— Atroclusie! — krzyknął.
Mykeńczyk zatrzymał się i obrócił głowę w kierunku Asona.
— Atlantydzi przybyli — powiedział chrapliwie i zachwiał się, jakby zaraz miał upaść.
7.
Ason zabrał okaleczonego Mykeńczyka do swojej kwatery, czyli mieszkania byłego wodza. Nie pozwolił, aby choć jedno słowo więcej padło w obecności całego zgromadzenia. Zamknął się tam z przybyszem. Atroclus leżał bez ruchu, był bardzo wymizerowany i oddychał tak ciężko, jakby zaraz miał skonać. Naikeri chciała coś powiedzieć, ale Ason uciszył ją gestem dłoni. Ukląkł przy Atroclusie, uniósł go lekko i przytknął mu kubek do warg, cicho ponaglając, by choć trochę wypił. Tamten, jak się okazało był bardzo spragniony. Potem Ason opuścił go delikatnie na posłanie z futer.
— Umieram, bracie — powiedział Atroclus spokojnie.
— Wszyscy umrzemy. Ale najpierw powiedz mi imię tego kto to zrobił.
— Właśnie dlatego tu jestem. Nie ma na świecie miejsca dla mykeńskiego wojownika bez prawej dłoni i oczu. Gdy powiem ci już wszystko, skrócisz mieczem me cierpienia. — To ostatnie nie było pytaniem i Ason też przyjął rzecz jako oczywistą.
— Będzie, jak chcesz. Co z naszymi ludźmi w kopalni?
— Nie żyją lub są w niewoli. Chociaż to była bitwa jak się patrzy. Kilka dni po twoim odejściu Albi z lasu ostrzegli nas, że do brzegu dobiły dwa statki pełne zbrojnych, którzy są już w drodze do kopalni. Wysłaliśmy umyślnego do ciebie, ale było już za późno. Widziałem, jak zginął. Złapaliśmy za broń i uformowaliśmy szereg. Wróg podszedł na odległość rzutu włócznią. Od razu zauważyliśmy, że mają nad nami liczebną przewagę. Zawołałem do ludzi, by, zanim zginą, uśmiercili jak najwięcej Atlantydów. Odkrzyknęli twierdząco, uderzyli mieczami o tarcze, gotowi do walki. Bili się mężnie, nawet ci, którzy nie byli wojownikami. Zginęli wszyscy, został tylko jeden, który znał się na pracy w kopalni i wytopie cyny. Atlantydów było tylu, że mogli wybierać, kogo zabiją, a komu darują życie. Włócznie spadły na nas jak deszcz. Gdy ostatecznie podeszli pod nasz krąg tarcz, wielu z nich padło. Mnie nie chcieli zabić, otoczyli mnie tarczami i przytrzymali włóczniami, aby pojmać żywcem. Nie chciałem tego. Wtedy przywiązali mi ręce z tyłu do drzewca i zabrali do jednego, który siedział z bronią z dala od bitwy, sam nie walczył. Nazywał się Themis.
— Themis, syn Atlasa nie żyje — powiedział Ason spoglądając na swoje dłonie. — Sam go zabiłem.
— Nie, on żyje. Wymówił twoje imię i powiedział, że uderzyłeś go kiedyś jak tchórz. Ledwo o tym wspomniał, poczerwieniał od razu na twarzy, piana wystąpiła mu na usta. Wściekły zerwał hełm i pokazał mi swoją głowę, bezwłosą, bo włosy z niej usunięto, ze złotą płytką przymocowaną płóciennymi opaskami. Z jego przemowy zrozumiałem tylko trochę, ale zapewniam cię, że on żyje.
— Czy ta jego rana była gdzieś tutaj? — spytał Ason, przesuwając lekko palcami po głowie Atroclusa.
— Dokładnie.
— A więc to naprawdę Themis. Takie uderzenie powinno go zabić.
— Mówił o tym wzburzony, a nawet krzyczał o swoim cierpieniu i że nie może się już boksować ani walczyć i że gdy idzie, to powłóczy nogami, że się postarzał i że omal go nie zabiłeś. Było też coś o chirurgach z Atlantydy i o tym, jak usunęli połamane kawałki kości, ale tego akurat dokładnie nie zrozumiałem.
— Powinienem walnąć go mocniej. Normalny człowiek już by nie żył.
— Powinieneś. Ale co się stało, już się nie odstanie. Nie sądzę, aby Themis przybył tu po naszą cynę, zdaje się, że kopalnia go nie obchodzi. Tym zajmie się niejako przy okazji. Nade wszystko chce dostać ciebie…
— A ja chcę dostać jego — powiedział cicho Ason i wziął Atroclusa za rękę.
— …i resztę spraw ma gdzieś. Jako syn króla Atlasa to on dowodzi statkami. Pokonał wiosenne sztormy, by cię znaleźć. Związał mnie i torturował, zrobił, co widzisz, bym tylko zaczął mówić. Zrobił to, pomimo że jestem mu równy szlachetnym urodzeniem i nie zwykłem kłamać. Nie wierzył mi. Zagroził, że obetnie mi dłoń, jeśli nie powiem prawdy, a ja powtórzyłem te same słowa. Wtedy jeden z jego ludzi wziął wielki topór, obwiązał mi rękę rzemieniami i ciął. Themis dalej upierał się, że go oszukuję, ale ja nie chciałem z nim więcej rozmawiać. Gdy podszedł blisko, przygryzłem język i wyplułem mu krew i ślinę na twarz na znak, że więcej się nie odezwę. Wtedy mnie oślepił i kazał dziewczynie, by mnie do ciebie zaprowadziła. Miałem powiedzieć, że Themis przybył na wyspę i że znajdzie cię i zabije. Chociaż ja mam nadzieję, że to ty odszukasz Themisa i położysz kres jego istnieniu.
— Tak zrobię! — przysiągł Ason i ucałował poparzony policzek krajana.
— Powiedziałem już, co miałem powiedzieć. — Atroclus opuścił stopy na podłogę i stanął prosto. — Pora na dzieło miecza, Asonie. Czy powiesz w Mykenach, że zginąłem bohaterską śmiercią?
— Nikogo nigdy nie spotkał chwalebniejszy koniec.
Ason ujął miecz i naprowadził palce Atroclusa na ostrze, by pokazać właściwy kierunek. Niewidomy mąż uniósł głowę, krzyknął „Mykeny" i gwałtownie rzucił się na miecz. Umarł, zanim jeszcze Ason zdążył ułożyć go na podłodze.
Gdy Ason wyszedł przed próg, nakazał dwóm swoim wojownikom wziąć ciało Atroclusa i przygotować je do pogrzebu. Potem stanął na obwałowaniu i spojrzał ponad równiną na krwistoczerwony dysk popołudniowego słońca kryjącego się z wolna za czarnymi zwałami chmur. Obok przeleciały dwa gawrony, zakrakały do siebie, przysiadły na strzesze i zaczęły spoglądać na śmietnik. To był znak, ale Ason nie .wiedział, jak go odczytać. Gdy się odwrócił, ujrzał siedzącą pod ścianą Naikeri. Czekała na niego. Teraz wstała i przycisnęła obiema dłońmi materię sukni do wyraźnie zaokrąglonego brzucha.
— Atlantydzi walczyli tylko z twoimi wojownikami. Powiedzieli, że nie potrzebują niewolników, więc nas nie zabili. Gdyby wiedzieli, że noszę twoje dziecko, pewnie by mnie nie puścili.
Ason wpatrzył się w dal i nie zareagował nawet wtedy, gdy dziewczyna przysunęła się obok i wzięła go pod ramię.
— Wiem, że dziecko nie znaczy dla ciebie zbyt wiele, ale dla mnie jest ważne, słyszysz?
Uniósł wolną dłoń, by ją uderzyć, ale powstrzymał się, gdy go puściła.
— Słuchaj. Posłuchaj mnie wreszcie. Jestem kobietą, więc mało znaczę w twoich oczach, a że nie pochodzę z Myken, to jakby mnie wcale nie było. Ale mogę ci pomóc, urodzę ci syna, który tak jak ty, też będzie wojownikiem. Atroclus nie wie wszystkiego o Atlantydach. Ja to wiem i mogę ci powiedzieć.
— On nie żyje.
— Żywy też by ci nie powiedział. Z Atlantydami przyszedł pewien mężczyzna, którego widziałam już wcześniej. Prowadził ich od plaży, a podczas walki stał obok Themi-sa. Był już wcześniej w kopalni razem ze swymi pobratymcami. To nie jest kupiec z Atlantydy, ale Geramani. Wcześniej widziałam go z tymi, którzy zabrali cynę.
Ason obrócił się, chwycił dziewczynę za szczękę i przyciągnął do siebie.