– Chcę, byś poczuła ból. No wrzeszcz, pokaż, że robię ci krzywdę.
Faktycznie robił mi krzywdę, czułam palenie ścianek, które rozchylały się wbrew woli.
Wrzeszczałam, a ciemny pokój wirował dokoła mnie. Zakłopotanie minęło, a na jego miejscu pozostało tylko pragnienie, by był mój.
Jeśli będę wrzeszczeć, pomyślałam, będzie zadowolony, sam o to prosił. Zrobię wszystko, co mi każe.
Wrzeszczałam i czułam ból; żaden dreszcz rozkoszy nie przeszył mego ciała.
On tymczasem wybuchnął – zmienił mu się głos, a jego słowa stały się obsceniczne i wulgarne. Ciskał nimi we mnie i przeszywał mnie nimi z gwałtownością, która swą siłą przewyższyła sam stosunek.
Potem wszystko się uspokoiło. Wziął okulary z komody, wyrzucił prezerwatywę, chwytając ją przez chusteczkę, powoli ubrał się, pogłaskał mnie po głowie, a w samochodzie rozmawialiśmy o Bin Ladenie i Bushu, tak jakby wcześniej nic się nie wydarzyło…
25 października 2001
Roberto często do mnie dzwoni, mówi, że rozmowa ze mną wprawia go w dobry humor i że ma ochotę się kochać. Tę ostatnią rzecz mówi po cichu, nie chce, by go ktoś usłyszał, a potem trochę się wstydzi przyznać do tego. Mówię mu, że ze mną jest tak samo i często myślę o nim, dotykając się. To nieprawda, pamiętniku. Mówię to tylko po to, by poczuł się dumny, a on z wielką pewnością siebie powtarza zawsze: „Wiem, że jestem dobrym kochankiem. Bardzo się podobam kobietom".
Jest wyniosłym aniołem, któremu trudno się oprzeć. Jego wizerunek towarzyszy mi przez cały dzień, ale myślę o nim raczej jak o miłym chłopaku, niż o namiętnym kochanku. Gdy zaś przemienia się, wzbudza mój uśmiech i wydaje mi się, że doskonale potrafi zachować równowagę, wcielając się w różne osoby w różnych momentach. Ze mną jest zupełnie inaczej, ja zawsze jestem tą samą osobą, zawsze taką samą. Moja namiętność jest wszędzie, podobnie jak moja przebiegłość.
1 grudnia 2001
Powiedziałam mu, że pojutrze będą moje urodziny, a on krzyknął:
– Świetnie! A więc musimy to odpowiednio uczcić. Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam:
– Roby, dopiero co świętowaliśmy wczoraj, i to całkiem nieźle. Nie jesteś zadowolony?
– Hm, nie… Dzień twoich urodzin musi być specjalny. Znasz Pina, prawda?
– Tak, oczywiście.
– Podoba ci się?
Zwlekałam chwilę w obawie, by nie powiedzieć czegoś, co mogłoby go ode mnie oddalić, a potem postanowiłam być szczera:
– Tak, bardzo.
– Świetnie. A więc pojutrze wpadnę po ciebie. -W porządku…
Odłożyłam słuchawkę, zaciekawiona jego dziwnym podekscytowaniem. Zdaję się na niego.
3 grudnia 2001 4.30
Moje szesnaste urodziny. Teraz chcę się zatrzymać i stanąć w miejscu. W wieku szesnastu lat sama decyduję o sobie, ale jestem też ofiarą przypadku i nieprzewidywalności.
Po wyjściu z bramy domu zauważyłam, że Roberto nie był sam w swym żółtym samochodzie. W ciemności dostrzegłam ciemne cygaro i od razu wszystko zrozumiałam.
– Mogłabyś zostać przynajmniej w dniu swoich urodzin – powiedziała mi matka przed wyjściem, ale nie posłucha-, łam jej, zamknęłam delikatnie drzwi wejściowe, wychodząc bez słowa.
Wyniosły anioł patrzył na mnie z uśmiechem, a ja wsiadłam do samochodu, udając, że nie zauważyłam Pina siedzącego z tyłu.
– I co? – spytał Roberto. – Nic nie powiesz? – Wskazał głową na tylne siedzenie.
Odwróciłam się i ujrzałam Pina rozłożonego z tyłu, z czerwonymi oczyma i rozszerzonymi źrenicami. Uśmiechnęłam się do niego i spytałam:
– Paliłeś?
Przytaknął skinieniem głowy, a Roberto powiedział:
– Tak, i na dodatek wypił całą butelkę alkoholu.
– No ładnie, nieźle się załatwił.
Światła miasta odbijały się w oknach samochodu, sklepy były jeszcze otwarte, właściciele czekali z niecierpliwością na Boże Narodzenie. Po chodnikach spacerowały parki i rodzinki, nieświadome, że w samochodzie siedzę ja z dwoma mężczyznami, którzy mogą mnie zawieźć nie wiadomo dokąd.
Przejechaliśmy ulicę Etnea i widziałam oświetloną jasnym światłem katedrę otoczoną olbrzymimi palmami daktylowymi. Pod tą ulicą przepływa rzeka pokryta skamieniałą lawą. Jest cicha, niesłyszalna. Podobnie jak moje myśli – ciche i spokojne, umiejętnie skryte pod mym pancerzem. Przebiegają. Dręczą mnie.
Rano jest w pobliżu targ rybny, a od rąk rybaków, z paznokciami czarnymi od rybich wnętrzności, bije zapach morza, gdy biorą wodę z kubełka i spryskują nią zimne, połyskujące ciała żywych jeszcze, wijących się stworzeń. Kierowaliśmy się dokładnie w to miejsce, ale nocą panują tu inne klimaty. Gdy wysiadłam z samochodu, zdałam sobie sprawę, że zapach morza przemienia się w zapach dymu i haszyszu, że młodzież z kolczykami zajmuje miejsce starych, spalonych słońcem rybaków, a życie dalej się toczy, zawsze i wbrew wszystkiemu.
Wysiadłam z samochodu. Obok mnie przeszła starsza kobieta o nieprzyjemnym zapachu, ubrana w rude ciuchy, z rudym jak one kotem na rękach, chudym i ślepym na jedno oko.
Nuciła monotonnie:
Idąc spacerkiem po via Etnea,
podziwiam orgię świateł,
postrzegam gwarny tłum
i młodych łudzi w dżinsach,
pod kawiarniami szum.
Jak cudna jest Katania o zmroku,
w blasku księżyca promieniach,
gdy góra zionąca ogniem
dusze kochanków rozpłomienia.
Poruszała się jak zjawa, powoli, z błędnym wzrokiem, a ja obserwowałam ją z zaciekawieniem, czekając, aż pozostali wysiądą z samochodu. Kobieta musnęła rękaw mojego palta i przeszył mnie dziwny dreszcz; przez krótką chwilę skrzyżowałyśmy spojrzenia, a było to tak intensywne i wymowne, że ogarnął mnie strach, prawdziwy, bezgraniczny strach. Jej złe, przenikliwe – i wcale niegłupie oczy – mówiły: Znajdziesz tam śmierć. Nie odzyskasz już nigdy serca, dziewczyno, umrzesz, a ktoś sypnie ziemię na twój grób. Żadnego kwiatka, żadnego.
Dostałam gęsiej skórki; ta czarownica rzuciła na mnie urok. Ale nie posłuchałam jej, uśmiechnęłam się do obu chłopaków, którzy szli w moim kierunku, piękni i niebezpieczni.
Pino z trudem trzymał się na nogach i przez cały czas milczał; nawet ja i Roberto nie rozmawialiśmy tak wiele jak zazwyczaj.
Roberto wyjął z kieszeni spodni wielki pęk kluczy i jeden z nich wsunął do zamka. Brama zaskrzypiała, popchnął ją trochę, by się otworzyła, po czym zatrzasnęła się z hukiem za naszymi plecami.
Nic nie mówiłam, o nic nie pytałam, wiedziałam doskonale, co zamierzaliśmy zrobić. Weszliśmy po schodach, naruszonych zębem czasu; ściany budynku wydawały się tak słabe, że ogarnął mnie strach – bałam się, że w pewnej chwili jedna z nich runie i nas zabije. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami, zza których dobiegała muzyka.
– Czy tam ktoś jest? – spytałam.
– Nie, zapomnieliśmy wyłączyć radio przed wyjściem – odpowiedział Roberto.
Pino natychmiast poszedł do łazienki, zostawiając otwarte drzwi; widziałam, jak sika, trzymając w ręku sflaczały, pomarszczony członek. Roberto poszedł do drugiego pokoju przyciszyć muzykę, a ja zostałam na korytarzu, obserwując ukradkiem i z ciekawością wszystkie pokoje, które mogłam dojrzeć.
Wyniosły anioł wrócił z uśmiechem, pocałował mnie w usta i wskazując mi jeden z pokoi, powiedział:
– Poczekaj na nas w celi pragnień, zaraz przyjdziemy.
– Cha, cha, cha! – zaśmiałam się. – Cela pragnień… co za dziwna nazwa pokoju, który służy do pieprzenia!