Выбрать главу

Skata pękła z suchym trzaskiem i wielki złom runął na ziemię.

Widzowie zamarli. Pamiętali, ile razy trzeba było uderzać wczoraj, nie oczekiwali tak szybkiego efektu. Potem wybuchnęli krzykiem i pobiegli obejrzeć cudo. Między pokruszonymi odłamkami leżała gotowa kolumna.

— Teraz musimy ją ruszyć — powiedział Inteb. — Żadnych uczt dzisiaj, musimy skończyć, co zaczęliśmy.

— Będzie, jak mówisz — zgodził się Ason. — Ale nie pojmuję, jak zamierzasz dźwignąć tę górę.

— Ty nie, a ja tak. Dlatego ci służę. W Egipcie pracujemy w kamieniu od niepamiętnych czasów. Najstarsze zapiski nie mówią, kiedy to się zaczęło. Nikt inny nam nie dorównuje, a mało kto dorównuje mojej sztuce. Jednak muszę mieć dobry materiał i ludzi do pracy.

— Tych jest dosyć. Wojownicy kłócą się o miejsca. Zmęczą się w końcu i znudzą, ale znajdziemy następnych. Masz na to moje słowo. Czego jeszcze potrzebujesz?

— Tego akurat nie ma na tej bezdrzewnej równinie. Pni grubych jak twoja noga albo i grubszych. Wielu, naprawdę wielu. I jeszcze lin. Więcej lin niż widziałem dotąd na tej wyspie.

— O drewno jest łatwo. Całe grodzisko zrobiono z bali, a nad bramą są całkiem długie dźwigary. Potem możemy rozebrać jeszcze ściany i podłogi. Kiedy będą ci potrzebne?

— Jak najszybciej.

Następne polecenia wszyscy przyjęli z radością. Wszyscy, prócz cieśli i Naikeri. Klęła i ciskała przedmiotami w ludzi, którzy przybiegli rozbierać ściany mieszkania. Ucichła dopiero wtedy, gdy Ason kazał się jej wyprowadzić razem z majątkiem. Cieśle nie pomagali, niektórzy z nich wznosili to grodzisko w pocie czoła. Jednak dzieło zniszczenia postępowało, chociaż nie było to proste burzenie, a planowy demontaż.

Inteb kierował tymczasem kopaniem jam pod głazem. Jak wszędzie, tak i tutaj, pod cienką warstwą gleby zalegała wapienna skała, którą trudno było usunąć. Trzeba było sięgnąć po ostre, jelenie rogi, potem wybierać przeszkodę po kawałku. Proces powtarzano aż do skutku. Gdy przyniesiono pierwsze kłody, otwory były już gotowe. Belki spoczęły na uszykowanych kamieniach.

— Posłużą za dźwignie — wyjaśnił Inteb. — Nie musisz wiedzieć czemu, ale tak już jest, że dźwignia zwiększa siłę mięśni i pozwala przemieszczać ciężary, których innym sposobem byś nie ruszył. Teraz podniesiemy kamień. Powoli. Co uniesiemy go trochę, to podeprzemy tymi krótszymi kłodami. Potem przesuniemy je pod nim i to będzie pierwszy krok. Do roboty.

Raz jeszcze korzystając z pomocy Aiasa, Inteb pokazał wojownikom, jak mają chwycić belki i wyjaśnił, czego od nich oczekuje. Aias i dwaj Mykeńczycy przygotowali kliny. Do ich wciskania Yerni byli zbyt powolni i nierozgarnięci.

Przy trzech dłuższych drągach było dwunastu ludzi, ośmiu przy czterech krótszych. Czekali niecierpliwie, aż Inteb skończy ostatnie przygotowania. Potem, na rozkaz, zawiśli na kłodach, jednak nierówno, pchając czasem w złym kierunku. Jedna z belek okazała się przegniła i pękła, a kilku ludzi spadło na ziemię. Zastąpiono ją inną, wyjaśniono wszystko raz jeszcze, sześciu Mykeńczyków pokazało nawet, jak prawidłowo obciążyć drąg. Yerni popluli w dłonie i spróbowali raz jeszcze.

Tym razem głaz zadrżał wyraźnie i wkoło podniosła się wrzawa. Wciśnięto kliny i praca ustała, bo każdy chciał obejrzeć powstałą szczelinę. Z niedowierzaniem wsuwano tam dłonie, łapano nawet spłoszone żuki i inne owady. Inteb poczekał, aż tubylcy się napatrzą i zagonił ich z powrotem do roboty. Nowe, wyższe podpory dźwigni ustawiono bliżej i po jakimś czasie skała wyraźnie oddzieliła się od podłoża.

— Starczy! — krzyknął Egipcjanin. — Podajcie mniejsze kłody!

Yerni bali się podejść zbyt blisko do głazu. Byli pewni, że przy lada dotknięciu runie na ziemię lub wręcz się przewróci. Aias i Mykeńczycy musieli wsunąć kłody pod spód, aż wystawały z obu stron przyszłej kolumny dwoma regularnymi szeregami okrągłych pni.

— Teraz powoli — zawołał Inteb. — Po trochu będziemy go opuszczać. Nie od razu, bo wtedy zmiażdży rolki i będziemy musieli zaczynać od nowa.

Trzeszczące drągi znów uniosły monstrualny ciężar i kliny zostały wyjęte. Gdy zniknął ostatni, brzemię przejęły pnie. Jęknęły, kilka pękło skutkiem nierówności podłoża, inne jednak trzymały.

Inteb nie chciał marnować czasu i protestował, gdy Yerni rozbiegli się, aby podziwiać dzieło z różnych stron. Jednak na próżno. Przyklękali, żeby zajrzeć pod głaz, dziwili się widząc światło po drugiej stronie prześwitu. Ostatecznie Egipcjanin zdołał nakłonić ich, aby ułożyli kolejne bale przed cieńszym końcem głazu, a sam wspiął się na górę. Ason zaraz do niego dołączył.

— Teraz ruszymy kamień — rzekł Egipcjanin. — Dzisiaj tylko o kilka kroków, aby pokazać wam, że to możliwe i byśmy jutro rano mogli ruszyć z nim do grodziska. Dajcie tu żerdzie.

Tym razem zahaczono je pod grubszym końcem. Na dany znak wojownicy zawiśli na balach i kamień zadrżał.

— Raz jeszcze, mocniej!

Zaparli się z całych sił i głaz nasunął się na kolejną kłodę, potem na następną. Przeniesiono drągi i powtórzono manewr. Ostatnia kłoda wyjrzała z wolna na światło dzienne. Głaz został przesunięty o dwukrotną rozpiętość rąk mężczyzny.

— To początek drogi — stwierdził z dumą Inteb.

3.

Wiadomości o tym, co dzieje się w Dun Ason, szybko dotarły do innych szczepów, potem do przemieszkującego w lasach plemienia Donbaksho, a nawet do odizolowanych osiedli Albich. Trwała akurat sucha pora roku, zboża już zebrano i zwierzęta miały co jeść, zatem nic nie stało na przeszkodzie, aby wybrać się i obejrzeć ten nowy cud świata. I wielu to czyniło. Codziennie wkoło głazu zbierał się spory tłum gapiów, nigdy też nie brakowało ochotników do pomocy. I bardzo dobrze, transport Asonowego kamienia wymagał bowiem ogromnego wysiłku.

Wyrównano drogę wiodącą z równiny do grodziska, które schudło zresztą znacznie, drewniane bale były bowiem niezastąpione przy niwelowaniu bagnistych zagłębień i wszelkich wybojów. Kamienny olbrzym wędrował obecnie najkrótszym szlakiem.

Zebrano wszystkie skrawki skóry pozyskanej z uboju bydła i dzikich koni, zrobiono z nich solidne rzemienne sznury i opleciono wkoło kamienia. Zbiegały się tworząc dwie grube i długie liny nasmarowane tłuszczem, by nie twardniały. Dodatkowe liny i splecione pędy roślin przymocowano na przodzie kolumny, by i tam móc zaprząc dodatkowych ludzi do pracy. Masa głazu była tak wielka, że można go było poruszyć, podważając skałę od tyłu, i równocześnie ciągnąć z przodu. Gdy ostatecznie kamień ruszył, pracowało przy nim tylu ludzi, iż Yerni nie potrafili ich wszystkich zliczyć.

— Ja też nie wiem, jak ich porachować — stwierdził Ason. — Czy naprawdę trzeba ich aż tylu?

— Tak — odparł Inteb spokojnie, chociaż nie pozbył się jeszcze wątpliwości. Czy tylu starczy? Przeliczał wszystko wiele razy i miał nadzieję, że szacunki są akurat-ne. — Aby ciągnąć kamień bez przystanków, potrzebować będziemy przynajmniej pięciuset ludzi przy linach.

— Niewyobrażalna liczba.

— Ja ją widzę. Jeden człowiek ma łącznie dwadzieścia palców, a pięciu ludzi ma sto palców. Potrzebujemy ich tylu, ile palców ma dwudziestu pięciu ludzi.

— To wciąż bardzo wiele.

— A będzie więcej. Do przetaczania głazu potrzebujemy ludzi, którzy będą przenosili kłody z tyłu do przodu, po dwóch na jedną. Wszystko musi być dokładnie zorganizowane. Ja będę czuwał nad ciągnącymi, Aias będzie pilnował kłód, a ktoś musi jeszcze jechać na kamieniu i nadzorować całość.