Выбрать главу

— Ostatnio wszyscy pracujemy w wielkim napięciu — dodał.

Wiedział, że Tilden często popołudniami zasypia i śpi, dopóki Ryjek nie zakaszle bardzo głośno pod drzwiami, zanim poda mu kakao.

— Tak, to prawda. — Tilden spojrzał na niego zdesperowany. — Cała ta sprawa z godziną strażniczą… Bardzo nerwowa. Własnej głowy bym w końcu zapomniał, gdyby nie była mocno przytwierdzona, co?

Obejrzał się na zielony sejf.

— Mamy go dopiero od kilku miesięcy — wymruczał. — Przypuszczam, że… Odwróćcie się, sierżancie, dobrze? Lepiej od razu sprawdzę.

Vimes posłusznie stanął plecami do niego. Usłyszał stukanie, potem zgrzyt, a potem głośny oddech.

Tilden trzymał w dłoni srebrny kałamarz.

— Chyba zrobiłem z siebie głupka, sierżancie — powiedział.

Nie, to ja zrobiłem z ciebie głupka, pomyślał Vimes. Gorąco tego żałuję. Zamierzałem podrzucić kałamarz do szafki Coatesa, ale nie mogłem…

…nie po tym, co w niej znalazłem.

— Mam pomysł, sir. Możemy powiedzieć, że to była taka próba…

— Z zasady nie kłamię, Keel — oświadczył kapitan. — Ale jestem wdzięczny za tę sugestię. Zresztą zdaję sobie sprawę, że nie jestem już taki młody jak kiedyś. Może już czas przejść na emeryturę. — Westchnął. — Muszę powiedzieć, że rozważam to już od pewnego czasu.

— Och, proszę tak nie mówić, sir — odparł Vimes bardziej jowialnie, niż naprawdę się czuł. — Nie wyobrażam sobie pana na emeryturze.

— Tak, przypuszczam, że czas zamknąć sprawy — mruczał Tilden, wracając za biurko. — Wiecie, sierżancie, że niektórzy z naszych ludzi uważają pana za szpiega?

— Czyjego? — zdziwił się Vimes. Najwyraźniej Ryjek roznosił nie tylko kakao.

— Lorda Windera, jak sądzę.

— No cóż, wszyscy dla niego pracujemy, sir. Ale tylko panu składam meldunki, jeśli to może coś wyjaśnić.

Tilden ze smutkiem potrząsnął głową.

— Szpieg czy nie, Keel, powiem wam szczerze, że niektóre z rozkazów, jakie ostatnio dostajemy, nie są… nie są dobrze przemyślane, moim zdaniem, co?

Obrzucił Vimesa wyzywającym wzrokiem, jakby prowokował go, by tutaj i natychmiast wyjął rozgrzane do czerwoności zgniatacze kciuków.

Vimes widział, jak wiele kosztowało tego starszego człowieka przyznanie, że porwania, tortury oraz intrygi zmierzające do kryminalizacji uczciwych obywateli nie są na ogół akceptowalną polityką rządu. Tilden nie był przyzwyczajony do takiego myślenia. Wyruszał pod sztandarem Ankh-Morpork, by walczyć z serojadami z Quirmu albo z Rysiem Klatchysiem czy innym nieprzyjacielem, wskazanym mu przez wyższych rangą, i nigdy się nie zastanawiał nad słusznością Sprawy, bo takie myśli mogą utrudniać żołnierzowi działanie.

Tilden dorastał, wiedząc, że ci na górze mają rację. Właśnie dlatego są na górze. Brakowało mu mentalnego słownictwa, by myśleć jak zdrajca — ponieważ tylko zdrajcy myślą inaczej.

— Jestem tu za krótko, by wyrażać opinie, sir — oznajmił Vimes. — Nie wiem, jak tutaj załatwiacie swoje sprawy.

— Nie tak jak dawniej — mruknął Tilden.

— Skoro pan tak twierdzi, sir…

— Ryjek mówił, że zadziwiająco dobrze się pan orientuje w okolicy, sierżancie. Jak na kogoś nowego w mieście.

To zdanie miało na końcu haczyk, ale Tilden nie był doświadczonym wędkarzem.

— Jeden patrol niczym się właściwie nie różni od drugiego — wyjaśnił Vimes. — I oczywiście bywałem tutaj już wcześniej.

— Oczywiście, oczywiście — zapewnił pospiesznie Tilden. — No cóż… dziękuję, sierżancie. Gdybyście zechcieli, ehm… wyjaśnić ludziom, co zaszło, byłbym wdzięczny…

— Tak jest, sir. Naturalnie.

Vimes ostrożnie zamknął za sobą drzwi i zbiegł na dół, przeskakując po dwa stopnie. Strażnicy prawie się nie ruszyli. Zaklaskał, jak nauczyciel w szkole.

— Szybko, patrole czekają! Ruszać się! Ale nie wy, sierżancie Stuk! Proszę na podwórze na słowo!

Nie sprawdzał, czy Stuk za nim idzie. Wyszedł, oparł się o mur i czekał.

Gdyby był o dziesięć lat młodszy, z pewnością… Poprawka: gdyby był o dziesięć lat młodszy i trzeźwy, za pomocą kilku szybkich i dobrze wymierzonych ciosów nauczyłby Stuka, kto jest szefem. Takie zapewne panowały zwyczaje obecnie. Bójki między strażnikami nie były niczym niezwykłym, gdy Vimes służył jako zwykły funkcjonariusz. Ale sierżant Keel tak nie postępuje…

Stuk wyszedł na podwórze przepełniony obłąkaną, przerażoną brawurą.

Kiedy Vimes podniósł rękę, wyraźnie drgnął.

— Cygaro? — zaproponował Vimes.

— Eee…

— Nie piję — wyjaśnił Vimes. — Ale nic nie przebije dobrego cygara.

— Ja… tego… nie palę — wymamrotał Stuk. — Wie pan, co do tego kałamarza…

— A wiecie, sierżancie, że on go schował w tym swoim sejfie? — Vimes uśmiechnął się.

— Naprawdę?

— A potem całkiem zapomniał. Każdemu się to zdarza, Winsborough. Myśli zaczynają błądzić i człowiek nie jest już pewien, co zrobił. — Przyjazny uśmiech nie schodził mu z twarzy. Działał równie skutecznie jak grad uderzeń. W dodatku Vimes użył właściwego imienia Stuka. Sierżant nigdy go publicznie nie używał z obawy przed paniką, jaką mogłoby wywołać. — Pomyślałem tylko, że uspokoję cię w tej kwestii.

Sierżant Winsborough Stuk przestąpił niepewnie z nogi na nogę. Nie był pewien, czy udało mu się z czymś ujść, czy też wpadł głębiej w coś innego.

— Powiedz mi coś więcej o młodszym kapralu Coatesie — poprosił Vimes.

Twarz Stuka na moment wykrzywiła agonia kalkulacji. Potem jednak przyjął typową strategię: jeśli sądzisz, że ścigają cię wilki, zepchnij kogoś z sań.

— O Nedzie, sir? Ciężko pracuje, oczywiście, wykonuje swoje zadania… ale trochę za chytry, tak między nami.

— To znaczy? I nie musisz zwracać się do mnie „sir”, Winsborough, kiedy jesteśmy sami.

— Uważa, że nie gorszy sługa od pana, obaj rozumiemy, o co mi chodzi. Sądzi, że dorównuje każdemu. Trochę sprawia kłopotów pod tym względem.

— Domorosły adwokat?

— Coś w tym rodzaju, tak.

— Rebelianckie sympatie?

Stuk niewinnie wzniósł oczy.

— Możliwe, sir. Ale oczywiście nie chciałbym, żeby chłopak miał kłopoty.

Uważasz, że szpieguję dla Niewymownych, pomyślał Vimes. I rzucasz mi Coatesa. A jeszcze wczoraj radziłeś go awansować. Ty mała glisto.

— Czyli warto mieć go na oku? — zapytał.

— Tajest, sir.

— Interesujące — mruknął Vimes.

To słowo zawsze jest niepokojące dla niepewnych. Z pewnością zaniepokoiło Stuka, a Vimes pomyślał: Na bogów, może Vetinari tak właśnie się czuje… Przez cały czas.

— Niektórzy z nas… zaglądają po służbie pod Pęknięty Bęben — powiedział Stuk. — Jest otwarty na okrągło. Nie wiem, czy…

— Nie piję — przypomniał Vimes.

— A tak. Mówił pan.

— A teraz lepiej zabiorę młodego Sama na patrol. Miło było z tobą pogawędzić, Winsborough.

Przeszedł obok, pilnując, żeby się nie obejrzeć. Sam wciąż czekał w głównej sali, ale został porwany podmuchem, gdy Vimes go mijał.

— No więc pytam: co to za kiecka siedzi u starego Folly’ego?

Prefekci unieśli głowy. Na podwyższonej platformie na końcu gwarnej sali doktor Follet, szef skrytobójców i z urzędu dyrektor szkoły gildii, toczył ożywioną rozmowę z… damą. Jaskrawy fiolet jej sukni tworzył plamę koloru w obszernej hali, gdzie dominowała czerń, a elegancka biel jego włosów lśniła w mroku jak latarnia.