacji.
– Zbyt to enigmatyczne, kapitanie. Dowodzi raczej braku jakiejkolwiek karty. Powiedzmy jednak, że nie jestem fanatykiem, że teoretycznie byłbym skłonny do rozważenia rozmaitych sytuacji…
_ To obiecujące – powiedział Kloss.
– Skłonny – powtórzył profesor – ale tylko z ludźmi do tego upoważnionymi. Poza tym wydaje się pan zapominać, że dla Niemca najważniejszy jest obowiązek wierności.
– Obowiązek? I dlatego zgoda na wszystko, profesorze? Wieczna kapitulacja?
– Pan posuwa się zbyt daleko. To ryzykowne, kapitanie.
– Mówimy teoretycznie.
– Teraz pan się wycofuje. – W głosie profesora Kloss usłyszał ton rozczarowania. – Nawet rozmawiając teoretycznie musiałbym wiedzieć, że mam do czynienia z człowiekiem właściwym.
– A gdyby tak? Rozważyłby pan propozycje konkretne?
– W pewnych granicach – powiedział Glass.
– Żądanie jest proste – Kloss odsłaniał karty. – Nie ewakuować się.
– Czyje żądanie? Kto usłyszy moją odpowiedź?
Kloss podszedł znowu do radia. Marsz wojskowy zabrzmiał teraz głośniej.
– Co pan wie o swoim synu, profesorze Glass?
Glass zerwał się z krzesła.
– Na miłość boską! – Teraz był szczery, nie starał się panować nad twarzą. – Nic nie wiem. Zaginął przed czterema miesiącami na froncie wschodnim. Nie chciałem wierzyć w jego śmierć. Żyje? Niech pan szybko mówi, czy żyje?
– Tak – powiedział Kloss. – Jest w niewoli.
Glass upadł na krzesło. Zasłonił twarz dłońmi, potem przetarł chusteczką oczy.
– Czy to pewne? – zapytał. – Skąd ta informacja?
– Odpowiedź wydaje się zbędna. Sądzę, że pan zrozumiał.
– Zrozumiałem – szepnął Glass.
– A gdyby pan zamierzał powtórzyć komukolwiek tę rozmowę…
– Proszę nie kończyć. Zrozumiałem wszystko.
– Wojna jest twardą grą, profesorze – ciągnął Kloss. -Nie produkuje pan zabawek dla dzieci, tylko urządzenia do pocisków spadających teraz na Londyn.
– Wiem.
– I chodzi o to, żeby nie wykorzystano pana więcej do żadnej produkcji.
– Wiem – powtórzył znów Glass.
– Sądzę, że powiedzieliśmy sobie wszystko. Nie jest to jednak takie proste: nie ewakuować się. Jutro nie zostawią pana w spokoju. Dlatego proponuję: za dwie godziny spotkamy się na rogu Pommernstrasse i Hinden-burgplatz.
Profesor wstał. Wydawało się, że zapomniał o Klossie.
– Kurt żyje – szeptał – Kurt żyje…
5
Siedział w ciemnej, wąskiej klitce na jedynym tu krześle stojącym obok łóżka. Basia zamknęła starannie okno, potem podeszła do drzwi i cicho przekręciła klucz w zamku. Z mieszkania nie dochodziły żadne odgłosy.
Trwała cisza.
– Profesor poszedł spać – szepnęła – on zawsze o tej porze drzemie. Baba jest w stołowym.
Usiadła na łóżku. Nie widział jej twarzy, tylko ręce kurczowo ściskające metalowe pręty, na których spoczywał wąski materac. Po rozmowie z Glassem okrążył willę, wyszedł na ulicę i wrócił tutaj. Basia, jak to ustalili, zostawiła otwarte okno w swoim pokoiku za kuchnią.
– Opowiadaj – powiedział.
Mówiła bardzo cicho. Ci w fabryce, nie wymieniała nazwisk, potraktowali jej relację nieufnie. Twierdzili, że to może być prowokacja, że nawet likwidacja SS-mana o niczym nie świadczy. Przekonywała ich, że nikt nie mógł przecież wiedzieć, dokąd będzie uciekała, przypadek nie do przewidzenia, że jeśli jej wierzą… Przeważyło wreszcie zdanie, że kontakt należy nawiązać. Jedyna szansa. Nie mają właściwie nic do stracenia, jeśli zostaną sami, zginą z całą pewnością, a fabryka będzie zniszczona. Poinformowała Klossa o szczegółach planu. Słuchał uważnie, zadając pytania, na które Basia najczęściej nie umiała odpowiedzieć. Kto z Niemców ma broń krótką? Ilu robotników należy do organizacji? Czy znają plan alarmowy fabryki, bo taki plan musi istnieć?
Doszedł wreszcie do wniosku, że jest szansa powodzenia, ale powstaniem należy pokierować.
Może – myślał – to moja ostatnia akcja i może nadszedł czas…
– Będziesz musiała pójść tam raz jeszcze – powiedział.
Skinęła głową. Była na to przygotowana; umówiła się z majstrem Krollem, że za półtorej godziny jeden z nich, Kroll albo Levon, będzie na nią czekał w miejscu, gdzie mur otaczający fabrykę dochodzi do mokrych łąk biegnących aż do kanału. Nie chciała już ryzykować przechodzenia obok wartownika.
– Powiesz im – ciągnął Kloss – że plan jest w zasadzie słuszny. Ale tylko w zasadzie. Chcę być osobiście na miejscu i kierować akcją. Dlatego też nie o 2.40, lecz dokładnie o 2.25 grupa dwóch, trzech ludzi zdejmie wartownika przy bramie. Musi to zrobić tak zręcznie, by Niemiec nie zdążył wystrzelić. O 2.30 ty i ja wejdziemy do fabryki. I wtedy rozpocznie się akcja. Powiedz im, że nawiążę kontakt z naszymi. Rozumiesz?
– Rozumiem.
Spojrzał na zegarek. Powinien jeszcze wstąpić do Bro-cha, a potem pójść na Kaiserstrasse. Kosek musi nadać meldunek i otrzymać odpowiedź. Natarcie przez kanał na fabrykę powinno zacząć się najpóźniej o drugiej. Było to wszystko bardzo ryzykowne, ale nie widział żadnych innych możliwości. Zapalił papierosa. Płomyk zapałki wydobył z ciemności twarz Basi. Ciemne worki pod oczyma, wargi bez kropli krwi.
– Trzymaj się, dziewczyno – powiedział. – Przyjdę po ciebie pod okno o godzinie drugiej. – Zawahał się. Może nie brać jej do fabryki? Musiał. Przecież tamci go nie znają i on ich nie zna.