Выбрать главу

Ason zerwał się na równe nogi, w ślepym gniewie złapał dziewczynę, wypchnął ją za próg i zatrzasnął drzwi. Jej słowa brzmiały mu w uszach niczym klątwa.

— Jesteś wojownikiem Asonie — powiedział cicho Inteb. — Wojownik stoi wyżej niż inni ludzie. Ty jesteś największym z nich. Setki pójdą za tobą, gdy ich poprowadzisz. Gdzie ruszysz?

Ason musnął palcami rękojeść miecza.

— Do bitwy, oczywiście. Jeśli już musimy umrzeć, zginiemy jak mężczyźni.

10.

Ze szczytu obwałowania widać było drobne postacie nadciągające równiną. Niebo zwieszało się nisko ciemnymi chmurami, od czasu do czasu migała błyskawica i grom przetaczał się aż po horyzont, ale deszcz nie chciał spaść. A byłby się przydał: duchota panowała niemiłosierna.

Gdy podeszli bliżej, dało się rozróżnić poszczególnych wojowników. Niektórzy dźwigali łupy, inni szli ranni, a wszyscy zmęczeni. Ledwo dotarli do obwałowań, padli ciężko w cieniu budynków, domagając się piwa.

— Co to była za bitwa — wydyszał jeden, widać nieco silniejszy.

— Zabiliśmy stu, ucięliśmy sto głów — dodał inny, chociaż on akurat za jedyną zdobycz miał krwawy sztylet wsunięty za włosiany pas.

Potem rozległo się jeszcze więcej przechwałek, jak to zwykle między tubylcami. Inteb nie słuchał, czekał na Asona i pozostałych wodzów, którzy maszerowali na samym końcu. Zbliżyli się do kamieni, każdy dotknął własnego, by odzyskać siły.

— Nie było ani zwycięstwa, ani porażki — stwierdził Ason zlizując złociste krople piwa z ust.

— Zwycięstwo — uznał Ar Apa. Inteb usiadł obok Asona i podał mu kolejny dzban piwa.

— Zwycięstwo jest wtedy, gdy wróg ginie lub ucieka — zaprzeczył Mykeńczyk. — Zabiliśmy wielu, ale więcej ich ocalało i teraz idą za nami.

— Gdybyśmy mieli więcej mężów — mruknął ponuro Finmog. Ason przytaknął.

— Gdybyśmy ich mieli, wtedy wynik nocnej walki mógłby być inny. Ale wielu jeszcze nie przybyło. Zaskoczyliśmy Atlantydów, to prawda. Ale ciemności i nam pomieszały szyki, tak więc nieprzyjaciel zdołał się pozbierać. Nasi pogubili się w mroku, zaczęli zbierać łupy, obcinać głowy i atak stracił impet. Musieliśmy się wycofać, a nieprzyjaciel nadciąga. To są fakty.

— Ale walka była dobra, setki ich zginęły — mruknął Ar Apa i reszta się zgodziła.

— Najważniejsza walka dopiero przed nami — powiedział Ason. Z tym też się zgodzili. Musieli się zgodzić, chociaż wcale im się to nie podobało. — Zostanie stoczona tutaj, w wielkim grodzisku Yernich i wielu zginie.

— Następni wojownicy są już w drodze — zauważył Ar Apa. — Będą wściekli, że ominęła ich nocna bitwa, ale może też będą walczyć bardziej zajadle i wytrwale bronić grodziska.

Nikt nie mógł temu zaprzeczyć i opinie zostały ostatecznie uzgodnione. Kto mógł, zasnął w ciągu kilku minut. Asonowi też głowa opadała. Inteb otoczył go ramieniem, wyczuwał kwaśny odór potu.

— Zwyciężymy? — spytał.

Ason spojrzał ukradkiem na pozostałych wodzów.

— Nie ma mowy o zwycięstwie — szepnął. — Możemy tylko zabrać ich jak najwięcej ze sobą. To pomoże Mykenom. Odejdź stąd, Egipcjaninie. Turi zabierze cię do Albich, z nimi będziesz bezpieczny.

— Pójdziesz ze mną?

— Nie mogę.

— To i ja nie odejdę — powiedział Inteb przyciskając drżące dłonie do kolan, by nie pokazać po sobie przerażenia. — Tak daleko zawędrowaliśmy razem i nie zostawię cię teraz. Potrafię władać mieczem.

— Niespecjalnie ci to wychodzi.

— Prawdę mówisz, Asonie, choć bolesna to prawda Kiepski jestem w fechtunku, ale zawsze to jeden miecz więcej. Stanę przy tobie. Nie chcę cię opuszczać.

— Ani ja ciebie, Egipcjaninie — odparł Ason i objął przyjaciela. Chwilę potem już spał. Inteb poszedł po swoją zbroję i oręż. W drzwiach spotkał Aiasa.

— Widzę, że szykujesz się do walki, niewolniku. Nie powinieneś uciekać?

— Może myślę tak jak ty? Co robi ten miecz w twojej dłoni?

Inteb potrząsnął ostrzem, aż zabłysło w bladym świetle.

— Sam chciałbym wiedzieć. Winienem pracować dla faraona, wznosić świątynie ku jego chwale. Cóż ja tu robię, zbrojny, w dalekim kraju?

— Podążasz za swym losem. Tak jak ja. Za nim. Wysoką cenę musiałeś zapłacić. Mnie nic to nie kosztowało. Byłem niewolnikiem, teraz jestem człowiekiem wolnym, mam swą godność. Zdarza mi się nawet pogwarzyć z egipskim dostojnikiem.

— Śmierć skończy to niebawem. Dziwny z ciebie niewolnik, Aiasie. Twarde masz pięści. Waham się powiedzieć to głośno i zaprzeczyłbym, gdyby kto spytał, ale dobrze było cię poznać.

Nie zostało już praktycznie nic więcej do powiedzenia. Weszli na obwałowanie i patrzyli, jak równiną nadchodzą Yerni z innych grodzisk. Napływali coraz mniejszym strumykiem, aż nadeszło późne popołudnie i nikt więcej się nie pojawił. Gdzieś z daleka dobiegał odgłos gromu, na horyzoncie pokazała się wroga armia. Z dala zabrzmiały rogi. Inteb i Aias zeszli do wojowników, którzy skupili się wkoło wodzów przy kamieniach. Ason stanął przed swoją bramą i zapadła cisza.

— Nadchodzą. Zatrzymamy ich tutaj. Nie mamy murów, by ich bronić, ale staniemy na wałach. Będą musieli się do nas wspinać, prosto pod topory. Ar Apa, weź swoich ludzi i zablokujcie kłodami wejście. Reszta za mną.

— Ason abu! — odpowiedzieli mu wojownicy.

Ruszyli na pozycje i spojrzeli na coraz bliższe szeregi Atlantydów.

Wróg nadciągał trzema kolumnami, najwyżsi wojownicy na przedzie każdej kolumny. Złoto i szlachetne kamienie lśniły na ich zbrojach. Yerni wskazywali je sobie i krzyczeli, że przed nocą to oni będą nosić te kosztowności.

Zagrzmiało i zaczął padać deszcz. Yerni z ulgą obracali twarze tak, by złapać wodę w usta. Wiedzieli też, że na mokre i śliskie obwałowanie o wiele trudniej jest wejść. Atlantydzi zmierzali wprost na grodzisko, pokrzykiwali i pokazywali sobie stojące na wałach postacie i wielkie kamienie za ich plecami. Rośli i ciemni mężowie z mieczami w dłoniach byli już bardzo blisko, gdy nagle błysnęło i huknęło, aż stanęli oślepieni, ogłuszeni.

Piorun trafił w łuk Asona i spłynął po nim, ale nie uszkodził kamienia. Para uniosła się nad rozgrzanymi kolumnami. Krowa, która kręciła się w pobliżu, leżała martwa na ziemi.

— Znak! — krzyknął Ason przez szum ulewy. — Znak! Nawet błyskawica nie może zniszczyć łuków Yernich!

Wojownicy uderzyli toporami o tarcze. To był dobry znak, nic ich nie zmoże. Zaczęli obrzucać przeciwnika wyzwiskami i groźbami, a gdy Atlantydzi podeszli jeszcze bliżej, w ślad za słowami poleciały kamienie. Niektórzy runęli do wykopu, inni skoczyli za nimi, a potem, przy wtórze rogów, Atlantydzi zaatakowali.

Szeregi wojowników stawiły im czoło, aż rozległ się huk niemal równie donośny, jak grzmot burzy. Zderzyli się tarczami.

Zaczęła się rzeź.

Z początku Atlantydzi nie mogli przełamać obrony, bo jak tu walczyć, gdy nogi rozjeżdżają się na białym błocku. Jednak szeregi Yernich wykruszyły się szybko i zbrojna horda wlała się do wnętrza grodziska. Bitwa rozpadła się na indywidualne pojedynki i wojownicy krok za krokiem cofali się ku centralnemu kręgowi kamieni. Ginęli obróceni plecami do skalnych łuków.

Inteb też tam był. Nie z nadmiaru sił, ale przez ich brak. Stał blisko Asona, ale inni wypchnęli go z pierwszego szeregu, przez co przypadła mu w tym pandemonium rola jedynego chyba obserwatora.