Выбрать главу

— Yerni — powiedziała Naikeri. — Muszą być z teuty Der Daka, bo to najbliżej, w tamtym kierunku. Jego ludzie kręcą się po równinie wkoło grodziska. Gdyby nas tu zauważono, rychło by o tym wiedział i musiałbyś walczyć ze wszystkimi, skoro nie przybyłeś, żeby pohandlować. Nie lubią, gdy ktoś obcy stąpa po ich ziemi.

— Musimy dotrzeć do grodziska nie zauważeni, żebym mógł wyzwać ich byka na pojedynek. Jak to zrobić?

— Musimy wędrować nocą.

Dopóki omijali rzadko rozrzucone domy i zagrody, dopóty wykrycie im nie groziło. Raz pies ich obszczekał, ale psy szczekają przy byle okazji i nic z tego nie wynikło. Potem zza horyzontu wyłonił się sierp księżyca i łatwiej było im wynajdywać krowie ścieżki. Naikeri była tu już kiedyś za dnia i brak dziennego światła zdawał się nie być dla niej żadną przeszkodą. Dobrze przed świtem wskazała na kolisty mur wyrastający przed nimi na równinie.

— Dun Der Dak — powiedziała.

Pod osłoną parowu i kurhanów dopełzli do grodziska na odległość rzutu włócznią. Grodzisko było otoczone pełną śmieci fosą, suchą jednak i będącą niegdyś źródłem surowca do budowy wysokich na wzrost męża murów, które lśniły jasno w blasku księżyca. Na kredowobiałym fundamencie wzniesiono drewnianą część umocnień, Ason widział zarys stromego dachu i mrocznych ścian.

— Zewnętrzny krąg to mieszkania wojowników — powiedziała Naikeri, wskazując na budynek. — Wchodzi się do nich ze szczytu obwałowania. Bydło trzymają wewnątrz grodziska, kobiety i dzieci mieszkają również po tej stronie pierścienia.

— Czy to jedyne wejście? — spytał Ason, wskazując na przerzuconą nad rowem kładkę wiodącą do bramy.

— Tak. Zamykają ją mocno na noc, aby bydło nie uciekło. Der Dak mieszka nad samą bramą.

Ason chrząknął i usadził się wygodnie, miecz położył obok. Miał zamiar czuwać aż do świtu.

9.

Gdy pierwsze szare światło zaczęło rozpraszać mrok, Ason wyjął z tobołka ozdoby zabrane poległym Yernim. Założył największą obręcz i na modłę tubylców zawiesił sobie na szyi brązowy sztylet. Naikeri dała mu hełm, który przetarła w nocy piaskiem, tak że lśnił teraz jak nowy. W lewą rękę młodzieniec wziął tarczę, miecz w prawą i stanął przed grodziskiem.

— Zostań tutaj, lepiej, żeby cię nie widzieli — nakazał dziewczynie, zerkając przez ramię. — Gdybym zginął, wrócisz i powiesz innym, co się stało. Jeśli wygram, sam wyślę kogoś z wiadomością. Tak czy inaczej, siedź w ukryciu i czekaj, aż zawołam cię po imieniu. Bohater w towarzystwie jednej tylko kobiety wzbudzi raczej śmiech, a nie strach.

Trwał nieruchomo i nie oglądał się więcej, tylko czekał, aż słońce wzbiło się ponad horyzont. Z grodziska dolatywać zaczęły odgłosy porannej krzątaniny, widać było poruszające się postacie. Z nagim mieczem w dłoni ruszył naprzód, sam przeciwko wszystkim wojownikom grodziska.

Zauważono go dopiero, gdy był ledwie kilka kroków od wejścia. Jakaś kobieta w towarzystwie podrostka podnosiła właśnie rygle bramy, by wypuścić bydło na pastwiska. Ujrzała przybysza i pisnęła. Ason zatrzymał się.

— Der Dak! — wrzasnął ile sił w płucach. — Der Dak!

Kobiety i chłopcy uciekli z krzykiem. Ruch zrobił się w grodzisku. Niby wiewiórki z dziupli, wojownicy zaczęli wyglądać ze swych wysoko położonych kwater. Jakiś pies, ciemnowłose, wielkie i zębate bydlę wyczuło zapach Asona i pobiegło ku niemu ujadając. Jeden ruch miecza zmienił psa w bezwładny, krwawy ochłap.

— Wyłaź, Der Dak! — zawołał znów Ason. — Chcę cię zabić, jak zabiłem właśnie twego psa. Z tobą będzie łatwiej. Jesteś tchórzem ulepionym z gówna, jesteś babą kryjącą swą płeć w ukradzionej przepasce ze skóry kozła. Wyłaź i staw czoło Asonowi, mężowi, który cię zabije.

Z najbliższego otworu drzwiowego doleciał ryk złości tak głośny, że aż przebił się przez ogólny harmider. Der Dak chwycił się framugi i wyjrzał na światło dzienne. Włosy miał sztywne i pobielone, wąsy białe, długie do ramion. Właśnie obudził się, był jeszcze nagi.

— Kto tam doprasza się szybkiej śmierci?

— Jestem Ason, Mykeńczyk, pierwszy syn króla Pe-rimedesa. Wyłaź, morderco mych braci i stawaj do walki z kimś, kto przybył po twe życie. Wyłaź, tchórzu, wyłaź na spotkanie śmierci.

Der Dak bliski był zadławienia, tak intensywnie pluł śliną i przeklinał. Zawrócił pędem, by przygotować się do walki.

Ason nie zwracał uwagi na pozostałych, ale Naikeri obserwowała ich pilnie z ukrycia. Wojownicy gromadzili się z wolna na blankach, większość z bronią, ale żaden nie wyglądał na skorego do bitki. Wrzeszczeli głośno i przepychali się, by zająć jak najlepsze miejsce, ale nie zamierzali się wtrącać. Perspektywa nieoczekiwanego widowiska budziła w nich żywą radość, poganiali kobiety, by przyniosły im miód do picia. Wrzasnęli pod niebiosa, gdy Der Dak pojawił się z tarczą, wielkim, kamiennym toporem i zeskoczył na ziemię. Wtedy dopiero Ason ujrzał, co wódz nosi na głowie.

Był to mykeński hełm. Powygniatany i zaniedbany, z postrzępionym pióropuszem, ale nadal mykeński. W ręce wodza trafić mógł tylko w jeden sposób: jako zdobycz po masakrze w kopalni. Może należał niegdyś do Lycosa, może do kogoś innego.

Der Dak warknął i ruszył do walki.

Zbudowany był potężnie, w zasadzie dorównywał w tym Asonowi. Stoczył już wiele walk i zabił wielu mężów, których głowy wisiały teraz nad jego drzwiami. Miał topór dwukrotnie większy niż inni wojownicy i dość siły, by nim władać. Gdyby Ason osłonięty był zbroją, mógłby nie przejmować się takim orężem, po prostu poczekałby, aż przecwinik podejdzie blisko i rozpłatałby go na dwoje. Jednak tym razem to Der Dak był w lepszej sytuacji, miał brązowy hełm i tarczę, jedno i drugie niepodatne na cios miecza.

Ason ciął, ale tarcza odtrącała miecz. Potem musiał cofnąć się i unieść własną tarczę. Cios zadudnił i rękę przeszył impuls bólu.

Krążyli w koło, obrzucali się przekleństwami, wymachiwali orężem szukając luki w obronie przeciwnika. Bez powodzenia. Obaj wiedzieli, że walka toczy się o najwyższą stawkę, żaden nie czekał pardonu. Nie trwało długo, a obaj dyszeli jak psy i spływali potem oraz krwią.

Der Dak pierwszy utoczył krwi Asona, gdy odbity od tarczy topór zahaczył o przedramię młodzieńca. Nie bolało zbytnio, ale krew pociekła obficie, wzbudzając żywy aplauz widowni. Zaraz potem Der Dak wyszczerzył zęby i tym żywiej zaatakował. Ason cofnął się, spojrzał na ramię i nieco opuścił tarczę udając, że lewa ręka mu omdlewa. Der Dak uwierzył łacno i uderzył toporem z taką siłą, że mógłby nawet przerąbać tarczę.

Ason jednak tego właśnie się spodziewał i miast uniku czy nagłego poderwania tarczy, wystawił miecz do przodu.

Stylisko topora trafiło w miecz tuż przy głowicy, nie zdążyło nawet dotrzeć do tarczy.

Brąz twardszy jest od drewna.

Miecz przeciął stylisko, sam topór runął z hukiem na ziemię. Der Dak stanął ogłupiały i spojrzał na trzymany w ręku kawałek kija. Nie zauważył nawet, jak ostrze miecza znalazło drogę do jego piersi. Wbiło się głęboko, zatrzymując się dopiero na kręgosłupie.