Ason nadal żuł baraninę. To był dobry dzień. Mroczny Mąż nie żył, podobnie jak większość wojowników grodziska, nawet ich wódz zginął w pojedynku z Ar Apą, który paradował teraz ze świeżo odciętą głową i podtykał ją pod nos każdemu napotkanemu. Uala był już wiekowy, zatem nie sztuką było go pokonać. Jednak grodzisko nie miało teraz swojego wodza i członkowie rodziny Uali już zaczęli się kłócić zażarcie o prawo sukcesji. Mniejsza z tym, na razie to Ason był wodzem wszystkich Yernich, którzy mogli albo uznać jego zwierzchnictwo, albo zbuntować się i umrzeć. Ason nie miał się czym martwić.
Inteb podszedł do wielkiego kamienia. Przesunął palcami po jasno oświetlonej powierzchni. Dobrze ją wygładzono, jak na tak duży głaz to robota była przednia. Był wyższy od Inteba i zdawał się wyrastać prosto z ziemi. Egipcjanin przymrużył jedno oko, by zbadać pion. Tak, całkiem nieźle. Zaokrąglony wierzchołek został pomalowany na czerwono, chociaż zimowe deszcze zmyły całkiem sporo barwnika. Dwa szeregi takich kamieni tworzyły niepełny podwójny okrąg. Całe lata pracy. Na dodatek surowiec nie był chyba miejscowego pochodzenia. Wprawnym okiem budowniczego Inteb wcześniej już zauważył, że jedynymi sporymi kamieniami na tej równinie były gigantyczne głazy narzutowe, innego zresztą koloru niż te tutaj, bo szarawobiałe. Egipcjanin obszedł kolumnę; omal się przy tym nie przewrócił o człowieka, który siedział po drugiej stronie obelisku.
— A ty co tu robisz? — spytał ostrym tonem.
— To mój kamień, mój — wymamrotał tamten.
— Wyłaź, żebym mógł cię zobaczyć.
Mężczyzna wyczołgał się na światło. Jedną nogę ciągnął bezwładną i upadł, ledwie spróbował się na niej wesprzeć. Był to wojownik Yernich, jeden z pokonanych ludzi Uali. Wąsy miał połamane, nogę pociemniałą od zakrzepłej krwi.
— Co to znaczy „twój" kamień? — spytał zaciekawiony Inteb.
— Mój! — odparł wojownik z nieco większą pewnością siebie. — Jestem Fan Falna, jeden z tych, którzy zabijają ale sami nie giną, to ja zjadłem niedźwiedzia, jelenia, dzika i konia, i sam je wszystkie zabiłem. Mój kamień. Kamień wojownika. Gdy odciąłem pierwszą głowę i położyłem ją tutaj razem ze złotem, sam, go pomalowałem. Kobiety boją się na niego spoglądać, bo jest wielki, czerwony i mocny jak ja. — Wojownik uderzył się w piersi, ale zaraz powietrze z niego uszło, widać przypomniał sobie o niedawnej klęsce. — Jestem Fan Falna.
— Czy wszyscy wojownicy mają takie kamienie?
Nie odpowiedział, aż Inteb musiał złapać go za kołtun i stuknąć głową o kamień.
— Tylko najlepsi, najwięksi — westchnął tamten. — Widziałem, że Uala zginął. Będzie pogrzeb, ale jego głowa przez wieczność będzie spoglądać na inny dun.
Inteb wrócił do Asona, który siedział ze wzrokiem wbitym w ogień. Oczy mu się świeciły, widać wypił już sporo sfermentowanego mleka.
— Zostaniemy tu do wiosny, aż statek będzie gotowy do powrotu z cyną — oznajmił. Inteb tylko uniósł brwi i nic nie powiedział.
— W kopalni są już inni, mnie tam nie trzeba.
— Twoje miejsce jest tutaj — powiedział Inteb kładąc Asonowi dłoń na twardym udzie. Wolał nie wracać tam, gdzie była Naikeri. — Jesteś wojownikiem, na tej wyspie nie śniło się jeszcze nikomu, że można prowadzić wojnę w taki sposób, jak ty to robisz. Zdobyłeś królewski zaiste skarb. Teraz masz za sobą trzy szczepy. Możesz zrobić z nimi, co zechcesz i nikt cię nie powstrzyma, oni już cię uwielbiają. Zostań tutaj, zapobiegniesz dalszym knowaniom. Mroczny Mąż nie żyje, ale to są wciąż wielkie dzieci, zdolne do wszystkiego. Zostań tutaj.
Z mroku dobiegły krzyki i zawodzenie. Widać było ciemne sylwetki na tle mniejszego ogniska rozpalonego nieopodal.
— Co się dzieje? — spytał Ason.
— To Nemed, druid. Wzywa Matkę Ziemię — powiedział Ar Apa. — Woła, by wzięła zmarłych, którzy należą teraz do niej. Martwi idą do niej i Pani Kurhanów prowadzi ich do Moi Mell.
— Daj mi tu tego druida — rozkazał Ason.
Wojownicy Yernich odwrócili głowy i udali, że nie słyszeli polecenia. Na ten widok Mykeńczycy wybuchnęli śmiechem i dwóch pobiegło, by sprowadzić wyjca. Nemed zjawił się natychmiast, nie miał zresztą wyboru, jednak oczy gorzały mu nienawiścią. Był siwy, a pod białą szatą rysowało się wielkie brzuszysko. Ciężka, złota obręcz przytrzymywała mu włosy, musiał być bogatszy od innych druidów, tamci bowiem nosili tylko skórzane opaski. Nikt nie ośmielił się zabrać druidowi skarbu. Stanął przed Asonem i spojrzał nad jego głową gdzieś w ciemność.
— Znam cię — powiedział nagle i wszyscy bliżej siedzący ucichli. — Przybyłeś zza wody z długim, brązowym nożem. Zabiłeś Mrocznego Męża i to było dobre i dlatego nie przeklinam cię za to, co tutaj uczyniłeś…
— Nigdy nie próbuj mnie przeklinać — powiedział cicho Ason, wysuwając dłoń z mieczem. — Masz być mi posłuszny. Nie jestem jednym z tych twoich szczerbatych wojów. Jeśli tylko zaczniesz sprawiać mi kłopoty, bez wahania wypruję ci flaki.
Druid nie odpowiedział. Jednak w tej sytuacji nawet milczenie starczało za odpowiedź.
— Wasz wódz-byk nie żyje. To grodzisko nie nazywa się już Dun Uala, ale Dun Trupa. — Słuchacze ryknęli śmiechem słysząc ten wątpliwej jakości żart. Druid ani drgnął, wciąż wpatrywał się w przestrzeń.
— Będzie nowy wódz — odparł po chwili. — Zostanie wybrany z rodziny Uali. Tak będzie, tak my to robimy.
— Robiliście, stary, robiliście. Ale koniec z tym. Może to ja, Ason z Myken wyznaczę nowego wodza. Mogę to uczynić. A teraz wracaj do swoich pisków.
Druid był wściekły. Stanął na jednej nodze.
— Jedna stopa! — zawołał i cisza zapadła, w grodzisku w oczekiwaniu na proroctwo, w oczekiwaniu na klątwę…
— Jedna dłoń. Jedno oko…
— A teraz moja kolej! — krzyknął Ason i wciągnął miecz w kierunku druida, aż zatrzymał się o włos od białej szaty.
— Teraz gadaj sobie, ale bacz pilnie na każde słowo. Nie rzucisz na mnie klątwy. Ten miecz zgładził już dzisiaj ludzkie istoty i chętnie pozbawi żywota następnych. Wobec niego jesteś bezsilny, druidzie. Pamiętaj o tym, gdy się odezwiesz.
Zaległa dłuższa chwila ciszy. Druid stał cały czas na jednej stopie. W końcu przemówił.
— Istnienie tego szczepu dobiegło kresu. Teraz nadejdzie początek. Początek, co będzie też końcem.
— Ason uśmiechnął się i opuścił miecz.
— Dobrze powiedziane, siwowłosy. Akurat, więc nie próbuj przedobrzyć. Wszystko ma swój kres, to prawda. A teraz idź.
Druid zniknął i nawet się nie obejrzał. Ason uśmiechnął się chłodno i opadł z powrotem na futra.
— Ludzie są coraz bardziej pijani — powiedział Inteb. — I wlewają swe nasienie w kobiety. Trzeba coś zrobić, bo inaczej w nocy zaczną się kłopoty.
— Jesteś mądrym doradcą, mój Egipcjaninie. Potrzebuję ciebie.
— Cieszy mnie to, mój Asonie.
Tej nocy niewiele spano, roznoszeni wciąż entuzjazmem zwycięzcy pili bowiem nieustannie, jedli i przechwalali się, który więcej dokonał. Pokonanych duch opuścił do szczętu, znikali po kolei w swoich mieszkaniach, gdzie matki i siostry brały się za kurowanie rannych. Ason zasiadł do rozmów z wodzami obu szczepów, które tu przyprowadził, ale ci, zgodnie z obyczajem, zaczęli chełpić się swymi niezwykłymi czynami i do niczego innego chwilowo się nie nadawali. Pospieszny atak na Dun Uala, radość i łupienie podbitych to jedno, a obrządek to drugie. Zwyczaj określał sposób robienia każdej rzeczy i kolejność omawiania różnych spraw. Gdy niebo zaczęło szarzeć, posłano znów po druida, a on z kolei kazał przyprowadzić pracujących w lesie cieśli. Oczyścili oni ze śmieci dziury przewidziane na łuk wodza. O świcie konstrukcja stała już na miejscu. Wódz-byk zasiadał zawsze na najbardziej zaszczytnym miejscu, w ten sposób, aby pierwsze promienie wschodzącego słońca grzały go miło w plecy, zmuszając równocześnie wszystkich jego rozmówców do mrużenia oczu przed blaskiem. Ponieważ w grodzisku obecnych było jeszcze dwóch wodzów innych szczepów, trzeba było przygotować łuki i dla nich, mniejsze oczywiście, i ustawić je po obu bokach głównego siedziska. Wykopano stosowne dziury, z magazynu pod piętrowym domem przyniesiono okorowane kłody. Były oblepione odchodami zwierząt, ale biała farba szybko dodała im powagi.