Выбрать главу

— Atlantydzi!

Ason zbiegł po drabinie skacząc po dwa szczeble naraz. Cała trójka podbiegła doń dysząc ciężko. Ledwo się zatrzymali, Turi runął na ziemię.

— Znaleźliśmy go rano — powiedział wojownik. Na równinie. Wlókł się ku nam. Powiedział tylko twoje imię i że Atlantydzi nadciągają.

— To by było dobre — mruknął Ason. — Dość ludzi straciliśmy szturmując ich wały. Przynieście mu wody i poczekamy, co powie. — Ason wiedział, że Atlantydzi nie mogą mu zagrozić, jednak wciąż coś go gryzło. Czemu Turi biegł jak szalony? Coś tu było nie tak…

Albi łyknął wody, wypił połowę miski, resztę wylał sobie na głowę.

— Atlantydzi… tu maszerują — wykrztusił w końcu. — Obchodzą lasy przez wrzosowiska.

— Zgotujemy im powitanie — powiedział Ason.

— Nie… więcej ich… wylądowało. Zaraz ruszyli.

Sprawa zaczynała się komplikować. Ason chciał znać szczegóły.

— Więcej? Ilu więcej? Czy przypłynęły nowe statki? Ile tych statków?

— Tyle — powiedział Turi podnosząc rozłożone palce jednej dłoni i dodając jeszcze kciuk i palec wskazujący z drugiej.

Ason zaczął rozmyślać. Siedem statków. Ilu ludzi w każdym? Wszyscy z bronią, w pancerzach, doświadczeni wojownicy morskiego ludu. Pod dowództwem Themisa. To dlatego odesłali przejęty mykeński statek z tak niewielką załogą. Ason nie zwrócił wtedy na to uwagi. Tymczasem Atlantydzi odsyłając statek z cyną, wezwali posiłki. Ason zauważył nagle, że wszyscy patrzą na niego w martwej ciszy.

— Ty. — Pokazał na najbliższego wojownika. — Idź na miejsce, gdzie dobywamy kamienie i powiedz wodzowi Ar Apie i wodzowi Mowegowi, że chcę zaraz ich tu widzieć.

Mężczyzna pobiegł natychmiast. Ason spojrzał wkoło i szybko podjął decyzję. Zawołał jeszcze dwóch wojowników.

— Comn, ty najlepiej tropisz ludzi i zwierzynę. Korni, słyszałem, że biegasz jak jeleń. — Uciszył ich, gdy zaczęli zachwalać swe cnoty. — Oto, co musicie zrobić. Usłyszałem, że Atlantydzi nadciągają, więcej Atlantydów, niż dotąd widzieliście. Będą chcieli zaatakować nas znienacka, ale nie damy się zaskoczyć. Podobno obchodzą lasy przez wrzosowiska. Znacie tę drogę?

Obaj przytaknęli. Wypytywał ich tak długo, aż dowiedział się, co to właściwie za szlak.

— Taką wielką grupą nie mogą maszerować szybko przez nieznany kraj. Zatem weźcie bukłaki z wodą i zapas mięsa i zapadnijcie przy szlaku cicho jak polujące lisy. Nie mogą was zobaczyć. Pójdziecie potem za Atlantydami i poczekacie, aż rozbiją się na noc obozem. Wtedy ty, Comn, będziesz ich pilnować, a Korni przybiegnie tutaj i powie, gdzie są. Pójdziemy na nich. Rozumiecie?

Gdy obaj powtórzyli dokładnie instrukcje, kazał im ruszać w drogę. Przez tłum przepchnęli się tymczasem Ar Apa z Mowegiem. Inteb skończył ustawianie kamienia i zszedł z rusztowania. W grodzisku nie było żadnych sekretów, wszystkie decyzje dotyczące szczepu zawsze podejmowano publicznie.

— Co z Atlantydami? — zawołał Ar Apa.

— Nadchodzą wielką siłą — odparł Ason. — Przypłynęli siedmioma statkami, a teraz idą, żeby zaatakować nas w grodzisku.

Reakcja była dość burzliwa i buńczuczna, pełna oburzenia, że ktoś ośmielił się zagrozić Yernim. Ason dał im się wygadać i przeszedł do rzeczy.

— Długą drogę przebyli w poszukiwaniu śmierci — powiedział i przeczekał kolejny wybuch entuzjazmu. — Idą przez wrzosowiska, a to ciężka droga. Nie dotrą tu pewnie przed nocą, zatem rozbiją obóz. Wysłałem ludzi, by mieli ich na oku. Musimy też wysłać wieść do wszystkich wojowników, aby do nas dołączyli, a sami jak najszybciej musimy zebrać mężów z grodziska i ruszyć bez zwłoki. Znajdziemy miejsce ich noclegu i jak wilki zaatakujemy w nocy. Jesteśmy myśliwymi, co polują na ludzi, zabijamy jak wilki…

Jego dalsze słowa utonęły we wrzawie i łomocie toporów bijących o tarcze. Yerni unikali zwykle nocnej walki, ale tym razem byli zdecydowani.

Wysłano umyślnych, a Ason zaprosił wodzów do swojego domu. Inteb poszedł za nimi. On jeden martwił się o przyszłość. Naikeri czekała już na nich. Ason kazał jej podać świeże piwo, mięso i sól. Dostawszy swoje miski, obtaczali kawałki mięsiwa w soli i przeżuwali. Wypili z jednego, puszczonego w koło, kubka. Dopiero teraz, z dala od tłumu, Inteb pojął, że Ason myśli o przyszłości tak samo jak on.

— Themis pragnie zabić mnie jednego — powiedział Mykeńczyk i reszta przytaknęła. Walka i ucieczka Asona była już legendą okolicy. Wszyscy słyszeli ją wiele razy, ale ciągle chętnie nastawiali uszu. — Wywołam go do walki na ubitym polu.

— Nie — odezwał się Ar Apa. — On prawie nie chodzi, nie jest już mężczyzną. Nie będzie walczył. Musimy zabić ich wszystkich.

— To moja bitwa.

— To nasza bitwa — warknął Moweg. — Najechali naszą ziemię, atakują nasze grodziska, chcą zabić wodza-byka. Nasza bitwa. — Ze złością wgryzł się w tłusty kawałek mięsa. Ar Apa przytaknął. Sprawa była przesądzona.

— Na ilu statkach przypłynęli? — spytał Inteb.

— Turi mówił o siedmiu.

— To bardzo źle.

— Właśnie.

— Czy musimy walczyć teraz? — spytał Inteb.

— Oczywiście! — zdumiał się Ason. — A co innego można uczynić?

— Wiele rzeczy — wtrąciła się Naikeri i odstąpiła krok, gdy Ason machnął, by umilkła. — Jeśli nie chcesz, aby cię znaleźli, to ta wyspa jest dość duża. Prędzej śmierć znajdą niż ciebie. Co za szaleństwo każe ci iść na pewną zgubę…

— Zamknij się, głupia kobieto.

— …bo niczego innego nie znajdziesz. Masz wybór.

— Zrobimy tak, jak postanowiono.

Wodzowie żuli mięso i spoglądali na drzwi. Kobiety nie miały prawa odzywać się przy takich okazjach. Naikeri zwróciła się do Inteba.

— Pomóż mi, Egipcjaninie. Chociaż nie mnie, dla mnie nic nie zrobisz, pomóż Asonowi. Znasz różne fortele. Wymyśl inny sposób walki z Atlantydami. Wiem, że to potrafisz.

Inteb przytaknął niechętnie.

— Wprawdzie dla Yernich i dla Mykeńczyków słowo kobiety nie ma żadnej wagi — powiedział do Asona, — ale u nas, w Egipcie, słuchamy kobiet, choć mówią innym językiem. Nie tylko walką wręcz można pokonać Atlantydów.

— Zaskoczymy ich i zabijemy — stwierdził Ar Apa.

— Nawet jeśli, to krwawym trudem i niewiele nam z tego przyjdzie. Ale czy możesz mieć pewność? Jeśli nie zabijecie wszystkich, to potem przyjdzie ranek i…

— Tym razem nie mogę skorzystać z twoich rad — powiedział Ason. — Tym razem szykujemy się do bitwy.

Wodzowie przytaknęli gorliwie.

— Zabijanie! — krzyknęła Naikeri i cisnęła dzbanem o podłogę, aż piwo trysnęło wkoło. W sąsiednim pokoju zapłakało dziecko. — Zabijać. Nigdy nie myślisz o niczym innym? Tylko to jedno potrafisz? Albi żyją bez tych twoich wojen i bez zabijania. Dla nas świat nie ogranicza się do mieczy, toporów i mordowania. Czy naprawdę nie dostrzegasz niczego więcej?

Ason poczuł się dotknięty do żywego i odwrócił się do dziewczyny tyłem. Wodzowie znów wyrazili osobliwe zainteresowanie drzwiami. Inteb poczuł, że musi się odezwać. Też był zły.

— Owszem, świat to coś więcej, więcej niż myślimy, ale człowiek wzniósł się wyżej niż jakiekolwiek zwierzę. A szczyty dostojeństwa osiąga jako wojownik. Tego akurat ty, kobieta, nigdy nie zrozumiesz. — Ostatnie zdanie wypowiedział wręcz z obrzydzeniem.

— Tu nie ma nic do zrozumienia. To zwykłe szaleństwo. Walczycie jak jelenie, ile razy przychodzi wiosna, zawsze zabijają się rogami. To wy nie chcecie zrozumieć. Gińcie…