Broch skrzywił się, ale przyjął wiadomość dość obojętnie. Nic go teraz nie obchodziło oprócz spodziewanego natarcia.
– Czy pan wie, co to znaczy? – mówił Brunner. – Trzeba natychmiast meldować przez radio reichsfuehrerowi.
– Niech pan melduje. A co to ma wspólnego z kapitanem Klossem?
– Ma. Kapitan Kloss kilkanaście minut przed śmiercią Glassa był w willi profesora.
Broch wzruszył ramionami.
– Był pan tam, Kloss?
– Byłem – odpowiedział obojętnie. – Wracając z piątego odcinka. Przypomniałem sobie, że mam coś do przekazania profesorowi, a został tylko dzisiejszy wieczór. -Myślał szybko: Glassowa na pewno powtórzyła Brunnerowi to, co mąż powiedział jej po wyjściu Klossa…
– O czym rozmawiałeś z profesorem? – pytał Brunner.
– To nie ma nic wspólnego z tą sprawą – rzucił Kloss ostro. Patrzył Brunnerowi prosto w oczy. – Mogę jednak powiedzieć pułkownikowi… W czasie walk o Pom-mernstellung spotkałem pewnego oficera ze 148 dywizji, który był przyjacielem młodego Glassa. Powiedział mi, że syn profesora, ranny, dostał się do niewoli. A ponieważ jechałem właśnie do Kolbergu, prosił o przekazanie tego ojcu. -Wymyślił tę historyjkę na poczekaniu; brzmiała dość prawdopodobnie.
– Długo zwlekałeś, Hans – szepnął Brunner.
– Muszę przyznać, że zapomniałem o tym – Kloss zwracał się ciągle do pułkownika Brocha.
– Po twoim wyjściu – ciągnął sturmbannfuehrer – profesor powiedział żonie, że rezygnuje z ewakuacji…
– Nic mi o tym nie mówił.
– Czyżby, Kloss?
Stali teraz naprzeciwko siebie jak dwaj zawodnicy gotujący się do walki.
– Teraz ja, Brunner, chciałbym ci zadać parę pytań…
– Jakim prawem?
– Panowie – Broch nie podniósł nawet głosu. – Jesteście w gabinecie dowódcy, kontynuujcie tę rozmowę gdzie indziej…
Broch ogłaszał w ten sposób swą obojętność dla sprawy Glassa.
Wyszli do adiutantury.
– Gdzie znalazłeś zwłoki, Brunner? – zapytał Kloss.
– Za ogrodem, niedaleko płotu. Tam, gdzie zaczynają się już łąki.
– Dziwni mordercy… Nie chcieli zabijać w domu, co?
– Nie lubię tego tonu, Kloss.
– Zapomniałeś, Brunner, że wymieniłeś już dzisiaj nazwisko profesora Glassa. Żył jeszcze wówczas.
Sturmbannfuehrer roześmiał się nagle.
– Chcesz grać przeciwko mnie?
– To ty grasz przeciwko mnie. Chcę tylko zobaczyć ciało.
– Możesz – powiedział obojętnie Brunner. – Zidentyfikowała je już Glassowa. Zwłoki były straszliwie zmasakrowane. Kloss nie patrzył długo; rozpoznał tylko bonżurkę. W tej bonżurce Glass przyjmował go w gabinecie. I koszulę… ciemnogranatową, z miękkim kołnierzykiem.
– Straszny widok, co? – szepnął Brunner. – Nie lubisz takich widoków?
– Przywykłem do rozmaitych śmierci – powiedział sucho Kloss. I zapytał: – Sekcji oczywiście nie przeprowadzono. Ani żadnych dokładniejszych oględzin?
– Nie.
– Glassowa rozpoznała ciało męża po bonżurce i koszuli?
– Tak.
– Mogłeś jej zaoszczędzić tego widoku, Brunner. To było zbyteczne. Jak ci się zdaje, dlaczego profesor ma koszulę naciągniętą na lewą stronę?
Patrzyli na siebie. W oczach Brunnera Kloss dostrzegł strach i nienawiść.
– Może ty na to odpowiesz? – szepnął sturmbann-fuehrer.
– Może odpowiem – powiedział – ale nie teraz. Teraz nie mam czasu.
Wyszedł ze sztabu. Czy zdąży? Ulice były ciemne, puste; na niebie krzyżowały się znowu światła reflektorów, ale nie słychać było ani samolotów, ani pomruku artylerii. Na ziemi i w powietrzu trwała cisza. Przeciął rynek, na Kaiserstrasse już biegł.
Broch powiedział, że Falkenhorn zacznie przeszukiwanie kwadratu za godzinę; spojrzał na zegarek: zbliżała się 21.30, czas nadawania radiostacji Koska. Muszą przekazać meldunek o fabryce, a jeśli zaczną nadawać, nasłuch Falkenhorna natychmiast z ogromną dokładnością ustali ich miejsce pobytu. Co robić?
W piwnicy sierżant już czekał. Kloss wyjaśnił mu zwięźle sytuację. Stał przy okienku zasłoniętym teraz czarną szmatą, z trudem łapiąc oddech.
– Niech pan napisze tekst, panie majorze -powiedział sierżant starannie nabijając fajkę.
– Nadajemy. Niszczymy szyfry, papiery. Radiostacja też nie będzie nam już potrzebna – mówił Kloss układając szybko meldunek. -Wywołuj.
W tej chwili usłyszeli warkot ciężarówek. Samochody jechały Kaiserstrasse.
– Są – powiedział Kloss. – Nie zdążymy.
– Mój czas – sierżant usiadł przy aparaturze. – Niech pan stąd idzie, majorze.
– Oszalałeś!
– Niech pan stąd idzie – powtórzył Kosek. -Ja muszę nadawać, potem nie będę już potrzebny, a bez pana tamci w fabryce przepadną.
Usłyszeli znowu warkot silników.
– Po co ma ginąć dwóch – powiedział sierżant – jeśli wystarczy jeden. – Sięgnął po plecak i wyciągnął z niego granaty. Położył obok siebie automat. Robił to wszystko starannie, bez pośpiechu. – „Raz rodyła maty" – szepnął.
Kloss rozumiał, że Kosek ma słuszność, nie powinien się wahać, powinien natychmiast opuścić piwnicę. Sierżant musiał zginąć wykonując swoje zadanie, on, Kloss, musiał przeżyć dla wykonania swojego. Takie było prawo wojny, ale buntował się przeciwko niemu, czuł, że nie będzie w stanie zostawić w piwnicy tego chłopca, który nałożył właśnie słuchawki i gestem ręki jeszcze raz wskazał majorowi drzwi. Przyszedł mu nagle do głowy pomysł szaleńczy, jeden z tych pomysłów, które udawały się niekiedy, choć szans powodzenia było trzy, cztery na sto. Nie miał prawa, żaden z jego przełożonych nie zaakceptowałby takiej decyzji, a jednak postanowił ryzykować. Jeszcze otwierając drzwi myślał: „nie, nie zrobię tego, nie wolno mi". Sierżant już nadawał, nie odwrócił się nawet, gdy Kloss wychodził, major nie zobaczył jego twarzy. Korytarzyk był długi i ciemny. Po obu stronach znajdowały się drzwi do piwnic -wszystkie zamknięte: ich były trzecie od wejścia. Kloss znalazł ciało SS-mana zabitego przed paroma godzinami; było ciężkie, niósł je z trudem. Ciężarówki stawały już na Kaiserstrasse; słyszał niemiecki wrzask i tupot butów, gdy kopnięciem otworzył drzwi „ich" piwnicy. Sierżant kończył właśnie nadawanie; spojrzał na Klossa ze zdziwieniem i bez sympatii.
– Po cholerę pan tu? – warknął nie przestrzegając już żadnych regulaminów wojskowych.
– Ściągaj z niego mundur i przebieraj się w te SS-mań-skie łachy – rozkazał Kloss. Zdmuchnął płomyk lampy naftowej, zerwał zasłonę z okna. Niemcy wpadli już na podwórze; biegli ku oficynie i do drzwi piwnicznych. Kloss nacisnął cyngiel automatu: strzelał celnie, krótkimi seriami. Teraz myślał tylko o walce, widział tylko muszkę, celownik i ciało wroga. Sierżant zapinał SS-mański płaszcz, po chwili stał obok majora. Niemcy zalegli na podwórzu otwierając bezładny ogień. Kule rozłupywały mur nad oknem.
– Dosyć! – rozkazał Kloss.
Tamci strzelali jeszcze; skokami podchodzili do drzwi piwnicznych…
– Granaty – powiedział Kloss. Chwycili po jednym i wybiegli na korytarzyk. Gdy pierwszy żołnierz pokazał się w wejściu, ciemna sylwetka na tle jaśniejszego nocnego nieba, Kloss rzucił swój. Wybuch targnął murami, odłamki uderzały o ściany korytarza. Na chwilę zapanowała cisza. Niemcy odskoczyli od drzwi.
– Teraz ty – powiedział Kloss i wskazał „ich" piwnicę. Dopiero wówczas sierżant zrozumiał plan majora. Cisnął granat; rzucili się na ziemię, w piwnicy przez kilkanaście sekund szalało piekło. Niemcy otaczający podwórze zobaczyli czarny dym wydobywający się z wąskiego okna.