Выбрать главу

— I potwory się robią coraz bardziej bezczelne — dodał inny. — Słyszałem o takim jednym, co zabił potwora w jeziorze. Robota bezproblemowa. Przybił jego łapę nad bramą…

— Pour encourjay lays ortras — zauważył ktoś ze słuchaczy.

— Właśnie. I wiecie co? Mama potwora przyszła się poskarżyć. Jego prawdziwa mama przywlokła się następnego dnia ze skargą! Poskarżyła się! Takiego człowiek się doczeka szacunku.

— Samice zawsze są najgorsze — oświadczył ponuro kolejny łowca. — Znałem kiedyś taką zezowatą gorgone… Prawdziwa zgroza. Ciągle zamieniała sobie nos w kamień.

— Ale to my zawsze narażamy tyłki — uznał intelektualista. — Znaczy, chciałbym dostać po dolarze za każdego konia, którego wyżarły mi spod siodła.

— Właśnie. Pięćdziesiąt tysięcy? Może je sobie wsadzić.

— No.

— Zgadza się. Skąpiec.

— Chodźmy się napić.

— Otóż to.

Zgodnie pokiwali głowami i odeszli w stronę Załatanego Bębna. Pozostał tylko intelektualista, który nieco zakłopotany zwrócił się do Vimesa.

— Jaki to pies? — zapytał.

— Co? — nie zrozumiał Vimes.

— Pytałem, jaki to pies.

— Taki mały terier szorstkowłosy, o ile dobrze pamiętam. Łowca zastanawiał się przez chwilę.

— Nie — stwierdził w końcu i ruszył za kolegami.

— Wydaje mi się, że ma jeszcze ciotkę w Pseudopolis! — krzyknął za nim Vimes.

Nie doczekał się odpowiedzi. Wzruszył ramionami i przeciskając się przez tłum, podążył do pałacu Patrycjusza…

* * *

…gdzie Patrycjusz przy obiedzie przeżywał właśnie ciężkie chwile.

— Panowie! — warknął. — Doprawdy nie wiem, co jeszcze można by zrobić!

Zebrani radcy mruczeli coś między sobą.

— W takich chwilach tradycja nakazuje, aby pojawił się bohater — oświadczył prezes Gildii Skrytobójców, — Zabójca smoków. Gdzie on jest? Tego chciałbym się dowiedzieć. Dlaczego nasze szkoły nie przekazują młodzieży umiejętności, jakich potrzebuje społeczeństwo?

— Pięćdziesiąt tysięcy dolarów to niezbyt duża suma — dodał przewodniczący Gildii Złodziei.

— Może dla pana to niewiele, drogi panie, ale to wszystko, na co miasto może sobie pozwolić — odparł stanowczo Patrycjusz.

— Jeśli nie pozwoli sobie na więcej, to sądzę, że niedługo przestanie być miastem — stwierdził złodziej.

— A co z handlem? — spytał przedstawiciel Gildii Kupców. — Ludzie nie przypłyną tu z ładunkami rzadkich potraw tylko po to, żeby spłonęły. Prawda?

— Panowie! Panowie! — Patrycjusz uniósł ręce. — Wydaje mi się — podjął, wykorzystując krótką chwilę ciszy — że mamy tu do czynienia z fenomenem ściśle magicznym. Chciałbym w tej kwestii poznać opinię naszego uczonego przyjaciela. Hm?

Ktoś szturchnął drzemiącego nadrektora Niewidocznego Uniwersytetu.

— Ehm… Co? — spytał zaskoczony mag.

— Zastanawialiśmy się — powiedział głośno Patrycjusz — co zamierzacie zrobić z tym swoim smokiem.

Nadrektor był może stary, ale przetrwał wiele lat w świecie konkurencyjnej magii i splątanej polityki Niewidocznego Uniwersytetu, a to oznaczało, że dobywał argumentów w ułamku sekundy. Nadrektor niedługo pozostałby na stanowisku, gdyby puszczał mimo uszu tego rodzaju prostoduszne uwagi.

— Z naszym smokiem? — zapytał.

— Powszechnie wiadomo, że smoki wymarły — stwierdził szorstko Patrycjusz. — Poza tym ich naturalnym środowiskiem są tereny rolnicze. Wydaje się zatem, że ten smok musi być magicz…

— Z całym szacunkiem, lordzie Vetinari — przerwał nadrektor. — Wprawdzie często twierdzono, że smoki wymarły, jednakże ostatnie wydarzenia, ośmielę się twierdzić, rzucają cień zwątpienia na tę teorię. Co do naturalnego środowiska… Mamy tu do czynienia ze zwykłą zmianą wzorców behawioralnych spowodowaną rozprzestrzenieniem terenów miejskich, co wiele leśnych czy polnych zwierząt zmusiło do adaptacji, nie, do entuzjastycznego przyjęcia bardziej miejskiego trybu życia. Wiele z nich rozkwita wręcz dzięki nowym możliwościom. Na przykład lisy stale przewracają mi pojemniki na śmieci.

Rozpromienił się. Zdołał wygłosić całą tę przemowę, ani razu nie angażując mózgu.

— Chce pan powiedzieć — odezwał się skrytobójca — że mamy tu do czynienia z pierwszym smokiem miejskim?

— Przykład działania ewolucji. — Mag z zadowoleniem pokiwał głową. — Powinien dobrze sobie radzić — dodał. — Wiele dobrych miejsc na gniazda i więcej niż wystarczające rezerwy pożywienia.

Odpowiedziało mu milczenie. Przerwał je kupiec.

— A co właściwie one jedzą? Złodziej wzruszył ramionami.

— Pamiętam chyba opowieści o dziewicach przykutych do skał…

— W takim razie zdechnie tu z głodu — stwierdził skrytobójca. — Straszna na nie posucha.

— Smoki szukają żeru w okolicy — zauważył złodziej. — Nie wiem, czy to dla nas lepiej.

— W każdym razie — dodał przedstawiciel kupców — to chyba znowu pański kłopot, lordzie Vetinari.

Pięć minut później nadąsany Patrycjusz spacerował tam i z powrotem po Podłużnym Gabinecie.

— Pokpiwali sobie ze mnie — oświadczył gniewnie. — Zauważyłem.

— Czy zasugerował pan powołanie grupy roboczej? — spytał Wonse.

— Oczywiście! Ale tym razem nic z tego nie wyszło. Wiesz, naprawdę mam ochotę podnieść wysokość nagrody.

— To chyba nie przyniesie skutku, sir. Każdy porządny zabójca potworów zna stawki za takie zlecenia.

— Ha! Połowa królestwa — mruknął Patrycjusz.

— I ręka twojej córki, sir — dodał Wonse.

— Ciotka nie wystarczy? — spytał z nadzieją władca.

— Tradycja wymaga córki, sir. Patrycjusz smętnie pokiwał głową.

— Może uda się go przekupić — powiedział głośno. — Czy smoki są inteligentne?

— O ile pamiętam, zwyczajowo używa się określenia „chytre”, sir. Jak rozumiem, lubią złoto.

— Naprawdę? A na co je wydają?

— Śpią na nim, sir.

— Znaczy jak? W materacu?

— Nie, sir. Na złocie. Patrycjusz przemyślał tę sprawę.

— Czy nie uwiera ich we śnie? — zapytał.

— Istotnie, sir. Tak przypuszczam. Ale nie wierzę, żeby ktoś o to pytał.

— Hmm… A potrafią mówić?

— Podobno bardzo dobrze sobie z tym radzą.

— Aha. Ciekawe.

Patrycjusz myślał: jeśli smok umie mówić, to można z nim negocjować. A jeśli można negocjować, to złapię go za… za łuski czy co one tam mają.

— Wieść głosi, że mają srebrne języki — dodał Wonse. Patrycjusz usiadł w fotelu.

— Tylko srebrne? — zdziwił się.

Z korytarza dobiegły jakieś głosy i po chwili strażnicy wpuścili Vimesa.

— A, jest kapitan — rzekł Patrycjusz. — Jak tam postępy?

— Słucham, sir? — nie zrozumiał Vimes. Deszcz kapał mu z płaszcza.

— W sprawie zatrzymania smoka — wyjaśnił Patrycjusz.

— Ptaka brodzącego?

— Dobrze pan wie, o czym mówię.

— Dochodzenie trwa — odparł odruchowo Vimes. Patrycjusz parskną! niechętnie.

— Musicie tylko odszukać jego legowisko — stwierdził. — Kiedy znajdziecie legowisko, znajdziecie smoka. To oczywiste. Pół miasta już go chyba szuka.

— Jeśli istnieje legowisko — rzeki Vimes. Wonse podniósł głowę.

— Co chce pan przez to powiedzieć?

— Rozpatrujemy kilka możliwości.