Выбрать главу

Der Dak rozrzucił szeroko ramiona. Tarcza odtoczyła się na bok. Krzyknął chrapliwie, padł na twarz i skonał.

Ason stanął nad zakrwawionym ciałem i też odrzucił tarczę. Naikeri powiedziała mu dość o zwyczajach tych ludzi. Ci wojownicy zwykli obcinać zabitym wrogom głowy, właśnie w tym celu wszyscy nosili sztylety z brązu. Ason uznał, że pokaże im lepszy sposób. Jeden zamach uniesionym w obu rękach mieczem wystarczył, aby głowa Der Daka odtoczyła się od tułowia.

Wzburzony Ason zrzucił swe oszczędne nakrycie głowy i zdarł byłemu wodzowi mykeński hełm. Sztywne wąsy nadawały się idealnie na nosidło, zatem ujął je, wziął łeb Der Daka i podszedł do zgromadzonych na obwałowaniu wojowników.

— Der Dak nie żyje! — krzyknął. — Wasz wódz nie żyje. Kto winien zająć jego miejsce?

Wojownicy spojrzeli po sobie, nikt nie chciał odezwać się pierwszy. Wszyscy znali rytuał wyłaniania nowego wodza, ale wiedzieć to jedno, a podjąć próbę objaśnienia czegokolwiek temu rozzłoszczonemu przybyszowi, to zupełnie co innego. Ason wskazał zakrwawionym ostrzem na najbliższego widza.

— Zrobi się — mruknął tenże. — Mamy swoje sposoby.

— I dobrze. Zatem to już nie moja sprawa. Teraz zaprowadźcie mnie do Mrocznego Męża. On jako drugi zapozna się z moim mieczem.

Drzwi nie różniły się niczym od innych. Ason otworzył je kopniakiem i wszedł, gotów na wszystko, jednak pomieszczenie było puste. Ktoś opuścił je w pośpiechu, zostawiając po sobie jedynie bałagan. Na podłodze leżał stłuczony dzban. I tyle. Po mieszkańcu pozostał jedynie wiszący w powietrzu odór. Ason dźgnął mieczem futra na posłaniu, ale nic się pod nimi nie kryło. Gniew opuszczał go z wolna i rana zaczynała dokuczać. Uświadomił też sobie, że choć zaplanował dokładnie, jak zabije Der Daka, to nie pomyślał jednak, co pocznie ze zwycięstwem.

Wojownicy rozstąpili się, gdy wyszedł z pustej kwatery i skierował się do mieszkania Der Daka, którego głowy nie wypuszczał wciąż z dłoni. Nad drzwiami widniały pomarszczone łby: szereg ludzkich i jeden niedźwiedzi. Ten ostatni miał osadzone w oczodołach wypolerowane kamienie. Ason zmiótł to wszystko jednym ruchem miecza i zrzucił do rowu za murami. Potem przyczepił nad framugą czerep wodza i siadł dokładnie pod nią.

— Dajcie mi jeść. I coś do picia — zawołał.

Przez chwilę trwała cisza. Ason położył dłoń na mieczu, a wtedy jeden z wojowników przekazał polecenie stojącej w pobliżu kobiecie. Ason rozluźnił mięśnie i sięgnął po kawałek futra, by oczyścić miecz. Nagle tuż przed nim stanęła Naikeri.

— Miałaś poczekać — warknął.

— Widziałam, co się stało. Wygrałeś. Moi ludzie bywali już tutaj. Ci wojownicy w ogóle nie zwracają uwagi na kobiety.

— Siadaj gdzieś z boku, byle nie na oczach.

— Co zamierzasz? — spytała, mijając Asona i wchodząc do wnętrza mieszkania. — Ale tu śmierdzi.

— Najpierw coś zjem.

— A potem?

Jęknął tylko, sam nie wiedział, co potem. Dziewka służebna postawiła przed nim dwie misy i umknęła czym prędzej. W jednym naczyniu było kwaśne mleko, które wypił niemal do dna, nim spojrzał na drugą misę. Zawierała biały ser. Napychał sobie nim usta, gdy pojawił się przed nim jeden z wojowników.

— Jestem Ar Apa — powiedział i zaraz przykucnął. Ason nie przerwał posiłku, zatem po dłuższej chwili milczenia przybysz znów się odezwał. — Jestem zabójcą, jestem myśliwym, biegłem przez sto dni i zabiłem sto jeleni, zabiłem Cetherna w walce, która trwała dziesięć nocy i teraz jego głowa wisi nad moimi drzwiami.

— Zabijałeś ludzi w kopalni? — spytał lodowatym głosem Ason, którego rychło znudziły te przechwałki. Ar Apa rozpostarł puste dłonie.

— Der Dak to zrobił. I inni. Wielu z Dun Uala. Dostali szczodre dary i poszli razem do kopalni. Wielu nie wróciło.

— Czy to Uala ich poprowadził?

— Uala ich poprowadził, ale to nie był jego pomysł. — Wojownik wyglądał, jakby nagle zabrakło mu słów. — On dał im dary, nawet zanim jeszcze wyruszyli. — Mimo ogólnej bezczelności, Ar Apa bał się wymówić pewne imię i wolał wskazać za siebie.

— Mroczny Mąż?

Ar Apa przytaknął i znów zaczął zachwalać swoją osobę. Ason nie słuchał, nastawił jednak ucha słysząc szept Naikeri i przytaknął.

— Chcesz zostać bykiem? — powiedział, powtarzając głośno słowa dziewczyny.

Ar Apa nie odpowiedział wprost na to pytanie. Jednoznaczne potwierdzenie mogłoby zostać odebrane jako wyzwanie, a Ar Apa dobrze wiedział, czym grozi spotkanie z brązowym mieczem.

— Musi być wódz.

— To prawda. Będzie wódz.

KSIĘGA TRZECIA

1.

Lato minęło, noce zrobiły się chłodne i nad ranem szadź zaczęła posrebrzać trawy. Słońce wznosiło się powoli, przeświecając przez korony drzew wkoło kopalni, długie cienie wędrowały po ziemi. Nie było wiatru i pierwsze smugi dymu wzbiły się szarym paluchem prosto w bezchmurne niebo. Aias przysunął się do ognia, dołożył suchych drew i pozgarniał je patykiem, by zajęły się jak najrychlej. Ziewnął potem, podrapał się tym samym patykiem pod pachą. Był jeszcze zaspany, a jego okaleczona warga zwisała niżej niż zwykle.

Zaskrzypiały drewniane zawiasy i z krytej bagienną trawą chaty wyszedł Inteb. Pochylił się nisko w niedużych drzwiach, owinięty wciąż kocem przysiadł dokładnie naprzeciwko pięściarza i przysunął się tak blisko ognia, aż skraj koca zaczął się tlić. Egipcjanin trząsł się cały i był siny z zimna.

— Nie ma jeszcze zimy, a już przemarzłem do kości — wymamrotał. Aias uśmiechnął się z politowaniem.

— To jeszcze nic. Za dnia wciąż jest ciepło, słońce grzeje. Zimą spadnie śnieg, biały i lodowaty. Czasem może zasypać cię wraz z głową.

— Niech Ra w swej mądrości stopi ten śnieg i nie pozwoli mu spaść. Potem niech przywiedzie tu mykeński statek jeszcze przed zimną porą. Nie da się mieszkać w tym kraju.

— Ja nie narzekam, Egipcjaninie. O wiele lepiej mi tutaj niż w twoim kraju, gdzie byłem niewolnikiem. Masa piasku, upał i zgon w kwiecie wieku. A tutaj codziennie jadam mięso, w życiu tyle go nie miałem. I kobiety. Ta, co gotuje dla chłopców, ma uda i zad jak krowa! — Aż klasnął w dłonie, wspomniawszy te przyjemności. — Jest co złapać. I ryczy jak krowa, gdy jej wkładam. Cudne miejsce.

Inteb aż skrzywił nos, zgorszony i wyciągnął osmalony róg koca z ogniska, zanim jeszcze tkanina zajęła się płomieniem.

— To zostań tutaj, Aiasie. Bez obrazy, ale jesteś prostym człowiekiem, zrodzonym w takim właśnie miejscu. W życiu są jeszcze inne przyjemności, których istnienia nawet się nie domyślasz. Może i lepiej, że ich nie poznasz, taki będziesz szczęśliwszy. Dobre wino, bogaty stół, kochani przyjaciele, cywilizowane rozrywki i wszystko, za czym tęsknię. Zabawa z krową o tłustym zadzie nie jest jakoś szczytem mych marzeń.

— Niektórzy to lubią — powiedział Aias i czknął, dając do zrozumienia, że zamyka temat.

— Bez wątpienia. Pewien mędrzec powiedział jednak kiedyś: mąż do miłości, chłopiec dla przyjemności, kobieta do powinności. Nie poczuwam się do wypełniania obowiązków z tutejszymi kobietami, zaś chłopcy chodzą tu brudni i nijak mnie nie pociągają.

Nie dodał, że znalazł się na tym krańcu świata za sprawą wielkiej miłości, ale o tym nie godziło się rozmawiać z niewolnikiem, który chrząkał właśnie i spluwał w ogień. Słońce wzniosło się wyżej i oblicze Ra zaczęło grzać miło ramiona i głowę Inteba. Lekki wiaterek poruszył gałęziami, liść dębu spłynął prawie do stóp Egipcjanina. Inteb podniósł go i przyjrzał się z podziwem jesiennemu liściowi. Drzwi pisnęły znowu i Ason przyłączył się do towarzystwa przy ognisku. Wciąż pachniał rozgrzanym ciałem Naikeri. Inteb odwrócił się, by nie czuć tej woni i sięgnął po szczapę z ogniska.