8
W salce operacyjnej na podłodze leżał trup sanitariusza Stefana Welmarza.
– Śmierć nastąpiła natychmiast – powiedział doktor Kowalski. – Strzał w okolicę serca z bardzo bliskiej odległości.
W drzwiach tłoczyli się pozostali. Kloss widział twarze Krystyny i Klary, a w głębi przerażoną, spoconą twarz Wacława Stokowskiego. Pochylił się nad zmarłym, szybko i sprawnie przejrzał jego kieszenie. Nic w nich nie było: kilkadziesiąt złotych, kenkarta i zaświadczenie o pracy w szpitalu. Kto zabił tego chłopca? Kloss sądził, że istnieje tylko jedna możliwa odpowiedź. Welmarza zabił agent von Rhodego, obawiając się z jakichś powodów zdemaskowania. Tylko M-18 mógł mieć broń. Nawet jeśli któryś z pracowników szpitala jest w konspiracji, mało prawdopodobne, by pozwolono mu nosić broń ze sobą.
Kloss znakomicie wiedział, co powinien zrobić teraz oficer Abwehry: zameldować von Rhodemu, przekazać sprawę Abwehrze i gestapo. Ale on nie mógł tego uczynić. W szpitalu była Ewa. Ewie groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Prowadzenie śledztwa na własną rękę dawało jedną możliwość na sto, że wykryje mordercę i jednocześnie agenta von Rhodego. Musiał jednak działać bardzo szybko; jeśli M-18 poczuje się zagrożony, ucieknie i pójdzie do Abwehry. Nie miał jednak wyboru.
– Nikomu nie wolno opuszczać szpitala – powiedział i zwrócił się do Kowalskiego: – Proszę wydać odpowiednie zarządzenia portierowi. Będę przesłuchiwał po kolei wszystkich.
Najpierw należało ustalić przebieg zdarzeń. Kloss pomyślał, że morderca miał niewiele czasu, by ukryć pistolet. Trudno jednak przypuścić, żeby trzymał nadal broń przy sobie… Chociaż… M-18 nie wie albo przynajmniej nie powinien wiedzieć o związku między Ewą a Klossem, więc nie obawia się Klossa. Przeciwnie – nie zna żadnych powodów, by nie ufać niemieckiemu oficerowi. Chyba że agentem jest doktor Kowalski i to on zastrzelił Welmarza.
Kloss polecił wszystkim wejść do operacyjnej. Miał ich teraz w komplecie: dwie siostry, felczera i lekarza. Pozostawał tylko portier, ale portiera należałoby chyba wyłączyć; był to stary człowiek, który nie opuszczał swej dyżurki.
– Chcę ustalić – powiedział Kloss – gdzie każde z was znajdowało się w momencie strzału… – Czy nie demaskował się przed M-18, prowadząc w ten sposób śledztwo? Wystarczy, żeby szpicel powtórzył von Rhodemu to pytanie.
Odpowiadali po kolei. Siostra Klara oświadczyła, że była w magazynie po koce dla trójki, siostra Krystyna przygotowywała zastrzyk dla chorej po operacji i przebywała w maleńkiej salce opatrunkowej. Doktor Kowalski był w łazience. Tylko Wacław Stokowski przyznał, że w chwili, gdy padł strzał, znajdował się na korytarzu, przy łóżku chorego, tego mężczyzny przywiezionego ze wsi. Żadne z nich nie miało świadków; Wacław twierdził, że chory się obudził i chyba będzie pamiętał, że go widział właśnie w momencie, gdy rozległ się huk wystrzału. Było to kiepskie alibi.
Klossowi Wacław wydawał się od pierwszej chwili najbardziej podejrzany; podobnie jak inni, mógł stanąć na progu operacyjnej i strzelić, ale tylko on jeden był na korytarzu i jeśli nie zabił, musiał widzieć człowieka wybiegającego z salki bezpośrednio po strzale. Ten felczer nie wydawał się zresztą człowiekiem, który umiałby milczeć.
– Będę was wzywał kolejno do dyżurki – powiedział Kloss – a teraz proszę wrócić do swoich zajęć. Doktor Kowalski zostanie tutaj.
Milczeli. Kowalski zapalił papierosa, potem podszedł do umywalki, mył ręce.
– Odniosłem wrażenie – powiedział Kloss – że ta śmierć pana nie zaskoczyła.
– Morderstwo stało się dość powszednie. Kiedy pan zawiadomi żandarmerię? – zapytał Kowalski.
– Kiedy ona opuści szpital? Lekarz wzruszył ramionami.
– Nie wiem, musi tu pozostać parę dni.
Kloss obserwował go uważnie. Nie umiał rozgryźć tego człowieka. Chwilami mu ufał, chwilami wydawał mu się szczególnie podejrzany.
– Panu chyba zależy na wykryciu mordercy Welmarza? Lekarz odpowiedział nie od razu.
– Trzeba stąd zabrać ciało – mruknął. – A jeśli chodzi o sprawcę… Nie zastanawiałem się, panie poruczniku…
Pozwolił mu odwiedzić Ewę. Czy agent von Rhodego, jeśli nie jest nim oczywiście Kowalski, bo on wie wszystko, dostrzegł zainteresowanie Klossa tą dziewczyną? Jak tłumaczy sobie obecność oficera niemieckiego i jego zachowanie? Zastrzelił Welmarza, bo bał się zdemaskowania. A może zastrzelił dlatego, że właśnie obecność Klossa gwarantowała mu bezpieczeństwo? Gdyby chciał, mógłby oczywiście uciec… Zarządzenia, wydane przez Kowalskiego, stanowiły bardzo mizerną przeszkodę. Kloss sam się o tym przekonał odwiedzając portiernię. Starszy człowiek, siedzący w maleńkim pomieszczeniu przy lampie naftowej, oświadczył od razu, że on oczywiście nikogo nie wypuści, bo pan doktor tak kazał, ale murek szpitalny nie jest tak wysoki, żeby go nie można było przeskoczyć. Patrzył przy tym na Klossa z taką pogardą i nienawiścią, że gdyby porucznik był naprawdę oficerem niemieckim…
Co mógł więc zrobić? Trzymać ich wszystkich w zasięgu broni? Nonsens. Sytuacja była niezwykle trudna, a rozmowa z Ewą ujawniła istnienie jeszcze jednej, zupełnie nieprzewidzianej komplikacji. Dziewczyna leżała w separatce, z ręką na temblaku, oparta o wysoko podniesioną poduszkę. Gdy Kloss zamknął drzwi za sobą i pochylił się nad nią, powiedziała od razu:
– Widziałeś tego na korytarzu?
– On leży w głębi – rzekł Kloss – nie zwróciłem na niego uwagi, nie podchodziłem zresztą do niego.
– To on!
– Kto? – zapytał Kloss.
– On – powtórzyła Ewa. – Ten Niemiec z samochodu. Inżynier Kruck.
Gdy przycisnęli ich do ziemi – opowiadała szybko -ona z Kruckiem mieli wycofać się do leśniczówki. Nie zdążyli. Spod lasu wyskoczyło paru SS-manów. Jeden z nich rzucił granat. Wybuchł tak blisko, że myślała, że Kruck nie żyje. Potem Lis zlikwidował SS-manów celną serią, a ona dopadła lasu. A okazało się, że Kruck przeżył. Znalazł go ten chłop i przywiózł tutaj.
– Co się stało z dokumentami Krucka? – zapytał Kloss.
– Nie wiem – powiedziała. – Ten Niemiec mnie poznał.
Kloss poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Przez chwilę wydawało mu się, że z tej sytuacji nie znajdzie już wyjścia. Wszystko, dosłownie wszystko sprzysięgło się przeciwko nim.
9
Von Kruck odzyskał znowu przytomność. Zobaczył nad sobą lekarza, wiedział na pewno, że to jest lekarz, młody mężczyzna, którego już pamiętał, a właściwie zdawało mu się, że pamięta. Mówił z trudem, każdy ruch sprawiał mu ból. Chciał się podnieść i natychmiast opadł bezwładnie na poduszkę.
– Nazywam się Johann Kruck – szeptał. – Proszę zawiadomić władze niemieckie…
Kowalski słuchał uważnie. Zbadał puls chorego, potem położył mu dłoń na czole.
– Proszę zawiadomić władze niemieckie – powtórzył Kruck. – Czy pan rozumie, co mówię?
– Rozumiem – odpowiedział Kowalski. -Jutro zawiadomię. – Znał niemiecki, ale rzadko posługiwał się tym językiem.
– Zawiadomić trzeba szybko – mówi Kruck. – Jeśli pan tego nie zrobi… To obowiązek. Ta dziewczyna… -dodał.
– Jaka dziewczyna? – zapytał Kowalski.
– Pan jest lekarzem – szeptał Kruck. – W tym mieście są Niemcy. Prawda? Niemcy?
– Tak – powiedział Kowalski. Kruck odetchnął z ulgą.
– Wieziono ją korytarzem. Była ranna… Kowalski milczał.