Выбрать главу

– Proszę odpowiadać na pytania!

– Nie lubię tego tonu.

– Przyzwyczai się pan – głos Lothara był teraz bezbarwny. – Skąd pan wie, czy wyjdzie pan stąd kiedykolwiek?

– Sądzę, że jednak wyjdę – odpowiedział Kloss. – Proszę zadzwonić do Benity i zapytać, czy byłem z nią wczoraj.

– Benita von Henning zniknęła – oświadczył sturmbann-fuehrer. – A pan, panie Kloss, jest jednym z podejrzanych.

– Żarty! – Teraz Kloss wybuchnął. Był to wybuch dobrze zagrany. Kloss wiedział, jak rozmawiać z takimi ludźmi. -Jak pan śmie – krzyczał – oskarżać oficera niemieckiego! Ja nie jestem Ruppertem, Lothar! Natychmiast dzwonię do Reckego.

Ten bluff odniósł skutek.

– Proszę się uspokoić, Kloss – powiedział Lothar -pogadamy.

Wypytywał go o Benitę, o ich znajomość, Kloss odpowiadał, starając się zachować czujność, a jednocześnie myśląc ciągle o Annie. Anna jest tutaj. Jak można wydobyć Annę z alei Szucha? Kloss wiedział, że to równie trudne, jak zdobycie papierów von Henniga, ale wiedział także, że zrobi wszystko, by ją uratować.

To samo powtórzył po dwu godzinach w niewielkim, otoczonym ogródkiem domku na Mokotowie, w którym mieszkał Marcin. Marcin był zdenerwowany i niespokojny, właściwie nie chciał rozmawiać o Annie. Realista, nie lubił rozważać planów, które z góry uważał za niemożliwe do wykonania.

– Sklep i wszystkie adresy, które Anna znała – oświadczył – uważam za spalone. Na dobrą sprawę ty też jesteś spalony. Nie wiem, czy centrala nie każe ci się wycofać z roboty.

Kloss siedział naprzeciwko niego z twarzą ukrytą w dłoniach.

– Anna mc me powie.

Marcin nie potwierdzał i nie zaprzeczał. Wiedział, co dzieje się w alei Szucha, nie miał złudzeń i był przygotowany na każdą ewentualność. Rozumiał Klossa, ale rozumiał także, iż rezygnacja jest w ich sytuacji jedyną możliwą drogą.

– A jeśli… – rzekł po długiej chwili Marcin. – Pozostaje nam jedno: czekać.

– Nie! – wybuchnął Kloss. – Nie mogę czekać!

– Co mógłbyś zrobić?

– Nie wiem – odpowiedział. – Nie jestem w stanie myśleć.

11

Kapitan Ruppert ciągle nie tracił nadziei. Ciągle wierzył, że zdarzy się coś, co umożliwi mu wydobycie się z sieci. Siedział przy pianinie i grał Mozarta. Stale ta sama fraza przychodziła mu do głowy, jakby zapomniał wszystko prócz tego jednego motywu. Ilza kręciła się po pokoju; podeszła do niego, położyła mu dłoń na ramieniu, ale to zamiast uspokajać, tylko drażniło.

– Willy, powiesz mi nareszcie?

Co mógłby jej powiedzieć? Gdy usłyszał dzwonek i zobaczył wprowadzanego przez ordynansa Lothara, zrozumiał, iż rzecz zbliża się ku rozwiązaniu.

Ilza zostawiła ich samych i Ruppert stanął obok Lothara, był mniej roztrzęsiony, na chwilę wróciła mu pewność siebie, znowu poczuł się niemieckim oficerem.

– Co pan z nią zrobił? – spytał nagle.

– Z kim? – Lothar nie zrozumiał.

– Z tą dziewczyną, którą dla pana znalazłem.

Lothar skrzywił się.

– Jeszcze to pana interesuje? Niech pan się nie zgrywa, Ruppert. Ta dziewczyna nic nie mówi – dodał ze złością. – Postanowiłem was skonfrontować, może przynajmniej przestanie zaprzeczać.

Ruppert milczał sporą chwilę.

– Nie chcę jej widzieć! – krzyknął. – Słyszy pan? Nie chcę jej widzieć!

– Spokojnie. – Lothar patrzył na Rupperta z nie ukrywaną pogardą. Znał te objawy. Najgorsze szmaty zdolne są do takich wybuchów. Krótkich. – Zrobi pan wszystko to, co każę – stwierdził. – Ta dziewczyna musi mówić. Podejrzewam zresztą, Ruppert, że maczał pan palce w zniknięciu Benity von Henning. Pan nie jest z nami szczery, a ja bardzo nie lubię nieszczerości.

– Nieprawda! – Ruppert przestał panować nad sobą. -To podłość podejrzewać mnie również o to!

– Podłość? – powtórzył Lothar i uderzył Rupperta w twarz. Oficer cofnął się, przez chwilę można było sądzić, że rzuci się na Lothara. Dotknął dłonią policzka. Potem opadł na fotel, ukrywając twarz w dłoniach.

– Jak pan śmiał to zrobić! – na progu stanęła Ilza.

– Radzę milczeć – odpowiedział Lothar i wyszedł. Ruppert wrócił do pianina i uderzył w klawisze. Znów ta sama fraza z koncertu A-dur Mozarta.

12

Lothar miał wszelkie powody do zdenerwowania.

Oto minęło wiele godzin, a on nic jeszcze nie wyjaśnił w sprawie zniknięcia panny von Henning. Wiedział dokładnie tyle, co na początku. Tym razem rozmowa z gruppenfuehrerem, który wezwał go po raz drugi, była ostrzejsza.

– Pan jest durniem, Lothar – powiedział gruppen-fuehrer, ledwo gestapowiec zdążył zamknąć za sobą drzwi. – Dureń – powtórzył.

– Ta dziewczyna nie chce mówić – wyjaśnił Lothar. -Zdjąłem ludzi z domu gry, ale oni chyba naprawdę nic nie wiedzą. Przekażę ich kryminalnej.

– I co pan zamierza? – W głosie gruppenfuehrera brzmiała nie ukrywana groźba. – Przed chwilą rozmawiałem z Berlinem. Domyśla się pan, co powiedzieli mi w Berlinie?

– Domyślam się – odpowiedział Lothar, choć powinien milczeć.

– No więc?

– Dzisiaj w nocy przesłucham tę dziewczynę osobiście.

Gruppenfuehrer spojrzał na Lothara z pogardą, z taką samą pogardą, z jaką Lothar patrzył niedawno na Rup-perta.

– I potem już w ogóle nie będzie mogła nic powiedzieć, co? Odeślę pana na front! – krzyknął wreszcie. – Tę dziewczynę – powiedział cicho – jutro rano pan wypuści.

– Tak jest.

– Przydzieli pan do niej najlepszych ludzi i wszelkie środki. Rozstrzelam pana, jeśli uda się jej wymknąć. Musi nas naprowadzić na ślad. I poza tym, niech pan słucha uważnie, Lothar: jeśli to naprawdę ta polska siatka porwała Benitę, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby zaproponować wymianę, Benita von Henning za tę dziewczynę…

Lothar wzruszył ramionami.

– W jaki sposób do nich dotrzeć, panie gruppenfuehrer?

– Niech pan spróbuje – powiedział dygnitarz gestapowski. – I niech pan nie popełni błędu…

Anna nie mogła, niestety, wiedzieć o tej rozmowie, dlatego myślała, że śni, kiedy oddano jej torebkę. Wartownik otworzył szlaban i wziął przepustkę.

Znalazła się sama na pustej ulicy. Ciągle nie wierzyła, nie mogła uwierzyć. Szła aleją Szucha w stronę placu Unii, znowu w swojej Warszawie, w swoim mieście i dopiero teraz poczuła, jak bardzo była zmęczona. Bolało ją całe ciało, ale przecież była wolna, puścili ją, nic nie powiedziała, może być z siebie dumna. Dlaczego więc ją puścili? To cud, nieprawdopodobny cud, bo przecież z alei Szucha nikogo nie puszczają, w najlepszym razie trafia się do Oświęcimia, a jeśli ktoś stąd wychodzi…

Anna obejrzała się, ulica nie była już pusta. Kilkanaście metrów za nią szedł mężczyzna w płaszczu i kapeluszu. Po drugiej stronie ulicy – także mężczyzna w płaszczu i kapeluszu. Ludzie gestapo! Siedzą ją, idą za nią. Teraz zaczęła rozumieć… Ma ich naprowadzić na ślad. Liczą na to, że powie więcej na wolności niż w celi. Przyspieszyła kroku, chociaż przyszło to jej z trudnością. Skręciła w Marszałkowską, potem w Piusa XI, była już na Mokotowskiej. Na jezdni zobaczyła motocykl; motocyklista w gumowym płaszczu jechał powoli. Annie wydało się, choć nie była tego pewna, że ci trzej ludzie – motocyklista i dwaj mężczyźni, którzy pojawili się na chodniku, patrzą na siebie, potem na nią. Nadjechał samochód, zamknięta półciężarówka. Anna skręciła w bok, była przecież u siebie, wmieszała się w tłum, zobaczyła scenki, które znała tak dobrze. Młody chłopak bez nogi, oparty o mur kamienicy, śpiewał i wyciągał czapkę. Przed sklepem spożywczym ustawiała się kolejka – pewnie dawali margarynę. Dwaj chłopcy w długich butach stali w bramie, z rękoma w kieszeniach. Anna nie znała tych chłopców, ale znała takich chłopców; czuła się tu swojsko i bezpiecznie. Wystarczyłoby przejść parę kroków i byłaby na placu Trzech Krzyży, tam ma przyjaciółkę z lat szkolnych. Wystarczyłoby wsiąść do tramwaju, żeby dostać się na Mokotów i zobaczyć Marcina albo może Janka. Janka – powtórzyła w myśli. Ale nie mogła tego zrobić. Była kimś innym niż ci wszyscy, którzy ją mijali. Ktokolwiek do niej podejdzie, narazi się na straszliwe