Выбрать главу

— Wiesz, co mówisz? — krzyknął. Ona uśmiechnęła się krzywo, ale nie mogła nic powiedzieć, póki jej nie puścił.

— Jasne, że wiem. Wszyscy słyszeliśmy, że Themis przybył, aby cię zabić, pół świata przebył, aby dopiąć swego. Krzyczał o tym przez cały czas. Przywiódł go tu ten Geramani, który dowiedział się, gdzie cię szukać i wiedział też, gdzie jest cyna.

— Za szybko zabiłem Sethsusa. Powinien umierać powoli. Nawet martwy nadal kąsa. Nie tylko cynę zabrał, ale zabił też tych, którzy ją wydobywali. Cyna trafiła na Atlantydę, a wraz z nią wiadomość, że ja tu jestem.

— Jestem przy tobie — powiedziała Naikeri, obejmując młodzieńca. — Jesteś wciąż moim królem.

— Themis musi umrzeć. Trzeba odzyskać kopalnię. — Ason jakby przestał zauważać dziewczynę.

— Pomogę. Albi mogą ich obserwować, powiedzą ci o ich odejściu albo uprzedzą, kiedy siły wroga będą osłabione.

— Mam Mykeńczyków. Mam pod sobą mężów trzech szczepów.

— Masz mnie.

— Musimy atakować. Teraz, zaraz.

— Zawsze będę z tobą.

Odepchnął ją nieprzytomnie i wybiegł. Dziewczyna oparła się o ścianę i spojrzała za Asonem. Czy nie będzie końca zabijaniu? Czy nie ustanie, aż zginą wszyscy mężowie na wyspie?

Gawrony z krzykiem zerwały się do lotu i dziewczyna osłoniła oczy, by ich nie widzieć.

8.

Letnie słońce prażyło niemiłosiernie, a wiatr znad równiny niósł gorące powietrze niczym z pieca. Nocą było chłodniej, ale niewiele i tylko w krótkiej chwili przedświtu można było odczuć miłe, przynoszące ulgę podmuchy. Zaraz potem wschodni nieboskłon okrywał się bladością, gwiazdy nikły i wielka, rozedrgana kula słońca wyrastała ponad horyzontem. Nie padało już od trzydziestu dni, spalona trawa pożółkła, strumienie zamieniły się w małe strumyki. Bydło dwa razy na dobę odwiedzało wąskie koryto rzeki Avon, gdzie pokonawszy brzegi taplało się w błocie mącąc cały nurt. Kobiety musiały teraz chodzić spory kawał drogi w górę rzeki, żeby znaleźć czystą wodę. Wracały spocone i ugięte pod ciężarem pełnych dzbanów. Inteb słyszał, jak narzekały wysokimi, płaczliwymi głosami. Egipcjanin ułożył się w cieniu na obwałowaniu grodziska. Przez większość dnia panowała teraz cisza. Zwierzęta zległy przeżuwając trawę, nawet dzieci nie dokazywały. Upał nie pozwalał rozpalić pieców do przetopu miedzi, zatem i rzemieślnicy korzystali z cienia, pogryzali słomki i pogadywali sobie leniwie. Jeden z murarzy rozpiął na rusztowaniu plandekę i siedząc w jej cieniu wygładzał kamienną kolumnę. Wznosił młot ponad głowę, uderzał w jakiś oporny widać zadzior, odpoczywał chwilę i znów unosił młot…

Stuk, cisza, stuk, cisza, stuk… Tylko to i nieustanne brzęczenie much. Inteb ziewnął i odpędził owady od twarzy. Chwilami żałował, że nie zabrał się z wojownikami do kopalni. Jednak Ason wolał zostawić Egipcjanina na straży grodziska. Inteb zgodził się chętnie, nie przepadał za walką i nigdy tego nie krył. Z drugiej wszakże strony, w grodzisku nie było wiele do roboty. Wojownicy poszli z Asonem i życie płynęło leniwie, jak zawsze, dzień nie różnił się od dnia. Drzwi skrzypnęły, to Naikeri wyszła z kwatery Asona, niegdysiejszego mieszkania wodza Uali. Dziewczyna też została na miejscu i wyglądało na to, że wszyscy są z takiego obrotu sprawy zadowoleni. Naikeri podeszła bliżej i Inteb niezwłocznie odwrócił głowę udając, że pilnie obserwuje pędzone przez bramę krowy. Usłyszał, jak siada obok i zamknął oczy.

— Powinniśmy porozmawiać — powiedziała. Nie odezwał się.

— Wiem, że mnie nie cierpisz. Mimo to powinniśmy porozmawiać.

Inteb spojrzał na nią zaciekawiony. Nieduża kobieta o ciemnej karnacji, czysta i zadbana, zupełnie różna w tym od kobiet Yernich. Nawet atrakcyjna, szczególnie w tych brązowych spódnicach i złotej biżuterii. Nie szkodzi, że piersi miała teraz ciężkie, a brzuch nabrzmiały rosnącym dzieckiem.

— To nie tak, żebym cię nie cierpiał, kobieto Albich. Powiedziałbym, że raczej nie budzisz we mnie żadnych uczuć.

— Ale kochasz Asona. Widziałam, jak go całowałeś i obejmowałeś.

— Że go kocham to nie tajemnica. Ale że ty o tym mówisz, to niestosowne. Nie chcę poruszać z tobą tego tematu.

Zakaz tylko bardziej zachęcił Naikeri.

— Nie cierpisz mnie, ponieważ ja też go kocham. Kocham go w taki sposób, w jaki ty go nigdy nie pokochasz. Noszę jego syna.

Inteb uśmiechnął się i pacnął muchę.

— Jak na dzikuskę z końca świata, to całkiem nieźle władasz słowem, a mimo to jesteś tylko ciekawostką. Kobiety zawsze są zazdrosne o męską miłość. I nic dziwnego, bo same nie są do niej zdolne. Twoim zadaniem jest rodzenie dzieci i wprowadzanie ich w życie i tyle akurat potrafisz. Taki już jest porządek rzeczy.

— Nie tutaj, przybyszu — syknęła dziewczyna. — Może w tym dziwnym kraju, z którego przypłynąłeś, ale nie tutaj. Wśród mego ludu kobiety i mężczyźni znaczą tyle samo, a kobiety mojej krwi wyżej stoją od innych z rodu Albich. Gdy ja mówię, to słuchają, moje rozkazy są prawem. A my jesteśmy właśnie tutaj, a nie nad tym twoim Nilem, o którym wciąż opowiadasz. Ason też jest tutaj. I potrzebuje pomocy. Razem możemy zdziałać dla niego więcej, niż gdy będziemy podzieleni nienawiścią. Możemy…

— Nic z tego. Raz tylko ci odpowiem, potem zamknę oczy, a ty odejdziesz. Jesteś kobietą, masz rodzić młode i karmić je mlekiem. Twoje miejsce jest wśród bydła, winnaś chodzić tam na czworakach, zamiast przekonywać mężczyzn, że potrafisz mówić.

I przymknął powieki, ale nie do końca. Wolał nie tracić Naikeri z pola widzenia na wypadek, gdyby chciała go uderzyć. Miał już do czynienia z kobietami i wiedział, do czego są zdolne. Ona jednak wstała i odeszła w milczeniu. Inteb uśmiechnął się i już chciał odetchnąć, gdy na dole rozległy się pokrzykiwania pastuszków. Podskakiwali i próbowali wspiąć się na grzbiety krów, by móc dojrzeć coś w oddali. Wyżej usadzony Inteb bez trudu dostrzegł rosnący tuman kurzu i drobne figurki nadchodzących ludzi.

— Forus! — krzyknął i załomotał w sąsiednie drzwi. — Wskakuj w zbroję. Ktoś tu ciągnie.

Egipcjanin poszedł po własną zbroją. Przez cienką ścianę słyszał, jak Mykeńczyk oddycha ciężko i klnie pod nosem z bólu. Topór Yernich zgruchotał mu rzepkę w kolanie. Razem z Intebem stanowili teraz jedyną zbrojną obsadę grodziska.

Grotowi stanęli na obwałowaniu. Forus oparł się o ścianę, by choć trochę odciążyć nogę.

Jasne słońce odbijało się od brązowych pancerzy. Intebowi serce załomotało w piersi. To mogą być Atlantydzi… Czyżby Ason został pokonany? Czy wszyscy zginęli? A teraz Atlantydzi przychodzą, by dobić pozostałych… Upał sprzyjał snuciu podobnych domysłów, a rozgrzane, drgające powietrze nie pozwalało rozpoznać coraz bliższych sylwetek. Forus osłonił oczy dłonią i chrząknął.

— Mykeńczycy — powiedział i usiadł czym prędzej. Inteb upewnił się jeszcze, czy tak jest w istocie, po czym zdjął ciężką zbroję i ruszył na spotkanie.

Mykeńczycy byli sami i mniej ich wracało, niż wyruszyło. Ściągnięte ze zmęczenia twarze, hełmy zawieszone na tarczach… Ason szedł pierwszy, na końcu zaś podążał Aias. Wspierał jednego z rannych.

— Yerni już wrócili? — spytał Ason, pomijając wszelkie powitania.

— Jesteście pierwsi — odparł Inteb.

Ason skinął głową i w milczeniu poszedł prosto do własnej kwatery. Naikeri otworzyła mu drzwi i Inteb poczuł nagle, jak bardzo nienawidzi tej kobiety. Obrócił się do Aiasa.