Выбрать главу

— Albo kłód z całego grodziska?

Inteb obrócił się powoli i spojrzał na ściany.

— Tak, drewno jest. Ale, jeśli weźmiemy je w całości, to gdzie będzie mieszkać twój lud?

— Zbudują sobie w pobliżu nowe domy, tak jak starsi wojownicy, gdy się żenią. Żaden problem. Ale zanim rozbierzesz moje grodzisko do szczętu, powiedz, po co te belki?

— Nazywamy to podnoszeniem i stosujemy wewnątrz grobowców i budynków, aby ustawiać posągi na miejscach. Podważa się blok, ale zamiast rolek wpycha się pod niego solidną platformę z drewna. — Pokazał dłonią, jak to przebiega. — Potem znów podważamy i dodajemy następną platformę w poprzek. Tak. — Położył poprzecznie drugą dłoń na pierwszej. — To ciężka robota i czasem trzeba ułożyć wiele platform. Gdy blok znajdzie się już na pożądanej wysokości, przepycha się go na miejsce. Ale, jak sam widzisz, to wymaga olbrzymich ilości drewna.

— Będziesz je miał. Jeśli będzie trzeba, rozwalimy całe grodzisko. Potem będę miał mój własny wodzowski łuk, moją bramę i zaproszę na zebranie wodzów wszystkich szczepów. Będę już dość silny, by z nimi rozmawiać, a kamienie przemówią same za siebie. Nawet głośniej niż ja. — Oblicze spoważniało mu nagle. — A co z Atlantydami? Są jakieś wiadomości?

— Od Albich nic. Trzymają się z daleka od tamtej okolicy, bo Atlantydzi wielu z nich wymordowali. Niektórzy mówią, że to twoja wina.

— Słyszałem już od Naikeri. Powiedziała też, że to nieważne.

— Zapewne nie, ale jesteśmy odcięci od źródeł informacji. Wojownicy, którzy podeszli pod budynek kopalni i podrażnili załogę kamieniami, przekazali, że zewnętrzny mur jest teraz chyba nawet wyższy i wzmocniony drewnianą palisadą.

— Fortyfikują się. Wiedzą, że przez coś takiego Yerni nie przejdą. — W przypływie złości uderzył pięścią o ścianę. — Gdybym nie był ranny, poszedłbym do kopalni, zaskoczył ich i wykończył wszystkich.

— Nikt nie wyruszy bez ciebie, ale nie zapominaj, że tamtych Atlantydów wybiliśmy do ostatniego. Ścigano ich potem po lesie. Starczyło głów dla każdego wojownika, dość było mieczy i pancerzy. To było twoje zwycięstwo, Asonie i oni tu dobrze o tym wiedzą. Pójdą za tobą wszędzie, gdzie ich poprowadzisz.

— A poprowadzę, poprowadzę. Ciało mi się wzmocni, a wtedy zbiorę wszystkich Yernich, zjednoczę ich. Czy mój łuk będzie gotów na święto Samhain, kiedy to zjeżdżają kupcy?

— Będzie. Nawet, gdybyśmy znów musieli pracować na zmiany, przy świetle pochodni.

— No to trzeba wysłać umyślnych. Zebranie wszystkich Yernich ze wszystkich szczepów odbędzie się tutaj. Przed kamieniami. To będzie początek dzieła. Przybędą?

— Czekają tylko na twoje słowo.

— No to niech je usłyszą.

6.

Z zarośli dobiegł groźny odgłos kryjącej się tam dzikiej świni. Cały krąg mężów ugiął kolana, wszyscy napięli mięśnie i nastawili włócznie. Dzik mógł wyskoczyć na nich w każdej chwili, szybki, czarny i przysadzisty. Najgroźniejszy mieszkaniec lasów. Jednym ciosem kłów potrafił rozpruć człowiekowi brzuch czy rozwalić głowę. Wypędzili go właśnie na otwarty teren, gdzie chwilowo schronił się w wielkiej kępie krzaków.

— Jest ranny — powiedział czujny jak wszyscy Aias, który dzierżył swój młot miast włóczni.

— Powierzchownie — odparł zadyszany Ason. Było to krótkie polowanie, ale jego pierwsze od czasu choroby. Gardło bolało go jeszcze przy każdym oddechu, ale już się tym nie przejmował. Z każdym dniem wracały mu siły i tylko to jedno było ważne.

— Dzik, dzik! — krzyknął ktoś z drugiej strony kępy. Rozległy się wrzaski i pofukiwania i niczym czarna błyskawica zwierzę wypadło z zarośli na myśliwych. Kluczyło, by uniknąć ukłucia włócznią, ryło ostrymi kopytami ziemię, aż w końcu nastawiło szable do ataku i runęło na Asona.

Ten zdążył jedynie odskoczyć. Poczuł, jak szorstka szczecina drapie mu skórę i usłyszał ostry krzyk Aiasa, który zabiegał bestii drogę.

Dzik był szybki, ale nie dorównywał bokserowi. Młot zatoczył krótki łuk i uderzył zwierzę w bark. Trzasnęło, dzik padł na grzbiet, zamachał nogami. Ason wbił mu włócznię w bok i prawie przyszpilił bestię do ziemi.

Dzik ryknął ze strachu i bólu, spróbował złapać drzewce zębami, ale zaraz otrzymał następne ciosy. Chwilę później było po wszystkim.

— Kły są twoje — powiedział Aias do Asona i przysiadł na ziemi obok ubitego zwierza. Dyszał ciężko.

— Ty pierwszy… uderzyłeś — odparł Mykeńczyk między jednym a drugim haustem powietrza.

— Ale ty zabiłeś, królu. Na co takie szable niewolnikowi? Wezmę ogon, to bardziej mi przystoi.

Aias wyciągnął nóż, odciął ogon u nasady i wygładził chwost na końcu. Potem zatknął zdobycz za pas w okolicy kręgosłupa.

— Teraz będę bezpieczny w puszczy — powiedział. — Wezmą mnie za swojego.

Yerni wybuchnęli śmiechem, zaczęli uderzać dłońmi w uda i klepać się wzajemnie po plecach. Nawet Ason uśmiechnął się lekko, oddech z wolna mu się uspokajał. Coś trzasnęło w pobliskim gaiku, to jeden z wojowników przygotowywał drzewce do niesienia zdobyczy. Inny pętał rzemieniem nogi bestii. Aias dźgnął zwierzaka w bok palcem.

— Pełen żołędzi i tłusty. Już mi ślinka leci. Placki, piwo i pieczeń z dzika. Dobrze się żyje tam, gdzie ty rządzisz, wielki Asonie.

Wspierając się na włóczni, Ason wstał i ruszył z powrotem do grodziska. Wojownicy dźwignęli zwierzę i podążyli za swym wodzem. Tubylcy wciąż jeszcze śmiali się i z dumą porównywali swoje białe wąsy z szablami dzika. Podchodząc pod grodzisko, zachwycali się po raz kolejny zaszłymi tu zmianami. Lata ich życia upływały zwykle monotonnie, jeden rok był podobny do drugiego, właściwie były identyczne, a każda nowa rzecz wymagała przemyślenia i długich dyskusji, nim ostatecznie została zrealizowana.

A zmiany były. Palisada zniknęła, podobnie jak mieszkania powyżej. Grodzisko otaczał sam ziemny wał z jedną przerwą na wejście. Z dawnych domów pozostał tylko warsztat z piecem, mieszkańcy zaś gnieździli się w szałasach wzniesionych u stóp nasypu. Było im tam ciasno i ciągle wybuchały jakieś kłótnie, ale wojownicy nie narzekali. Ason obiecał, że zbuduje solidne mury i wygodne mieszkania. Teraz ważne było co innego, to, co odróżniało Asona od innych wodzów-byków, wywyższało ten jeden szczep: wielka konstrukcja pośrodku grodziska. Dwa sięgające nieba kamienie i trzeci, mniejszy, widoczny na samej górze. Jak zwykle ostatnimi czasy, wojownicy zaczęli pokrzykiwać z dumą, chociaż stos drewna prawie całkiem skrywał kolumny.

Inteb czekał u stóp rusztowania z belek.

— Jesteśmy gotowi — oznajmił Asonowi.

Mykeńczyk wspiął się po długiej drabinie na ostatnią z wielu platform, gdzie leżał podłużny, starannie obrobiony głaz. Dwa bliźniacze zagłębienia nie były teraz widoczne. Obok siedzieli kamieniarze. Ason przesunął dłonią po gładkiej powierzchni bolców na szczytach kolumn i pojął, ile kamienia trzeba było usunąć, aby je wyrzeźbić.

— Jak widzisz zwieńczenie osiądzie pewnie na górze. Nie będzie się kołysać — stwierdził Inteb.

— Wielkie to dzieło — powiedział Ason z przekonaniem.

Niewiele kamienia widać było spod drewnianych wsporników. Ostatnie trzy platformy zmontowano po drugiej stronie kolumn, gdzie wznosiło się, podpierające je rusztowanie. Zasadniczą podporą były jednak same kolumny, dzięki czemu platforma na szczycie mogła być całkiem rozległa.