Выбрать главу

We wskazanym wnętrzu panował taki sam mrok i taki sam jak poprzednio, obcy zapach. I tym razem również brakowało lokatora.

— Musi gdzieś tu być! — krzyknął Ason, obalając wojownika na ziemię i uderzając go bokiem tarczy w twarz. Ten zawył i bełkocząc coś odpełzł na bok.

— Był tu. Wiem, że był. Ale ktoś nas ostrzegł, wiedzieli, że idziecie, powiedzieli nam, to wzięliśmy topory. Może wtedy uciekł, nie bij mnie, nie wiem.

Asonowi rychło przeszedł pierwszy gniew i młodzieniec zebrał myśli. Mroczny Mąż nie mógł być daleko. Ostrzeżenie przyszło tuż przed walką, zatem pościg ma szansę powodzenia. Ale gdzie poszedł? Do następnego grodziska na północy, do Dun Finmog. Nigdzie indziej nie znajdzie schronienia. Da się go złapać. Ason kopnął jeńca i kazał mu wstać.

— Pokaż mi drogę do Dun Finmog. Tę najkrótszą.

Równina nie dawała żadnej osłony. Ason rzucił się biegiem, przed sobą gnał rannego Yerni. Wystarczyło wspiąć się na niewielkie wzniesienie, by dojrzeć w dali trzy maszerujące na północ postacie. Ason wrzasnął radośnie, odepchnął wojownika i mimo ciężaru zbroi pobiegł, jak mógł najszybciej. Zapomniał nawet o zmęczeniu. Byle tylko dopaść tych trzech; Mroczny Mąż musi być jednym z nich.

Będąc już bliżej poznał, że wśród uciekających są dwie kobiety. Spódnice powiewały im wkoło łydek, gdy biegły niezgrabnie z ciężkimi tobołami na plecach. Jedna obejrzała się i pisnęła ze strachu, przez co obie przystanęły po chwili, cisnęły bagaże na ziemię, krzyknęły i uciekły, każda w innym kierunku. Mężczyzna próbował ścigać jedną z nich, zawahał się, wrócił do tobołków, w końcu zamarł w miejscu i skłonił się głęboko, widząc zdyszanego Asona tuż obok siebie. Wyprostowawszy grzbiet złożył obie dłonie na piersi i przemówił wysokim głosem. Nieco przy tym seplenił.

— Witam cię, szlachetny Asonie, synu Perimedesa, któregoś dnia królu Myken. Wszyscy czczą Asona!

Był to mężczyzna stary i tłusty, z siwymi, długimi do ramion włosami, skręconymi w namaszczone starannie kudły. Ubrany był bogato i kolorowo, w sięgającą kostek ciemnoniebieską, obszytą czernią szatę i wyszywaną czapeczkę bez ronda. Podobnie ciemne naszycia widniały na pasie tkaniny, którą niczym pelerynę narzucił na ramiona. Z pasa zwisał misternie zdobiony klejnotami miecz. Ason uniósł ostrze, gdy mężczyzna sięgnął po swoją broń, ale Mroczny Mąż tylko odpiął miecz i odrzucił go od siebie.

— Kim jesteś? Skąd mnie znasz? — spytał Ason.

— Wszyscy znają Asona i wiedzą o jego czynach. Jestem Sethsus i mogę ci być pomocny.

— Jesteś Mrocznym Mężem, tym który podburzał Yernich przeciwko mnie. Pora ci umierać. — Ason uniósł miecz i postąpił krok, ale Sethsus padł na twarz. Był naprawdę przerażony, skóra poszarzała mu niczym popiół.

— Nie, Asonie, panie z Argolidy, posłuchaj. Mam ci wiele do powiedzenia, mogę ci pomóc. Możesz mieć złoto, możesz zdobyć wielkie skarby. — Przypadł do najbliższego tobołka i rozwiązał go drżącymi palcami. Ze środka wyciągnął garść złotej biżuterii. Podał ją Asonowi. — To może być twoje. Będę ci wsparciem.

— Skąd przybyłeś? Co tu robisz ze swoim złotem?

Sethsus uspokoił się nieco widząc, że nie umrze od razu.

Wstał. W dłoni ściskał wciąż złote topory i dyski.

— Jestem zwykłym kupcem, który kupuje, sprzedaje i czerpie z tego małe dochody, akurat by przeżyć. Moim miastem jest Troja, tak strasznie odległa, ale tam już mnie nie chcą. Są takie rzeczy na tym świecie, którymi wielcy wojownicy powinni pogardzać, jedną z nich jest polityka, walka o władzę. Jedno przekleństwo. Teraz rządzą tam inni, którzy nie lubią Sethsusa i musi on przez to błąkać się po krańcach świata, bo tam tylko może przeżyć. Daleko podróżowałem, z wieloma handlowałem nad rzekami, w obozach i miastach. Do Dun Uala przybyłem, bo leży na skrzyżowaniu szlaków. Ze wschodu i południa płynie tu bursztyn, jest też brąz i inne jeszcze świetne towary. Z północy przychodzą Albi i przynoszą czerwone złoto z zielonej wyspy. Zostałem tutaj i pracowałem, by mieć z czego żyć.

— Kłamiesz i tyle, grubasie ze zgniłej Troi. Znam was, Trojańczyków, znam wasze języki giętkie jak grzbiet węża. Prawda nie chce ci przejść przez gardło. To, co mówisz, to wierutne kłamstwo. Masz mnie za głupca? — Wyjął z rąk Trojanina kawałek złota. — Topór o dwóch ostrzach, topór Atlantydy. Jesteś na ich żołdzie.

— To prawda, że handluję z Atlantydami, każdy stara się jak może…

— Bzdury. Mówisz, że przybyłeś tu po złoto. Czy po to właśnie sam tyle złota przyniosłeś? — Sethsusa zatkało na chwilę, a Ason uśmiechnął się ponuro. Wiedział, że jest blisko prawdy. — Byłeś w Dun Der Dak, aż tam przybyłem. Nie handlowałeś, ale pilnowałeś kopalni. Na co ci cyna? — Ason przypomniał sobie o napaści i wezbrał w nim gniew. Przycisnął ostrze do policzka Trojańczyka, aż tamtemu krew spłynęła po twarzy.

— Tak! Niech mnie wielki Baal ratuje, prawdę mówię i tylko prawdę. Słaby jestem, wiem, ale nie zabijaj mnie miłosierny Asonie. Sprzedałem informację Geremanim, aby mogli wziąć cynę z doliny, bo oni wiedzą, jak ten metal obrabiać. Tak, przyjmowałem dary od Atlantydów, biedak musi nagiąć się do ich woli. Nie podobało im się, że w kopalni dobywają cynę dla Myken. Nie możesz mnie przecież za to winić, prawda? To kwestia polityki. Źle czyniłem pomagając im, teraz to widzę. Ale mogę się zmienić, już teraz mądrzejszy pełzam przed tobą, potężny Asonie. Mogę ci pomóc, bardzo pomóc, wiem niejedno.

— Nie — odparł Ason chłodno wznosząc miecz. — Czyżbyś tak szybko zapomniał o śmierci moich pobratymców? To przez ciebie Yerni ich wymordowali. Giń, Trojaninie.

Sethsus pisnął jak kobieta i odskoczył, osłaniając głowę rękami. Świsnął miecz i na ścieżkę spadła ucięta w nadgarstku dłoń. W zaciśniętych palcach tkwił wciąż zakrwawiony, złoty dysk. Ranny spojrzał na kikut, krzyknął jeszcze głośniej i krzyczał tak aż do chwili, gdy ostrze wbiło mu się w kark.

6.

Było już ciemno, gdy Yerni przywlekli ciało Sethsusa do grodziska. Obwiązali mu kostki u nóg skórzanymi linami i pospieszali jak tylko się dało, nawet bowiem martwy Mroczny Mąż budził w nich sporo lęku. Przewleczone po białym pyle równiny ciało zległo w końcu samotnie obok ogniska rady; nikt nie chciał usiąść obok.

Łupienie grodziska postępowało w najlepsze. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się tubylcom ujrzeć takiej masy skarbów zgromadzonych w jednym miejscu. Niektórzy wojownicy bili się o złoto, inni cichaczem uchodzili ze zdobyczą w noc. Ason położył kres chaotycznej grabieży, każąc Mykeńczykom zagonić wszystkich, zwycięzców i pokonanych, do kręgu wewnątrz grodziska. Przekrzykując zebranych zarządził rekwizycję łupów. Napastnicy mieli zachować odcięte głowy wrogów oraz osobiste skarby zdarte z pokonanych przeciwników, cała reszta utworzyła rychło wielki stos przed Asonem. Ten usiadł przy ogniu, skrzyżował nogi na wielkiej niedźwiedziej skórze i sięgnął po piwo. Pogryzał przy tym zimną i tłustą baraninę. Wyczerpany wypadkami całego dnia Inteb przysiadł obok. Z niedowierzaniem spoglądał na bursztynowe krążki, kubki, złote obroże, naramienniki, spleciony drut, gwiazdki, pierścienie, miedziane sztylety, kawałki brązowej zbroi, paciorki i figurki.

— Pracują tu w złocie i miedzi — powiedział Asonowi. — Zajrzałem do tej okrągłej chaty pod przeciwległym murem. — Wskazał ponad niepełnym kręgiem wysokich, niebieskich kamieni. — Mają tam piec, narzędzia i cały warsztat podobny do tych, które pamiętam z Egiptu, chociaż nie tak wielki i gorzej wyposażony, rzecz jasna. Pracują też w kamieniu, spójrz tylko, co zrobili z jednym z tych wielkich, stojących pionowo głazów.