Выбрать главу

Zanim Mykeńczyk zdołał wyprowadzić nowy atak, przeciwnik odrzucił własną tarczę i runął na Asona, łapiąc go za gardło.

Ból był tak potężny, że przez chwilę przyćmił wszystko inne. Jak przez mgłę Ason ujrzał przed sobą rozwartą paszczę Maklorbiego z krwawymi pieńkami zębów. W głowie mu huczało, nie mógł się nawet zamachnąć toporem, zresztą, przeciwnik był za blisko. Puścił broń i ścisnął dłonie w pięści, ale nie na wiele to się przydało. Wkoło wybuchła wrzawa, z której Ason mało co rozumiał, nagle dotarł jednak do niego jeden głos, który krzyczał coś ledwie zrozumiałego, podpowiadał coś. Ason z początku nie rozumiał, potem nagle pojął w czym rzecz i sięgnął nie do gardła Maklorbiego, ale do jego twarzy. Zatopił kciuki głęboko w oczach przeciwnika.

Wiedział, że tak walczą tylko niewolnicy, wojownik nigdy nie wpadłby na podobny pomysł. Jednak dalej oślepiał wroga.

Triumfalny krzyk Maklorbiego ustąpił miejsca jękowi bólu. Wielkie łapska odskoczyły od szyi Asona i przywarły do krwawych oczodołów.

Ason schwycił sztylet i jednym ruchem wbił go przeciwnikowi pod żebra, aż w końcu sięgnął serca.

Ciężko łapiąc powietrze i mało co widząc z bólu, Mykeńczyk pochylił się nad trupem. Widzowie nie milkli ani na chwilę, krzycząc cały czas „Ason abu", on zaś powoli odciął głowę od karku. Ręce miał po łokcie czerwone od krwi, gdy uniósł w końcu czerep za jeden z długich wąsów i podszedł powoli, krok za krokiem, do swego wielkiego, kamiennego łuku. Tam cisnął głowę w szczelinę między kolumnami, martwym obliczem do ogniska narad.

— Jestem Ason, wódz-byk Yernich — wychrypiał i oparł się plecami o chłodny kamień, by nie upaść.

8.

Ason łyknął łapczywie piwa i zapił miodem, który łagodził nieco cierpienie. Ból gardła ustępował powoli. Pozostali trzej wodzowie popijali w milczeniu, zaś wielka świnia stygła na żerdziach. Gdy wojownicy zabitego wodza przyszli zabrać jego ciało, Ason nie pozwolił go ruszyć i kazał im wracać na miejsca. Sam dźwignął się, by ukroić pierwszą porcję mięsa. Bezgłowy zezwłok pozostał przy ogniu na całą resztę wieczoru jako milczące memento.

Mimo to humory poprawiały się szybko. Jadła i piwa było pod dostatkiem, niebawem rozległy się krzyki i coraz głośniejsze przechwałki. Po zmroku podsycono ognisko żywicznymi kłodami i płomień strzelił wysoko. W jego blasku kamienny łuk zdawał się potężnieć i przytłaczał swym ogromem. Gdy wodzowie podeszli doń, żaden nie oparł się pokusie, by musnąć skalną powierzchnię. Ason jakby nie zauważał tego wszystkiego, ale we właściwej chwili wstał i sam dotknął kamienia. Wszyscy umilkli.

— Jestem Ason. Zabiłem sto razy po stu wrogów. Zabiłem dwóch wodzów-byków. Zabiłem Atlantydów. Zabijałem wszystkie zwierzęta, co żyją na tej ziemi, łapałem każdą rybę, co pływa w tym morzu. Jestem wodzem-bykiem grodziska. Zbudowałem kamienny łuk.

Prawda działała silniej niż czcze przechwałki. On naprawdę to wszystko uczynił. Łuk był dowodem. Nie odezwał się żaden głos sprzeciwu.

— Po raz pierwszy pięć szczepów Yernich spotkało się dzisiaj z okazji święta Samhain. Przyszliście jako wodzowie własnych teut i zawsze nimi będziecie. Ale jest jeszcze coś więcej. Wszyscy jesteśmy jednym ludem i gdy staniemy razem, nikt nas nie pokona. Proszę was, abyście przyłączyli się do mnie, aby wszystkie szczepy zjednoczyły się. Proszę was o to tutaj, w grodzisku Yernich, grodzisku, jakiego nigdy jeszcze nie widzieliście. Kamiennym. Jeśli się do mnie przyłączycie, wasze drewniane łuki zostaną rozebrane i na ich miejscu staną łuki kamienne, takie jak ten. Tak będzie.

Spojrzeli wszyscy najpierw na swoje konstrukcje z bali, potem na kolumny Asona. Oczami wyobraźni ujrzeli nowe znaki swych godności. To było coś! Ar Apa aż krzyknął z wielkiej radości.

— Ar Apa abu! Ason abu!

— Ason abu — powtarzało coraz więcej głosów, a gdy ucichły, Ar Apa znów się odezwał.

— Ason, czy będziesz wodzem-bykiem wszystkich Yernich?

Ason przycisnął z namaszczeniem dłonie do kamienia.

— Będę.

Znów rozległy się krzyki i można było odnieść wrażenie, że wszyscy są przychylni planowi. Wodzowie nie mieli nic na tym stracić, a mogli sporo zyskać. W lasach na dalekiej północy żyły jeszcze inne plemiona, które napadały na stada bydła. Teraz da się im stosowny odpór. Będzie wiele łupów. A kamienne łuki zostaną na zawsze. W chwili największego wybuchu entuzjazmu Ason poprosił o ciszę i wskazał na Inteba.

— To Inteb, Egipcjanin, budowniczy. To on ociosał i ustawił dla mnie te kamienie. Powie wam teraz, co jeszcze tu stanie.

Z początku Ason odniósł się do planu Inteba z rezerwą, jednak im dłużej nad nim myślał, tym bardziej zapalał się do pomysłu. Potrzebował czegoś więcej niż tylko godności głównego wodza, musiał mieć pod ręką dość wojowników. Inteb wiedział, jak to załatwić.

— Tutaj będzie pięć łuków dla pięciu wodzów. — Wszyscy spojrzeli tam, gdzie Inteb wskazał. — Wokół stanie kamienne grodzisko dla wojowników. Krąg kamieni połączonych na górze, z drzwiami do mieszkań.

Inteb musiał odczekać chwilę, aż słuchacze się uspokoją.

— Tak jak każdy wojownik z Dun Ason ma swój kamień, tak i najdzielniejsi wojownicy z innych szczepów będą mieli swoje drzwi w tym kamiennym kręgu. Nad nimi to będą wieszać głowy, a podczas uczt też zdobycze i broń. Takie będzie właśnie to grodzisko Yernich. Kamienne.

Teraz nikt już nie siedział cicho. W ogłuszającej wrzawie Ar Apa podszedł do Asona i usiadł obok. Wypili razem i Ason oddał wojownikowi jego topór.

— Byłeś przy mnie, gdy cię potrzebowałem.

— Dobrze sprawiłeś się tym toporem i to będzie ci pamiętane. Ale chcę cię o coś spytać. Twój Egipcjanin nie powiedział, ile drzwi będzie w grodzisku.

— Nikt go o to nie spytał.

— To prawda. Ale jak pomyślałem o drzwiach w moim grodzisku i o wszystkich wojownikach, którzy są tutaj, to wydało mi się, że krąg będzie musiał być bardzo wielki.

— Będzie, ale nie aż taki. Błękitne kamienie zostaną przestawione. Powstanie krąg z trzydzieściorgiem drzwi. Przynajmniej tak mówi Inteb. Wielka praca.

— Trzydzieści to wiele?

Ason pokazał palce prawej dłoni.

— To jest pięć. Jest pięć szczepów. — Dodał kciuk lewej dłoni. — To jest sześć. Będzie po sześć drzwi na każdy szczep. To daje razem trzydzieści.

Ar Apa zmarszczył czoło i podłubał palcem w ziemi.

— W moim szczepie jest więcej niż sześciu wojowników.

— Owszem. Ale tylko sześciu spotka ten zaszczyt. Najsilniejszych. To będzie wyróżnienie. Wojownicy zaczną się starać, aby znaleźć się w tej szóstce. Będziesz mógł na nich zawsze liczyć.

Ar Apa pomyślał o tym, przytaknął i prawie się uśmiechnął. Czasem niełatwo sprawować władzę, zawsze zjawiają się jacyś rywale i wewnątrz-plemienne spory nigdy nie milkną. Możliwość wyróżniania przyda się, żeby ich ułagodzić. Ar Apa wrócił przed swój łuk, popił jeszcze, rozejrzał się i uznał, że to grodzisko to całkiem dobre miejsce na zebrania wszystkich Yernich.

Ason z ulgą oparł się o kamień i też sięgnął po napój. Był zmęczony, gardło znów zaczynało go boleć. Ale Inteb miał rację. Zdobyć ich wszystkich. Kamienny krąg będzie mógł powstać.

Noc zapadała coraz głębsza, wojownicy upijali się radośnie i Ason chętnie by się położył już spać, ale nie mógł zostawić gości. Dużo później Inteb dołączył doń z kubkiem piwa w dłoni.