Kuglarz stanął lekko na nogi, złapał się za stopę i zawył, udając wielki ból. Zaraz też sięgnął językiem i oblizał sobie podbicie niczym pies próbujący wyciągnąć cierń z łapy. Jakaś kobieta chciała go złapać, ale on wykręcił się, stanął na czworakach, pisnął, zadyszał i zaszczekał na nią, budząc powszechną wesołość i skłaniając kobietę do wycofania się za cudze plecy. Potem jeszcze bardzo realistycznie udawał byka, krowę, cielę szukające matki i wojownika szukającego cielęcia. To ostatnie wywołało najgłośniejszy aplauz, śmiali się nawet zbrojni mężowie, gotowi widzieć w parodiowanych postaciach wszystko, tylko nie samych siebie. Gdy wrzawa nieco opadła, kuglarz wyciągnął spod obszernej spódnicy kilka lśniących, czerwonych i żółtych kuł z drewna i zaczął podrzucać je nad głową, aż wszystkie znalazły się w powietrzu. Ledwo ciskał jedną, zaraz musiał łapać następną, aż widzom zamąciło się w głowach i patrzyli tylko z podziwem. Ason i Aias darli się na równi z innymi i tylko Inteb, który nie takie sztuki oglądał na dworze Tutmozisa, popijał w milczeniu piwo.
Jednak i kuglarz znudził ich z czasem, a wówczas Ar Apa poprowadził gości do palenisk, gdzie pieczone tusze owiec i wołów roztaczały już smakowite zapachy. Kobiety odkrawały paski i kęsy mięsa zostały porwane natychmiast przez liczne chciwie wyciągnięte dłonie. Ar Apa odepchnął ciżbę i nakazał ukroić dla Asona i jego towarzyszy najlepsze kawałki z szynki. Potem sięgnął do swojej torby i wydobył garść białych kryształków wymieszanych z brudem. Posypał wszystkie porcje.
— Sól — powiedział. Ason poczuł, jak ślina napływa mu do ust. Widocznie niektórzy przybysze przywieźli sól na handel, będzie musiał kupić trochę przed powrotem do kopalni. Posolone mięso wywołało znów pragnienie, sięgnął zatem po piwo. Ason zaczynał rozumieć, czemu Samhain uznawano tu za najważniejsze wydarzenie w roku.
Ich uwagę przyciągnęło wściekłe szczekanie i warkot. Wzięli kufle w dłonie i podążyli za innymi na drugą stronę grodziska, gdzie musieli przepchnąć się przez tłum, aby stanąć w pierwszym rzędzie.
— Czy to psy? — spytał Inteb kładąc na wszelki wypadek dłoń na stylisku topora.
Były to bestie zajadłe i dzikie, porośnięte ciemnymi kudłami i wielkie jak dziki. Ason słyszał o nich, ale nigdy żadnej nie widział. Wilczury Yernich, używane do polowań na wilki i dziki, tym razem miały wziąć udział w psich wyścigach, jednak najwyraźniej dwa z nich miały coś do siebie. Wyrywały się tak mocno, że właściciele musieli z całych sił przytrzymywać je za obroże, co wcale nie było łatwym zadaniem. W otwartych paszczach błyskały jasnoczerwone dziąsła i białe kły, z pysków ściekała ślina. Obaj właściciele obrzucali się przekleństwami, proponując w przerwach zakłady, aż ostatecznie zdołali się dogadać. Widzowie odsunęli się i bestie zostały uwolnione. Z miejsca skoczyły sobie do gardeł.
Najpierw splątały się w jeden kłąb, potem odskoczyły, warcząc rozgłośnie. Znów się zwarły i kotłowały się, aż jeden wilczur zdołał rozorać łapę drugiemu. Krew spłynęła na ziemię i walka skończyłaby się od razu śmiercią rannego psa, gdyby właściciele nie zawołali na pomoc innych i nie rozdzielili zwierząt. Udało się to uczynić za pomocą stylisk toporów i drzewców włóczni. Płacono zakłady, a w tle rozbrzmiewało skamlenie, gdy właściciel pogryzionej bestii okładał bezlitośnie swego psa, karząc go za przegraną.
Wkoło działo się zbyt wiele, aby wszystko zobaczyć. Kupcy Albich przepłynęli morze, przywożąc ze sobą wyroby ze złota i brązu. Wojownicy Yernich tłoczyli się wkoło, gotowi dać wszystko za najmniejszą choćby ozdobę. Rogaci mężowie, których zwano tu Geramani, a którzy pochodzili zza morza na wschodzie, przywieźli o wiele więcej niż tylko drogocenną sól. Kawałki bursztynu, niektóre z zastygłymi w środku owadami, które świetnie było widać gdy spojrzało się na kamień pod słońce, a także całkiem dobrze odpracowane w brązie sztylety. Ason długo obracał w dłoniach jeden z nich, wszystko pod czujnym okiem właściciela, i żałował, że nie ma niczego, co mógłby wymienić na broń. Jednakże okazało się, że mają w sakwach także zabrane jeszcze z Egiptu paciorki. Inteb roześmiał się, gdy Ason wskazał na te ozdoby.
— Daleko nas zaniosło — powiedział, kładąc jeden na dłoni i przyglądając mu się z ukosa. Potem oddał go i nie mówiąc już nic więcej, oddalił się z Asonem od zamorskiego kupca. — Poślednia robota, kiepsko wyszlifowane. W Egipcie byś ich nie sprzedał, ale w tej części świata są aż za dobre.
Było też co jeść: świeże jabłka i śliwki, słodkie ciasteczka z plastrami miodu. Kiełbaski miejscowej roboty, których nie mieli jeszcze okazji próbować, równie dobre jak wędliny wytwarzane w Argolidzie, z dużą ilością tłuszczu i mięsa, słone przy tym i zalatujące ziołami, wędzone nad ogniem aż do stwardnienia. Bardzo pożywne. I jeszcze miód pitny o orzechami, sfermentowany sok z owoców wrzosu i piwo. Całe morze piwa. Zanim słońce dotknęło horyzontu, żołądki całej trójki pełne były ponad miarę. Wszyscy też napatrzyli się do syta dziwów i przy-głuchli nieco od hałasu.
— Patrzcie! — powiedział Aias, wskazując na tłum zgromadzony pod murem grodziska i uśmiechnął się nagle czymś uradowany.
Na wysypanej czystym piaskiem ziemi zmagało się dwóch mężczyzn. Obaj byli spoceni i próbowali powalić się nawzajem. Siłowali się, próbowali różnych chwytów, czasem puszczając w ruch pięści. Oderwali się właśnie i obaj zamachali rękami, jednak większość ciosów chybiała. Aias aż chrząknął z ukontentowania. W końcu jeden z mężczyzn, a byli to wysocy i masywni Geramani, zdołał chwycić drugiego za nogi i uderzając go równocześnie pięścią, powalił konkurenta na piasek. Połowa widzów ucieszyła się głośno, reszta zamamrotała coś niewyraźnie i wzięła się do płacenia przegranych zakładów. Aias podszedł do gromadki i odezwał się głośno w te słowa:
— Beki tłuszczu! Walczą jak baby, co trzęsą cyckami! Położę ich obu. — Jego słowa przybrały praktyczną formę, kiedy trafił jednego w brzuch, a drugiego prosto w twarz. Ci zakipieli złością i rzuciliby się na niego od razu, gdyby widzowie ich nie powstrzymali.
— Wzięło was, co? Chcecie mnie zabić? — krzyknął Aias. — No to dalej, obaj naraz. Załatwię ich, jednego po drugim. Kto się zakłada?
Chętnych było całe mnóstwo, a Inteb z Asonem przyjmowali każdy zakład. Gdyby przegrali, czekałaby ich śmierć niechybna, postawili bowiem nie tylko cały swój majątek, ale także szereg rzeczy, których nie posiadali. Skłonni byli wszakże zaufać przysadzistemu i ciemnemu pięściarzowi, chociaż był o dobrą głowę niższy od każdego z przeciwników.
Podskakiwał teraz energicznie przed nimi i tym bardziej podjudzał, czekając aż zakłady zostaną przyklepane.
Na sygnał rozpoczęcia walki obaj mężowie rzucili się z wyciągniętymi jak szpony palcami na Aiasa, ale ten zaczął przed nimi uciekać. Publiczność jęknęła rozczarowana i wzięła się do szydzenia z pięściarza, który truchcikiem obiegał wciąż arenę, umykając przed zawzięcie usiłującymi go złapać olbrzymami. Cisza jednak zapadła, gdy Aias zatrzymał się nagle i jego pięść mignęła niczym wąż, trafiając pierwszego ze ścigających w żołądek. Tamtemu tchu zaraz zabrakło, zgiął się powoli we dwoje i padł nieruchomo na ziemię.
— Jeden ma już dosyć — zawołał Aias. — Teraz twoja kolej.
Ten drugi nabrał ostrożności. Ruszył powoli na ugiętych nogach próbując objąć boksera wpół, nim ten puści swe zabójcze pięści w ruch. Cios w bok głowy zakołysał olbrzymem, kolejny, w żebra, omal go nie powalił. Wszelako dosięgnął Aiasa i przyciągnął go do siebie. Walka mogłaby się już zakończyć, ponieważ silniejszy z dwóch Geramani zdołał zablokować również dłonie boksera. Przeginał go powoli do ziemi, ale kiedy upadek był już bliski, Aias wyzwolił jedną rękę.