Выбрать главу

Podczas gdy inni pili, Inteb przespał całą noc i teraz został obudzony przez dwóch Mykeńczyków z porannej zmiany warty. Obaj mieli podkrążone oczy. Egipcjanin przyjrzał się z zainteresowaniem budowie łuków. Jak dotąd wszystkie budynki, które widział na tej wyspie, były gorzej niż prymitywnie wzniesione; w Egipcie od biedy mogłyby się nadać ledwie na kurniki. Grodziska nie wyglądały wcale lepiej. Drewniany szkielet wspierał się na wbitych w ziemię palach wzmocnionych dodatkowo ziemnym obwałowaniem. Odstępy między palami wyznaczały szerokość mieszkań na szczycie. Ta niepewna w sumie konstrukcja nie rozsypywała się głównie dzięki drewnianym podłogom pierwszego piętra. Wyższe ściany pleciono z wikliny, co wyglądało masywnie i solidnie, ale nijak nie wzmacniało struktury. Dun Uala wzniesiono tak samo, tyle że znacznie wszystko powiększając. Jak wszędzie, tak i tutaj, mieszkanie wodza znajdowało się na piętrze ponad szeroką bramą. Nawisający dach chronił przed deszczem. Dodatkowo poza murami stały jeszcze dwa okrągłe budynki zamieszkane przez licznych złotników, cieśli i szewców.

W odróżnieniu od innych szczepów, ci tutaj znali się także na obróbce kamienia. Ich dziełem były wprawdzie tylko zwykłe, wygładzone dokładnie głazy osadzane w dziurach wyrytych w twardej, kredowej skale, ale już i to było osiągnięciem. Z drewnem radzili sobie jeszcze lepiej. Inteb śledził uważnie ruchy cieśli obrabiających kłody do budowy łuków.

Za pomocą kamiennych młotów i klinów rozszczepili kłodę i wygładzili miedzianymi toporkami jedną z płaszczyzn, inni tymczasem obrabiali końce żerdzi. Wyróżniał się wśród nich starszy mężczyzna z opuchniętymi stawami. Szybkimi, precyzyjnymi uderzeniami osadzonego na krótkim stylisku toporka wyciął czop wielkości męskiej pięści. Potem podsunięto mu żerdź mającą tworzyć poziomą część łuku. Zmierzywszy wszystko starannie, wziął do ręki ułamany brązowy sztylet i używając go w charakterze dłuta wyżłobił stosowne zagłębienie. Bolec wchodził w nie niczym mały palec w ucho.

Pod nadzorem druida ustawiono pale pierwszego łuku i zabezpieczono je kawałkami kamienia. Dużo było przy tym pokrzykiwania i przekleństw. Umieszczenie poziomych żerdzi było nieco trudniejsze, w przypadku głównego łuku najpierw wzniesiono rusztowanie ze zwykłych kłód. Element wtoczono na sam szczyt, potem cieśle wspięli się obok i pod dyktando Nemeda unieśli drąg nad głowami i dopasowali zagłębienia do bolców na szczytach pali. Ukończywszy pracę zanieśli się radosnymi krzykami, widać bardzo z siebie dumni.

Wojownicy Yernich schodzili się tymczasem niespiesznie. Gdy pojawiły się drewniane wiadra z wodą i kredą, wojownicy odsunęli budowniczych, złapali przygotowane uprzednio wiązki trawy i wzięli się za pobielanie konstrukcji. Nemed wskazał każdemu szczepowi jego łuk. Wojownicy wykłócali się przy pracy o wiązki trawy, w przerwach używając farby do pokrycia swych włosów i wąsów.

Na samym początku zebrania, czyli już wczesnym popołudniem, Ason dał wszystkim jasno do zrozumienia, kto właściwie wygrał bitwę. Uroczyście podprowadził Ar Apę do łuku po prawej stronie i zawiesił jego tarczę na żerdzi. Potem to samo uczynił z Mowegiem, usadzając go po lewej. Yerni, Mykeńczycy, druidzi i cieśle spojrzeli na największy, środkowy łuk przynależny zgasłemu już Uali. Ason podszedł doń i zapanowała głucha cisza, gdy sięgnął po miecz, obrócił się ku widowni i nagłym ruchem wbił ostrze w belkę. Gdy cofnął dłoń, miecz zawisł, lekko przy tym drgając.

— Mój — powiedział Ason i siadł przed łukiem.

Nikt się nie odezwał, nikt nie rzucił wyzwania, nie zakwestionował prawa młodzieńca do zajętego miejsca i przemawiania w imieniu wojowników pokonanego szczepu. Aż do dnia wyboru nowego wodza w grodzisku rządy przejął Ason.

Wojownicy zanieśli się krzykiem dopiero wtedy, gdy wodzowie zaczęli prezentować swoje zdobycze. Żerdzie zapełniły się głowami zabitych wrogów, na palach zawisły ozdoby poległych. Zanim usiedli, wodzowie zawiesili jeszcze na łukach swoje topory, każdy zaczepiony na pasie z włosów. Topory były ostre, sztylety lśniły jasno, złoto przyciągało oczy. Największe wrażenie wywarł wszakże skarb Asona. Na łuku zawisła brązowa zbroja, tarcza i miecz. Ponad tym wszystkim pojawiła się potargana głowa Mrocznego Męża. Większość obecnych wolała omijać ją spojrzeniem.

Ceremonia ciągnęła się przez wiele dni, ledwo tylko przygasając w nocy czy nad ranem, wciąż bowiem pojawiali się kolejni chętni gotowi stanąć przed zgromadzeniem i wychwalać swe niebywałe czyny. Wojownicy pokonanego szczepu też mieli swój czas. Hańba porażki poszła w niepamięć i wszyscy znów byli pełnoprawnymi wojownikami. Miejscowi przywoływali podczas przemów nawet epizody z ostatniej walki i ich niedawni wrogowie nie widzieli w tym nic dziwnego.

Przy podziale łupów doszło do niejakiej przepychanki. Wojownicy każdego szczepu twierdzili uparcie, że to oni właśnie wykazali się największym męstwem i to im należy się większa część. Gdy od słów przeszli do czynów, Ason dał znać dwóm czuwającym przy nim Mykeńczykom, aby rozdzielili obie strony i przypomniał wszystkim, czyj oręż przysłużył się w tej walce najbardziej. W przypadku sporu o szczególnie pociągający kawałek złota trzeba było wszakże zezwolić na pojedynek, który skończył się krwawo.

Ason pomyślał o igrzyskach towarzyszących pogrzebom w Mykenach. Tam podobne spory uśmierzano organizując wyścigi rydwanów, które skutecznie wyłaniały zwycięzcę, a ten z polecenia miejscowego króla otrzymywał dobra zabitego szlachcica. Ojciec Asona wprowadził ten zwyczaj w całej Argolidzie, zmieniając tym samym krwawe spory między miastami w igrzyska sportowe. Miecza należało dobywać tylko przeciwko Atlantydom. Może gdyby zarządzić tu wyścigi biegaczy… Ale nie, żaden z tutejszych wodzów nie miał dość władzy, by wyznaczać podobne nagrody ani autorytetu, który uczyniłby taką decyzję ostateczną i niepodważalną.

Całość trwała tak długo, aż stracono w końcu rachubę dni i nocy. Wtedy też doszło do wydarzenia, które zakłóciło niemile tok uroczystości. Pierwszy rwetes podniosły kobiety i dzieci przy bramie. Rozdrażnieni hałasem wojownicy w dalszych rzędach zaczęli przeklinać i wyciągać szyję, by zobaczyć, czemu tamci uciekają. Ostatecznie rozgardiasz dotarł do środka kręgu, gdzie Ar Apa żądał właśnie zwrotu trzydziestu dwóch krów skradzionych z jego grodziska. Zacisnął zęby i tupnął gniewnie, żądając posłuchu. Bezwładny tłum został opanowany przez wojowników, którzy rozstąpili się z wolna robiąc przejście dla postępującej niepewnie dwójki ludzi.

Pierwsza szła Naikeri, brudna i podrapana przez gałęzie. W ręku trzymała rzemień, którego koniec ginął w dłoni prowadzonego przez dziewczynę mężczyzny. Miał tylko jedną dłoń, prawa ręka kończyła się kikutem. Amputacja musiała mieć miejsce niedawno, bowiem rękę okrywała wciąż skorupa zaschłej krwi. Mężczyzna został również oślepiony. Szkarłatne ślady na czole i policzkach wskazywały, że wypalono mu oczy gorącym, metalowym prętem. Stopy miał bose i pokaleczone, kilka szmat za cały strój. Ason nie od razu go rozpoznał, a kiedy dotarło doń, kogo widzi, zerwał się na nogi.