Выбрать главу

— Twój ojciec! Twój lud! Nie mogę równocześnie bronić i jego, i was, i kopalni! Jeden tylko jestem! Muszę pilnować wytopu cyny i to jest najważniejsze.

— Jeśli nie pomożesz mojemu ojcu, nie dostaniesz więcej żywności ani nie przyślę ci chłopców i nie będzie kopalni. Co wybierasz?

Co mógł wybrać? Pomoc Albich była mu niezbędna. Ale jak ustrzec ich wszystkich przed napadami Yernich?

— A czemu nie powstrzymasz najazdów? — spytał Inteb, odpowiadając na wiszące w powietrzu pytanie. Ason spojrzał zaintrygowany. — Dziewczyna powiedziała, że Yerni nigdy nie zachowywali się w ten sposób. Rozumiem, że dotąd poszczególne ich szczepy walczyły ze sobą i handlowały z Albimi. Całkiem rozsądnie. Ale ktoś pomieszał im w głowach i kazał napadać z dala od domu. Ustal, kto to jest, odszukaj go i zabij. Kłopot sam zniknie.

— Ale kto to jest?

— Der Dak! — powiedziała Naikeri. — Kto by inny? Ludzie z jego teuty nie ruszą do walki bez rozkazu wodza. Owszem, biją się przy lada okazji, ale zwykle w pojedynkę. Żeby ruszyć tak daleko i całą gromadą, musieli dostać taki rozkaz. Idź i zabij go, a będzie po wszystkim.

— Przedrzeć się przez szeregi jego podwładnych? Mogę walczyć z każdym, ale nie z całym tłumem.

— Może nie będziesz musiał — jęknął Inteb, macając guz na głowie. — Ten pomysł z teutą i bykiem mocno przypomina mi porządek panujący w miastach Argolidy…

— Jak śmiesz porównywać szlachetne Mykeny z tymi cuchnącymi dzikusami!

— Cierpliwości, miły Asonie, porównanie dotyczy tylko samej struktury władzy. Mieszkałem w wielu krajach i poznałem tę prawdę, że ludzie wszędzie są mniej więcej tacy sami. Zawsze mają władców i bogów. Jedni z nich zabijają, inni są zabijani. Jedni rządzą, inni słuchają. Skorzystajmy z tej obserwacji.

— Mógłbym wyzwać tego Der Daka i zabić go, żeby napady ustały. — Spojrzał na Naikeri. — Czy mówią tym samym językiem, co wy? Czy mnie zrozumieją? Z tym tutaj jakoś się dogadałem.

— Zrozumieją. Języki mamy podobne, różnią się tylko niektórymi słowami, a tych mogę cię nauczyć.

— Z czego są najbardziej dumni? — spytał Inteb.

Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę.

— Ze swojej waleczności, zawsze chełpią się, jakimi to są wspaniałymi wojownikami, jacy są odważni, jak szybko biegają, jak wiele zwierza zabili. A, właśnie, no i ile krów mają i ile ukradli. Słyszałam, że bydło milsze jest ich sercu niż kobiety. No i uwielbiają cenne błyskotki, naszyjniki, obręcze ze złota i brązowe noże. Kupują to wszystko. Są bardzo próżni.

Aias podszedł z czterema toporami, trzema skręconymi na kształt obręczy złotymi prętami i jednym sztyletem w rękach.

— Zdarłem z trupów — wyjaśnił.

— Będzie na kopalnię — stwierdził Ason. — Nie musimy już zważać na humory Lera.

— Ja wezmę topory — powiedziała Naikeri. — Zostały zrobione przez Albich. Obręcze i nóż są twoje. Tylko ktoś obwieszony solidnie skarbami wyda się Yernim dość godny, by wyzwać ich wodza.

— Piec — powiedział Inteb, wstając powoli. — Zapomnieliśmy o nim. Wytop winien dobiec już końca.

Przyglądali się uważnie, jak Inteb wygarnia popioły z przewodu z boku pieca. Zerknął do środka, ale nie dojrzał niczego, poza resztkami węgla. Ason owinął rękę mokrym futrem i sięgnął jak mógł głęboko, chwycił i wyciągnął coś syczącego. Upuścił to zaraz, bo parzyło go w palce.

Był to krąg srebrzystego metalu. Chropawy od spodu, gładki na wierzchu, gruby przy tym i ciężki.

— Cyna — powiedział Ason. — Wreszcie. To nie może być nic innego.

***

Naikeri i Ason opuścili dom Lera o świcie następnego ranka. Z początku starzec nie chciał ich słuchać i nic, tylko zbierał się gorączkowo do odejścia wraz z całym dobytkiem. Córka nakrzyczała na niego, potem zasypała prośbami, wreszcie przyjął do wiadomości, że jeśli Ason pokona Der Daka, napady ustaną i będzie można żyć w pokoju. Ostatecznie, jako niewidomy, wolał pozostać w znanym mu miejscu. Chciał uwierzyć w powodzenie planu, tak więc w końcu go przekonali.

Przeszukał wykopane spod klepiska skrzynie. Jedna z nich, przywalona rzeźbionym bogato kamieniem, zawierała miedziane topory i siekierki o różnym przeznaczeniu i o różnej wielkości. Znalazł też brązowy hełm osłaniający szczyt głowy. Wyściółkę miał ze skóry i pochodził wyraźnie z czasów, kiedy handel szedł lepiej. Nie był to hełm szlachcica, ale musiał wystarczyć. Ason dostał jeszcze grubą tunikę mogącą osłonić przed ciosami i jedną z okrągłych tarcz Yernich. No i miał swój miecz, który ważniejszy był niż wszystko inne.

Droga wiodła ich przez mokradła, ścieżką wydeptaną przez całe pokolenia kupców. W nocy padało i powietrze było pełne wilgotnej woni ziemi i wrzosu. W górze krążył jastrząb. Nagle zwinął skrzydła i jak kamień runął ku zdobyczy, po czym znów wzbił się w powietrze z jakimś małym zwierzęciem w pazurach. Słońce grzało przyjemnie, ale powietrze wciąż było chłodne, idealna pogoda na poważniejsze przedsięwzięcie. Ason mruczał sobie coś pod nosem, Naikeri prowadziła, dźwigając na plecach tobołek z prowiantem. Maszerowała równym krokiem, aż mięśnie grały jej pod spódnicą. Idący z tyłu Ason popatrywał raz za razem na opinającą talię i uda materię i coraz bardziej dokuczała mu wymuszona od dawna asceza.

Gdy słońce stanęło w zenicie, skręcili z głównej drogi i poszli brzegiem niedużego strumienia do polanki, gdzie mogli przysiąść i coś zjeść. Dziewczyna bez słowa wyjęła kawałek suszonego na słońcu mięsa i podała go Asonowi. Przeżuł kęs i popił zaczerpniętą ze strumienia wodą. Nie odzywał się, ale gdy Naikeri podniosła wzrok, napotkała wpatrzone weń oczy Asona. Odwróciła głowę.

Ason wiedział sporo o życiu i świecie, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nie poznał jeszcze wszystkich tajemnic. Jedną z większych zagadek były dlań kobiety. Oto dziewczyna, która odepchnęła go w nocy, przyzywała go w pełnym blasku dnia.

Gdy było już po wszystkim, poszedł umyć się w strumieniu. Naikeri uporządkowała powoli odzienie. Ason chciał zaraz ruszać dalej, ale ona nie wstawała wciąż z kręgu wygniecionej trawy.

— Czy tam, skąd przyszedłeś, masz może żonę? — spytała.

— Pora w drogę.

— Powiedz.

— Nie, nie mam żony. Nie pora gadać o takich sprawach.

— Zawsze jest pora, by gadać o takich sprawach. Jesteś moim pierwszym mężczyzną. Jeśli chcesz, abym…

— Chcę tylko tego, czego chcę i niczego więcej. Nie wyobrażaj sobie za wiele. Gdy wydobędę dość cyny, wrócę do Argolidy. Jeśli się ożenię, to tylko z córą szlachetnego rodu. Tak już jest i tak być musi. Teraz wstawaj.

Cofnęła się ze złością, gdy wyciągnął ku niej rękę.

— Mój ród jest najstarszym wśród Albich. Widziałeś nasz grobowiec. Gdybyśmy mieli królowe, byłabym nią…

— Jesteś niczym — warknął Ason, podnosząc ją na nogi.

— A zatem nie będę twoją królową — powiedziała dziewczyna głosem nagle spokojnym i beznamiętnym. — Ale jestem twoją kobietą. Nikt inny nie będzie mnie już miał. Wiesz, że jestem mocna. Mogę ci pomóc, ogrzać ci łoże w nocy.

— Jak chcesz — powiedział Ason, ruszając już w drogę. Naikeri spojrzała za nim ponuro, zarzuciła tobołek na plecy i podążyła jego śladem.

***

Przez pierwsze dni wędrówki szło im się dość łatwo. Zrywali się przed świtem i gdy tylko było dość jasno, by dojrzeć ścieżkę, ruszali w drogę i stawali dopiero po zmroku. Trzeciego dnia jednak Naikeri zboczyła ze szlaku i poprowadziła przez brzezinę na szczycie wzgórza, dotarli do gęstwy tak wielkiej, że z trudem torowali sobie w niej drogę. U stop wzniesienia wyjrzeli ostrożnie zza krzaków. Przed nimi leżała rozległa dolina porośnięta głównie trawą, na której wypasały się doglądane przez chłopców stada bydła. W pobliżu spał mężczyzna, topór i tarczę trzymał pod ręką. Dalej widniał kształt jakiejś okrągłej budowli.